niedziela, 24 lipca 2016

Wiem znów mnie nie było znów zawaliłam :( W sumie to nawet sama nie wiem dlaczego skoro rozdział miałam napisany. Może to przez wakacje, albo pracę jak mam wolne to po prostu nic mi się nie chce. Marne to wytłumaczenie no ale cóż zapraszam do czytania.

Rozdział 6
Rafael

Wyjrzałam przez okno w całkowitą ciemność, widziałam uginające się pod silnym wiatrem drzewa. Pogoda była paskudna, a ja zamierzałam zrealizować swój szalony plan powrotu do leśniczówki. Wiedziałam , że muszę przeszukać tamto miejsce. Czułam, że kimkolwiek jest mężczyzna z moich snów, muszę go odnaleźć. Tak jakby wytworzyła się między nami pewnego rodzaju więź, przez którą jego cierpienie było także moim. Spakowałam do plecaka mocną latarkę, zapasowe baterie i mapę okolicy, którą udało mi się znaleźć na regale między książkami. Czekałam teraz tylko, żeby mieć pewność, że rodzice już zasnęli. Gdy byłam już pewna, że nikt mnie nie przyłapie, zachowując najwyższą ostrożność wymknęłam się z domu. Dopóki nad moją głową świeciły uliczne latarnie, czułam się dosyć pewnie i bezpiecznie. Jednak w momencie wejścia do lasu, wszystko się zmieniło. Wyjęłam latarkę z plecaka, skierowałam strumień światła na ścieżkę przed sobą. Między drzewami słyszałam odgłosy nocnych stworzeń, a wiatr huczał między drzewami, przyprawiając mnie o ciarki na plecach. Minęłam głaz i weszłam między drzewa. Liście i suche gałęzie szeleściły mi pod butami. Bałam się, ale wiedziałam, że muszę iść dalej. W końcu wyszłam na niewielką polankę na której stał stary domek leśniczego.  Podskoczyłam, gdy powiew wiatru z hukiem zamknął uchylone drzwi. Omiotłam okolicę cienkim światłem latarki. Nie zauważyłam nic podejrzanego.  Weszłam do chatki, a stare deski na podłodze głośno zaskrzypiały. Minęłam główne pomieszczenie i przeszłam obok gdzie kiedyś znajdowała się kuchnia. Teraz zostało tylko kilka zniszczonych szafek, w jednej przez uchylone drzwiczki dostrzegłam nawet jakieś naczynia. Zaczęłam gorączkowo szukać wejścia do piwnicy. Bardzo chciałam je znaleźć, a równocześnie bałam się co tam znajdę.
- Gdzie jesteś? Gdzie jesteś? – Mruczałam do siebie pod nosem, jednak nic nie wskazywało na to, że jest tu gdzieś przejście prowadzące do piwnicy. Westchnęłam zrezygnowana. Wyszłam na zewnątrz i okrążyłam budynek kilka razy. Nie było tutaj kompletnie nic. Wściekła kopnęłam kamień leżący nieopodal, a razem z nim część liści. To co ujrzałam sprawiło, że serce zabiło mi szybciej. Pod liśćmi ukryta była klapa, zobaczyłam metalowy uchwyt połyskujący w świetle latarki. Odgarnęłam pozostałe liście, złapałam za zimny uchwyt, pociągnęłam i nic. Klapa okazała się bardzo ciężka. Odłożyłam latarkę i spróbowałam obiema rękami tym razem delikatnie drgnęła do góry. Poprawiłam chwyt i pociągnęłam z całej siły, klapa odskoczyła i po chwili stałam przed głęboką dziurą w ziemi. Poświeciłam latarką, w dół prowadziła drabina, była zardzewiała i brakowało kilku szczebli. Miałam więc nadzieję, że wytrzyma mój ciężar. Dziura była dosyć głęboka jakieś 5 albo 6 metrów. Nie chciałabym tam spaść. Schowałam latarkę do plecaka, wolałam mieć wolne ręce, żeby móc mocno trzymać się drabiny.  Powoli zeszłam na dół, za każdym razem sprawdzając czy niżej na pewno znajduje się stopień i czy wytrzyma mój ciężar. Po około pięciu minutach stałam w całkowitych ciemnościach, w niewielkim pomieszczeniu pod ziemią. Wyciągnęłam latarkę, żeby się rozejrzeć. Nie było tutaj nic godnego uwagi oprócz solidnych, wyglądających na nowe drzwi. Do tego strasznie śmierdziało stęchlizną. Przycisnęłam rękaw kurtki do nosa i podeszłam sprawdzić, czy dam radę otworzyć drzwi. Niestety były zamknięte. Nie potrafiłam ich otworzyć, nie byłam włamywaczem. Przyłożyłam ucho, próbując wyłapać hałasy  świadczące, że ktoś jest w środku. Cisza, to jednak nie znaczyło, że nikogo tam nie ma. Nie byłam pewna czy to rozsądne ale zastukałam pięścią w drzwi.
