wtorek, 27 maja 2014

Rozdział 7


W czasie, gdy Jessica rozmawiała z Amorą i dowiadywała się zaskakujących rzeczy o sobie Loki, już gdy poszła na policję znalazł kartkę, której chciała się pozbyć, lub po porostu zgubiła w pośpiechu. Wieczorem, żeby nie wzbudzić podejrzeń poszedł do swojego pokoju i zgasił światło, siedzenie przez kilka godzin w ciemności opłaciło się, jakiś czas przed północą Loki usłyszał, jak dziewczyna wymyka się z domu. Nie musiał jej śledzić, bo doskonale wiedział dokąd poszła. Wyszedł z domu jakieś dziesięć minut później, gdy dotarł na miejsce, nie znalazł nic podejrzanego. W jednym z piwnicznych okien paliło się słabe światło, Loki podszedł bliżej i zajrzał do środka, w kącie po przeciwnej stronie pomieszczenia siedział skulony mały chłopiec.
- Hej mały! - Zawołał ostrożnie, żeby nie usłyszał go nikt oprócz dziecka. Chłopiec poruszył się i zaczął niespokojnie rozglądać po pomieszczeniu.- Nie bój się, spróbuję ci pomóc. Dasz radę podejść bliżej do okna? - Dziecko zawahało się przez moment, po czym zaczęło powoli przesuwać się w stronę okna. - Super, możesz wstać? - Chłopiec oparł się o ścianę i niepewnie stanął na nogach. - Dzielny chłopak, wyciągnij teraz ręce do okna, a ja cię rozwiążę. - Chłopiec powoli podniósł ręce do okna. Loki wyciągnął sztylet, na co dziecko szybko cofnęło ręce i upadło na podłogę. - spokojnie, nie zrobię ci krzywdy, przetnę tylko sznury na twoich rękach. - Chłopiec jeszcze przez jakiś czas siedział na ziemi i patrzył w okno, po chwili jednak wstał, wyciągnął ręce w stronę okna i zamknął oczy, jakby nie chciał wiedzieć co się wydarzy. Otworzył oczy dopiero gdy poczuł, że więzy ustąpiły. - No widzisz, nie było tak źle. Odsuń się teraz i zasłoń głowę rękami, wybiję tą szybę do końca i cię wyciągnę. - Tym razem chłopiec bez wahania posłuchał polecania. Loki wziął kamień leżący nieopodal i uderzył nim kilkakrotnie w szybę, pozbywając się szkła. - No dobra, chodź tutaj, tylko uważaj na szkło. - Chłopiec posłuchał i po chwili siedział na trawie.
- Ty jesteś Alex, prawda? - Dziecko w odpowiedzi kiwnęło tylko głową. - Ja tu muszę jeszcze coś zrobić, a ty idź i schowaj się za tamtymi drzewami dobra? - Alex jednak nie odpowiedział, ani nie poruszył się. - Widzę, że jak zwykle się nie dogadamy. - Mruknął Loki pod nosem, po czym zaniósł chłopca do kryjówki, gdy chciał zostawić Alexa, ten złapał go za rękę i powiedział.
- Nie zostawiaj mnie tutaj, boję się. 
- Nie masz się czego bać, tu jesteś bezpieczny, a ja muszę znaleźć Jessicę. - Alex jednak nie chciał słuchać.- Musisz tu zostać, nie zabiorę cię ze sobą, bo to zbyt niebezpieczne.
- To odprowadź mnie do domu, a potem tu wróć.
- Nie mam na to czasu, ale mam inny pomysł sprawię, że będziesz niewidzialny, chcesz? 
- No dobra. - Loki nie mógł sprawić, że chłopiec naprawdę zniknie, bo nie miał tyle mocy, wykonał tylko jakiś gest ręką, żeby chłopiec myślał, że go nie widać.
- Nie jestem niewidzialny. - Powiedział z wyrzutem Alex, przyglądając się swojej dłoni.
- To tak działa, ty siebie widzisz, ale nikt inny cię nie zobaczy.
- Ty też mnie nie widzisz?
- Ja też.
- To jak za tobą pójdę, nie będziesz o niczym wiedział?
- Nawet nie próbuj tego robić. - Powiedział stanowczo Loki.
- No dobrze, tak tylko pytałem.
