piątek, 13 lutego 2015

Rozdział 11


Obudziłam się nagle, spróbowałam sobie przypomnieć, gdzie jestem i jak się tu znalazłam. Ostatnie co pamiętałam to krzyki, walczący żołnierze, wybuch, a potem nic. Usiadłam i rozejrzałam się. Nie znałam tego miejsca, nigdy wcześniej tu nie byłam. Pomieszczenie było jasne i przestronne, siedziałam na dużym łóżku. Na przeciwko znajdował się kominek, w którym tlił się niewielki ogień. Białe ściany, marmurowa podłoga. Fioletowe zasłony w dużych oknach. Było cicho, za cicho, w pobliżu nie było słychać, żadnych odgłosów walki. To jednak w żaden sposób nie sprawiało, że czułam się lepiej. Usłyszałam otwieranie drzwi, szybko odwróciłam się w tamtą stronę. Zobaczyłam starszą kobietę, miała siwe włosy, upięte w ciasny kok, mocno pomarszczoną twarz i dłonie. A gdy szła lekko pochylała się do przodu.
- Kim pani jest? Gdzie ja jestem? - Zapytałam.
- Widzę, że się panienka obudziła. To dobrze. Spokojnie, jestem uzdrowicielką. Jesteś w Asgardzie, nic ci tutaj nie grozi.
- Zaraz zaraz, jak to w Asgardzie? - Nie nie nie, to mi kompletnie nie pasowało. Nie miałam w planach, żadnych wycieczek po galaktyce. Moje życie na Ziemi, może nie było łatwe, ale podobało mi się i chciałam tam wrócić. - Gdzie jest Loki? Muszę z nim natychmiast pogadać.
- Teraz to sobie daruj. Zajęty jest, nie będzie chciał z tobą rozmawiać.
- Nie obchodzi mnie to. Gdzie on jest? - chciałam wyjść, jednak kobieta mnie zatrzymała.
- Spokojnie, wciąż jesteś bardzo blada. Powinnaś wrócić do łóżka. - Uzdrowicielka była bardzo troskliwa, jednak zaczynała mnie irytować. Może nie czułam się doskonale, ale też nie na tyle źle, żeby leżeć w łóżku.
- To tylko chwilowe, zaraz mi przejdzie. - Znów chciałam ją ominąć i znów bez rezultatu.
- Masz gorączkę, wracaj do łóżka. - Tym razem nie mówiła tego łagodnie, zabrzmiało to bardziej jak rozkaz, niż prośba. Nie miało jednak zbyt wiele sensu. Nie mogłam zachorować, odkąd jestem wilkołakiem nie choruję. Czułam jednak, że i tak nie uda mi się teraz wyjść. Zrezygnowana opadłam na łóżko, licząc że uda mi się wymknąć, gdy uzdrowicielka gdzieś wyjdzie. Niestety nie miała nawet takiego zamiaru, rozsiadła się wygodnie na krześle, mrucząc coś pod nosem i raczej nigdzie się nie wybierała. Westchnęłam, wtuliłam się w miękką, białą poduszkę i patrzyłam na małe płomyczki w kominku. Moje myśli wciąż powracały do tego samego pytania: Co ja tutaj robię? Przecież nie tak to się miało skończyć. Dlaczego nie zrobiłam tego, co zamierzałam na początku? Dlaczego nie pokrzyżowałam Lokiemu planów, gdy miałam okazję? Mogłam to zrobić bez problemu. Wystarczyło ostrzec avengersów. Powiedzieć im kto mnie przysłał i po co. Już miałam to zrobić, ale gdy nadszedł ten moment przypomniało mi się, jak mnie pocałował, a słowa, które później usłyszałam odbijały się  echem w mojej głowie "Kocham cię, Amy" Dlaczego to jedno wspomnienie, miało na mnie taki wpływ? Powinnam już dawno wyrzucić je z pamięci. Długie wpatrywanie się w płomienie sprawiło, że oczy zaczęły mi się zamykać, nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
Miałam wrażenie, że lecę gdzieś w dół. Jednak nie było tak jak zazwyczaj, gdy zdarza się coś takiego. Nie obudziłam się nagle, to uczucie trwało i trwało. Dookoła było całkowicie ciemno, wręcz nienaturalnie ciemno. Rozpaczliwie próbowałam się czegoś złapać, niestety nie było czego, żadnej ściany, po prostu pustka. Nagle wszystko się skończyło, nadal nic nie widziałam, ale pod nogami mogłam wyczuć twardy grunt. Chociaż tyle. Dopiero teraz zaczęłam odczuwać, jak zimno jest w tym miejscu. Spróbowałam przejść kilka metrów, ale szybko stwierdziłam, że to bez sensu. Przecież i tak nigdzie nie dojdę.