- Jest tam ktoś? – Zawołałam. W odpowiedzi usłyszałam cichy jęk. Był niezwykle słaby, ale byłam pewna, że go słyszałam. – Drzwi są zamknięte, muszę wrócić na górę i wezwać pomoc. Zaraz wracam.
- Nie – tym razem głos był nieco wyraźniejszy. – Nie ma na to czasu, on zaraz wróci. – Nie usłyszałam nic więcej, bo mężczyzna zaczął potwornie kaszleć. Jak długo on tam siedzi?
- Jak mam ci pomóc? – Musiałam się uspokoić bo czułam wzbierającą panikę.
- Znajdź klucz, pospiesz się. – Zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu, jednak nie było tam żadnej kryjówki. Ściany i podłoga były zupełnie gładkie. Wróciłam na górę i pobiegłam przeszukać domek. Przetrząsnęłam wszystkie szafki i zajrzałam w każdy kąt. W końcu znalazłam obluzowaną deskę w podłodze, dzięki niewielkiej dziurce można było bez problemu wyjąc deskę. W środku połyskiwał niewielki klucz. Zabrałam go i natychmiast pobiegłam z powrotem, tym razem nie uważałam już tak bardzo na drabinie i kilka razy niewiele brakowało żebym z niej spadła. W końcu znów stanęłam pod drzwiami  miałam problem trafić kluczem do zamka ponieważ ręce mi się trzęsły, a do tego było zupełnie ciemno.  Po kilku chwilach zmagań, mogłam w końcu zajrzeć do środka. Pomieszczenie wyglądało dokładnie tak jak w moim śnie.  Niewielkie i ciemne, jedyna żarówka pod sufitem musiała się już przepalić. Na brudnych ścianach widziałam ciemniejsze plamy, jednak z daleka nie potrafiłam stwierdzić co to jest,  miałam tylko nadzieję, że nie krew. Uniosłam latarkę i podążyłam wzrokiem za światłem. Ciarki przeszły mi po plecach na myśl, że ktoś równie dobrze mógłby mnie uwięzić w takich warunkach. Zrobiłam kilka kroków do przodu i poczułam, że ten okropny zapach jest tu jeszcze silniejszy. Starałam się oddychać przez usta, ale niewiele to pomagało. W tym momencie światło latarki padło na coś leżącego pod przeciwległą ścianą. Podeszłam tam, mimo że nogi miałam jak z waty.