Loki odszedł w stronę domu, nasłuchując, czy Alex na pewno nie pójdzie za nim, nic jednak nie usłyszał. Doszedł do drzwi i ostrożnie wszedł do środka. Nie miał zbytniego wyboru drogi, schody na piętro były zawalone, po lewej znajdowało się tylko puste pomieszczenie. Zszedł schodami do piwnicy, minął korytarz i zatrzymał się przy żelaznych drzwiach, zamkniętych na klucz.
- Jessica?
- Loki? Jak mnie tu znalazłeś?
- Nie ma teraz czasu na wyjaśnienia. Wiesz kto ma klucze?
- Pewnie jeden z tych facetów, którzy mnie tu zamknęli. 
- Wiesz, gdzie teraz są? - Loki nie musiał czekać na odpowiedź, bo ktoś zaatakował go od tyłu i zaczął dusić, Loki ze wszystkich sił próbował się wyrwać, jednak napastnik, był zbyt silny.
- Puść go, nie potrzebujemy tu trupa. - Usłyszał kobiecy głos, który natychmiast rozpoznał.
- Próbował uwolnić dziewczynę. - Odpowiedział mężczyzna, nie rozluźniając uścisku.
- Kazałam ci go puścić. Nie zapominaj jakie mamy rozkazy, on nie może się niczego dowiedzieć. - Loki poczuł, jak uścisk na gardle słabnie. - Zadzierasz z czymś o czym nie masz pojęcia, radzę ci nie wchodź mi więcej w drogę.
Loki chciał coś odpowiedzieć, jednak nie potrafił wydusić z siebie słowa.
- Bez swojej mocy jesteś słaby, szkoda, że nie wolno mi cię teraz zabić. Pamiętaj jednak, że następnym razem mogę nie być taka litościwa.
Loki w odpowiedzi wyciągnął sztylet i cisnął nim w Amorę. Jednak ta nie dała się zaskoczyć i machnięciem ręki odwróciła sztylet trafiając Lokiego w ramię.
- Przykro mi, ale nie przyjmuję prezentów od ciebie. Zabieraj dziewczynę i wynoście się stąd, w końcu chyba po to tu przyszedłeś. - Powiedział rzuciła mu klucz pod nogi i odeszła.
Loki poczekał, aż Amora odejdzie, podniósł klucz i otworzył drzwi.
- Co tu się stało? Jak mnie znalazłeś? Gdzie jest Alex Dlaczego ona tak po prostu pozwoliła nam odejść?
- Może by tak jedno pytanie na raz?
- Jasne, przepraszam. Ty jesteś ranny! - Krzyknęłam pokazując na sztylet wbity w jego ramię
- Bystre spostrzeżenie. Nic mi nie będzie trzeba tylko to wyjąć.
- Zwariowałeś?! Nie dotykaj tego, trzeba cię zabrać do szpitala.
- Oj nie! Do żadnego szpitala się nie wybieram.
- Nie zachowuj się jak dziecko. Dasz radę wyjść na zewnątrz?
- A co chcesz mnie ponieść?
- To nie jest śmieszne.
- Trochę jest, bo zachowujesz się co najmniej jakbym umierał. Chodźmy stąd, zanim ktoś zmieni zdanie.
Wyszliśmy do ogrodu, Alex musiał nas zobaczyć, bo wybiegł z kryjówki i zaczął się do mnie przytulać.
- Nic ci nie jest? - Zapytałam głaszcząc go po głowie.
- Nie. Loki mnie uratował. - Odpowiedział przytulając teraz Lokiego.
- Jakie to urocze, tylko wam zdjęcie zrobić.
- Nawet nie próbuj. - Usłyszałam w odpowiedzi.
- No dobrze, nie zamierzam. - Powiedziałam, wyjęłam telefon i wybrałam numer na pogotowie.
- Co ty robisz?
- No jak to co? Dzwonię po karetkę, nie pozwolę, żebyś mi się tu wykrwawił.
Loki próbował zaprotestować, jednak nie miałam zamiaru go słuchać. Po kilku minutach przyjechała karetka.
- Co się stało? - Zapytał ratownik, wysiadając z samochodu.
- Mój znajomy jest ranny. - Powiedziałam, pokazując na Lokiego.