- Jest tu kto? - zawołałam, mój głos, jednak utonął w nicości. Nie podobało mi się to miejsce i coraz bardziej mnie przerażało. Z ciemności zaczął wyłaniać się jakiś obraz, na początku nie wyraźny i rozmazany, jakby wszystko naokoło się zmieniało, w końcu zaczęłam rozpoznawać poszczególne elementy. Znów, byłam na Ziemi, na tej samej ulicy, którą pamiętałam sprzed utraty przytomności. Teraz jednak było inaczej, nikt nie krzyczał, nie było walczących żołnierzy, budynki wyglądały na opuszczone i zniszczone. Zrobiłam niepewny krok do przodu i poczułam coś dziwnego pod nogami. Spojrzałam w dół i momentalnie się cofnęłam, na ulicy leżeli martwi ludzie, wszędzie, gdzie nie spojrzałam. Ulica była wręcz usłana trupami. Musiałam się stąd jakoś wydostać. Zaczęłam iść przed siebie, najpierw bardzo powoli i ostrożnie, żeby nie podeptać zmarłych. Później coraz szybciej, w końcu zaczęłam biec, byle tylko znaleźć się jak najdalej od tego okropnego miejsca. 
Biegłam już bardzo długo, dawno zostawiłam, za sobą tą ulicę. Zwolniłam dopiero, gdy zobaczyłam znajome mi miejsce. Las nieopodal domu, nawet tutaj było dziwnie cicho. Nie było słychać, ptaków, ani zwierząt przemykających między drzewami. Nawet liście na drzewach nie szeleściły.
Stanęłam przed uchylonymi drzwiami do domu, wreszcie miałam zobaczyć przyjaciół. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak bardzo mi ich brakowało. Otworzyłam drzwi, wszystko wyglądało tak jak wcześniej. Minęłam salon nie znajdując w nim nikogo. Pobiegłam na górę, otwierałam każde drzwi nawołując znajomych, ale odpowiadała mi tylko cisza. Zrezygnowana wróciłam  do salonu. Zostało już tylko jedno miejsce, którego nie sprawdziłam. Z nadzieją spojrzałam w stronę wejścia do kuchni. Proszę niech tam ktoś będzie. Pierwszy raz odległość od salonu do kuchni wydała mi się tak duża. W środku faktycznie, ktoś był. Wszędzie bym go rozpoznała. 
- Leo? - powiedziałam to tak cicho, jakbym wcale nie chciała, żeby mnie usłyszał. Leżał na podłodze twarzą do ziemi i nie dawał oznak życia. Kucnęłam przy nim i ostrożnie przewróciłam go na plecy. Zobaczyłam mnóstwo krwi w miejscu gdzie leżał wcześniej. Był okropnie pobity i okaleczony.  
Jego dawniej niebieskie oczy, były zamglone, wiedziałam co to oznacza, ale nie chciałam się z tym pogodzić.
- Nie, ty nie możesz być martwy. Tylko nie ty. - Czułam jak łzy płyną mi po policzkach i kapią na podłogę, mieszając się z krwią. - To moja wina. Powinnam cię wtedy posłuchać. Powinnam jakoś pomóc.
Obudziłam się powstrzymując się od krzyku. Serce łomotało mi jak oszalałe, czułam mokre ślady na policzkach. Pierwszy raz zdarzyło mi się płakać przez sen. Cała się trzęsłam, nie byłam pewna czy to ze strachu, czy z zimna.  Przetarłam dłonią twarz, dopiero teraz poczułam jak gorąca jest moja skóra. Uzdrowicielka, miała rację. Musiałam mieć bardzo wysoką gorączkę. Tylko jak to możliwe? Spojrzałam na swoją dłoń i spróbowałam skupić się na przemianie. Mimo wysiłków moja dłoń pozostała taka jak wcześniej. Czy to możliwe, żeby moje zdolności, tutaj po prostu zniknęły? Będę musiała to sprawdzić jak tylko poczuje się lepiej. Zobaczyłam uzdrowicielkę stojącą przy moim łóżku. 
- Wypij. - Powiedziała, podsuwają mi coś do ust, nie miałam siły pytać co to jest. Nie wyglądała na kogoś, kto chciałby mnie otruć. Sprzeciwianie się nie miało sensu. Powieki znów zaczęły mi ciążyć, nie chciałam jednak zasnąć. Nie chciałam, żeby koszmar powrócił. Nie udało mi się jednak długo walczyć z sennością. Po kilku minutach zapadłam w kolejny niespokojny sen.