- O mój boże. – Wymamrotałam widząc, że to człowiek. Był potwornie poraniony, ręce miał skrępowane na plecach grubym sznurem. Ubrania podarte w wielu miejscach. Gdy podbiegłam bliżej zauważyłam, że każdy skrawek jego ciała pokryty jest paskudnymi ranami. Włosy miał brudne i posklejane. Leżał twarzą do ziemi, a z kącika jego ust kapała krew. Starając się nie myśleć o tym, że prawdopodobnie jest już martwy, przyklękłam przy nim i zaczęłam szukać pulsu. Ogarniała mnie coraz większa panika, gdyż nie wyczuwałam bicia serca. Złapałam za gruby sznur na jego rękach i zaczęłam rozplątywać węzeł. Gdy po kilku minutach się z tym uporałam, ostrożnie przewróciłam rannego na plecy. Delikatnie przyłożyłam ucho do jego piersi, mając nadzieję, że w ten sposób uda mi się usłyszeć bicie serca. Jednak sekundy mijały, a ja nie słyszałam ani jednego uderzenia serca. Cofnęłam się czując narastającą rozpacz. Czułam się winna, gdybym znalazła go wcześniej, mógłby jeszcze żyć.  Nagle mężczyzna gwałtownie wciągnął powietrze do płuc i usiadł rozglądając się we wszystkie strony. Wystraszył mnie i ledwo powstrzymałam się przed krzyknięciem. Po chwili jego wzrok zatrzymał się na mojej twarzy.
- To ty… a więc jednak usłyszałaś moje prośby…  - Powiedział, czułam się jakby mimo ciemności mógł dostrzec każdy szczegół mojej twarzy.
- Musimy cię stąd wydostać. Możesz chodzić?
Skinął głową. Obserwowałam jak stara się wstać, krzywiąc się przy tym z bólu. Zauważyłam, że opiera cały ciężar ciała na jednej nodze. Wątpiłam, żeby w takim stanie dał radę wejść po drabinie, ale nie było innego wyjścia. Chciałam zadać mu mnóstwo pytań, powstrzymałam się jednak, uznając że powinien oszczędzać siły.  Przez chwilę obserwowałam jak przymierza się do wejścia na drabinę.
-Może tu zaczekasz, a ja sprowadzę pomoc? – Zaproponowałam, jednak on nie odpowiedział, tylko wspinał się dalej. Wykorzystywał siłę rąk, aby podciągnąć się na każdy kolejny szczebel. Zdałam sobie sprawę, że od jakiegoś czasu gapię się jak pod koszulą, pracują jego mięśnie. Otrząsnęłam się i również zaczęłam powoli wspinać.  W końcu wydostaliśmy się z tej okropnej piwnicy. Gdy tylko stanęłam na trawie, wyciągnęłam komórkę w poszukiwaniu zasięgu.
- Cholera! – Krzyknęłam, zła że nie mogę wezwać pomocy. Mężczyzna siedział oparty o ścianę leśniczówki i przyglądał mi się spod zmrużonych powiek. – Wiem kiepski ze mnie ratownik.
- Nie przejmuj się, te rany wkrótce się zagoją. Usiądź na chwilę, nie jestem jeszcze gotów ruszyć dalej.
Usiadłam naprzeciwko i zaczęłam palcami skubać trawę.  Adrenalina towarzysząca mi przez większość czasu trochę opadła i zaczynałam odczuwać zmęczenie. Uznałam, że muszę przerwać te ciszę bo zaczynało się robić niezręcznie.
- Mogę zapytać, jak masz na imię? – Podniosłam wzrok, żeby na niego spojrzeć. Zobaczyłam ten sam blask niebieskich oczu, który widywałam w snach.
-Wybacz, z tego wszystkiego zapomniałem się przedstawić.  Nazywam się Rafael.
Czułam się coraz swobodniej w jego obecności i już chciałam zadać kolejne pytanie, ale o kontynuował zanim zdążyłam się odezwać.
- Wiem, że masz mnóstwo pytań i obiecuję na wszystkie odpowiedzieć, w swoim czasie. A teraz powinniśmy już ruszać.

Starałam się po drodze nawiązać rozmowę i jeszcze czegoś się dowiedzieć. Jednak Rafael konsekwentnie milczał, lub uśmiechał się ze zrozumieniem i cierpliwie odpowiadał, że niedługo wszystkiego się dowiem.