- Zabieramy go. Dajcie nosze! - Zawołał do dwóch mężczyzn w karetce. - Proszę się położyć i nie ruszać ręką. - Zwrócił się do Lokiego.
- Daj mi spokój śmiertelniku! Nie będę cię słuchał i nie potrzebuję twojej pomocy.
- Loki! Rób co ci każe ratownik, albo zaraz sama wepchnę cię do tej karetki.
Ratownik patrzył trochę zdziwiony, chyba nie często zdarzały mu się takie sytuacje.
- Sądzę, że pana znajoma ma rację, taka rana może być bardzo niebezpieczna.
Loki posłał mi gniewne spojrzenie, ale posłuchał ratownika. Sądziłam, że trudniej będzie go przekonać, nawet cieszyło mnie, że tak łatwo mi się udało, bo nie miałam siły się kłócić.
- Jedzie pani z nami? - Zapytał ratownik.
- Jeżeli mogę to tak. - Wzięłam Alexa za rękę i wsiadłam do karetki, chłopiec prawie od razu zasnął mi na kolanach.  Ratownicy zadawali różne pytania, ale Loki nie miał zamiaru z nimi rozmawiać. Na szpitalnym korytarzu czekałam naprawdę długo, aż cokolwiek mi powiedzą, w końcu wyszedł lekarz.
- Co z nim? - Zapytałam.
- Usunęliśmy sztylet i opatrzyliśmy ranę. Zostanie u nas na obserwacji, jeżeli do jutra nie będzie się nic działo, to wypuścimy go do domu.
- Mogę się z nim zobaczyć? 
- Nie widzę przeszkód.
- Dziękuje. - Powiedziałam i weszłam do sali, w której leżał Loki. - Jak tam? - Zapytałam siadając na krześle przy łóżku.
- Nic mi nie jest, więc mnie stąd zabierz.
- Muszę cię zmartwić lekarz powiedział, że musisz zostać tu do jutra. Ja zabieram Alexa i idę do domu. Jestem wykończona. Przyjdę jutro. - Wyszłam ze szpitala i poszłam do domu. Położyłam się do łóżka i prawie natychmiast zasnęłam.   

niedziela, 18 maja 2014

Rozdział 6


Podczas powrotu do domu Loki nie odezwał się, ani słowem, cały czas tylko patrzył przez okno. Dopiero gdy wszedł do domu i upewnił się, że nikt nas nie obserwuje, powiedział.
- Co za kretyni! Nie wiem jak Thor ich przekonał do tej resocjalizacji, ale bardzo mi to odpowiada.
- Co chcesz zrobić? - Zapytałam, teraz już nie byłam taka pewna czy zgadzanie się na to wszystko było dobrym pomysłem.
- Na pewno nie będę czekał, aż łaskawie zwrócą mi moc, sam ją odzyskam i to znacznie szybciej.
- Wiesz jak?
- Czytałem o tym kiedyś, nie jest to łatwe, a księgi w których to było są w Asgardzie.
- No to wróciłeś do punktu wyjścia, bez mocy się tam nie dostaniesz. - Powiedziałam, sprawdzając, która godzina.- O rany! Muszę odebrać Alexa z przedszkola. Przez to całe zamieszanie zupełnie o nim zapomniałam.
- Spokojnie, przecież nic mu nie będzie jak się chwilę spóźnisz. - Powiedział Loki, przyglądając się, jak błyskawicznie się zbieram.
- Zostań tutaj i nie rozwal niczego, przez ten moment, gdy mnie nie będzie. - Odpowiedziałam i wyszłam. Na szczęście przedszkole nie było daleko i po dziesięciu minutach szybkiego marszu dotarłam na miejsce. Weszłam do budynku i zapukałam do drzwi sali, w której bawiły się dzieci. Otworzyła mi jedna z przedszkolanek, była to młoda szczupła kobieta, miała kasztanowe włosy i szare oczy. Nie znałam jej zbyt dobrze, ale zawsze była miła i uśmiechnięta.
- Dzień doby, ja po Alexa.
- Dzień dobry, ale Alexa już tutaj nie ma.
- Jak to nie ma? To gdzie jest? - Zapytałam, przestraszyłam się. Kto oprócz mnie mógł go odebrać?
- Zabrała go ciocia, jakieś dwie godziny temu, miała nawet kartkę od mamy Alexa, że dzisiaj po niego przyjdzie.
- Słucham? Jaka ciocia? On jest pod moją opieką, a jego matka wyjechała.
- Proszę się uspokoić, to na pewno jakieś nieporozumienie.
- Jak mam się uspokoić?! Myślałam, że jest tu bezpieczny! - Krzyknęłam i wybiegłam z przedszkola, wpadłam do domu i przewracając krzesło w salonie pobiegłam do pokoju. Złapałam za telefon i zaczęłam dzwonić do każdego kto mógł odebrać Alexa. Loki zaciekawiony moim nagłym wpadnięciem do domu poszedł, za mną, jednak gdy tylko uchylił drzwi do mojego pokoju, kopnęłam je z całej siły, przez co zamknęły się z hukiem, a zaraz potem usłyszałam głośne przekleństwa Lokiego. Niestety nikt z znanych mi osób nie widział Alexa, chodziłam po pokoju zastanawiając się co powinnam teraz zrobić, zdecydowałam pójść na policję i zgłosić zaginięcie. Weszłam do salonu nie zwracając uwagi na Lokiego, który próbował ręcznikiem zatamować krwawienie z nosa.
- Możesz mi wyjaśnić za co oberwałem drzwiami?
- Alex zniknął, nie było go w przedszkolu. Ktoś odebrał go dwie godziny temu.
- Nie martw się ktokolwiek go zabrał, długo z nim nie wytrzyma. Naciesz się chwilą spokoju.
- Jak możesz tak mówić?! To tylko niewinne dziecko! Na pewno jest przerażony.
- Nie powiedzieli ci kto go zabrał?
- Wiem tylko, że była to jakaś kobieta i podała się za jego ciotkę. Muszę iść na policję. - Powiedziałam, wyciągając z ramki zdjęcie Alexa i wyszłam. Przed drzwiami znalazłam kartkę przykrytą kamieniem. Podniosłam ją i szybko przeczytałam.

Jeżeli chcesz zobaczyć dzieciaka żywego
przyjdź  o północy pod opuszczony dom na
obrzeżach miasta. Tylko pamiętaj bądź sama.


Zdecydowałam nie wracać na razie do domu, schowałam kartkę do kieszeni i poszłam w stronę miasta. Teraz już wolałam nie iść na policję. Długo chodziłam bez celu po mieście, wróciłam, gdy było już ciemno.
- Co ci powiedzieli na policji? - Zapytał Loki, gdy weszłam do domu.
- Nic, kazali czekać. - Odpowiedziałam pierwsze co mi przyszło do głowy. Nie mogłam powiedzieć, że w ogóle tam nie poszłam. - Ja idę do siebie, jestem wykończona, musisz sobie radzić sam. - Zamknęłam się w swoim pokoju, jednak nawet nie pomyślałam żeby położyć się spać. Cały czas chodziłam po pokoju, albo siedziałam na łóżku, z nerwów nie potrafiłam się niczym zająć. Pół godziny przed północą wyszłam z pokoju ubrana w czarną bluzę z kapturem, dresowe spodnie i wygodne adidasy. Jak najciszej potrafiłam wymknęłam się z domu. Szybko przemierzałam ulice oświetlone latarniami, w dzień, były one znajome i bezpieczne, ale teraz przerażał mnie każdy dźwięk, a każdy cień wyglądał podejrzanie. Dotarłam na miejsce kilka minut przed czasem. Zajrzałam przez rozwaloną bramę do ogrodu. Zobaczyłam tylko zarys zniszczonego budynku. Chodziłam po kamiennej ścieżce, próbując choć trochę się uspokoić, miałam teraz wątpliwości czy dobrze zrobiłam przychodząc tutaj sama. Po raz kolejny zajrzałam przez bramę do ogrodu i zobaczyłam dwie postacie, idące w moją stronę, czekałam, aż podejdą bliżej, chociaż intuicja kazała mi jak najszybciej uciekać.
- Ty jesteś Jessica? - Zapytał jeden z mężczyzn, obaj byli bardzo wysocy i dobrze zbudowani, nie widziałam ich twarzy bo mieli czarne kominiarki.
- Tak. - Odpowiedziałam, cudem zmuszając się do wyduszenia z siebie tego jednego słowa.  
- Pójdziesz z nami. - Powiedział mężczyzna kładąc mi rękę na ramieniu i ściskając z taką siłą, że skrzywiłam się z bólu. Teraz na ucieczkę było już za późno.
Przeprowadzili mnie przez ciemny ogród i zatrzymali się przed dużymi drewnianymi drzwiami, które zaskrzypiały, gdy jeden z mężczyzn je otworzył. Wprowadzili mnie do środka i od razu skręcili w prawo na schody prowadzące w dół. Dom był całkowicie pusty i bardzo zniszczony, koloru ścian nie dało się już rozpoznać, a drewniana podłoga była bardzo zniszczona i pokryta grubą warstwą kurzu. Zaprowadzili mnie do piwnicy, był to niezbyt długo korytarz, z drzwiami do różnych pomieszczeń. Mężczyźni zatrzymali się dopiero przy solidnych żelaznych drzwiach, musiały być nowe, bo nie pasowały do reszty budynku. Mężczyzna, który trzymał mnie za ramię otworzył drzwi i wepchnął mnie do środka.
- Zaczekaj tutaj. - Powiedział i zamknął drzwi.
- Kiedy zobaczę Alexa?! Gdzie on jest?!
Nie uzyskałam odpowiedzi, mężczyźni odeszli. Musiałam się stamtąd wydostać i uwolnić Alexa. Podeszłam do drzwi, próbowałam znaleźć jakiś słaby punkt, albo przypomnieć sobie zaklęci, które mogłoby mi pomóc, ale nic z tego w głowie miałam kompletną pustkę. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i dostrzegłam okno, jednak było zbyt wysoko i zakratowane. Nie wiem ile czasu tam czekałam, ale strasznie mi się dłużyło. W końcu drzwi się otworzyły i do środka wszedł ktoś, kogo widok mnie nie ucieszył.
- Witaj, mówiłam ci, że się jeszcze spotkamy, a teraz jest na to dobry moment. Nie bój się nikt cię tutaj nie skrzywdzi. - Powiedziała Amora,
- Dlaczego teraz? Czego ty znowu ode mnie chcesz?
- Byłam zajęta i musiałam poczekać, aż o mnie zapomnisz.
- Gdzie jest Alex? Co mu zrobiłaś?
- Małemu nic nie jest, obiecuję, a z tobą chciałam porozmawiać. Ostatnio ciągle ktoś nam przeszkadzał.
- O czym ja mam z tobą rozmawiać? Czegokolwiek chcesz na pewno ci w tym nie pomogę. Więc odwal się.
- Spokojnie, ja nie chcę twojej pomocy. Chcę ci tylko coś wyjaśnić. Wiesz skąd wzięła się twoja moc? Wiesz kim jesteś?
- Co to za pytania? Nie wiem skąd mam te moc, taka się urodziłam. Wcale tego nie chciałam, więc daj mi spokój.
- Nie jesteś zwyczajną dziewczyną, a ludzie którzy cię wychowali nie są twoimi rodzicami. Pozwól, że coś ci opowiem. Bardzo dawno temu istniał lud zwany Arrydami, nie wiemy zbyt dużo na ich temat. Posługiwali się bardzo potężną magią, każdy z nich miał ogromną moc i wiedzę, którą z nikim się nie dzielili. Ich wiedza wzbudzała ciekawość innych istot, jednak Arrydzi pilnie strzegli swoich sekretów, co doprowadziło do ich zguby.
- Jak zginęli?
- Nie wiadomo, byli ludem izolującym się od innych, a ich duma nie pozwala im przyjąć pomocy od nikogo. Mieli bardzo surowe prawo zabraniające im kontaktu z innymi.
- Skoro byli tacy tajemniczy to skąd wiesz to wszystko?
- Ponieważ kilku z nich przetrwało, ich pochodzenie i wiedza bardzo wydłużyły im życie. Pięć lat temu udało mi się dotrzeć do jednej kobiety, która przetrwała. Opowiedziała mi to ci ja mówię teraz tobie.
- Dlaczego mi o tym mówisz? Co ja mam z tym wszystkim wspólnego?
- Mówię ci o tym, ponieważ kobieta, która mi o tym powiedziała to... twoja matka.
Zapadła chwila nie przerwanej ciszy, dopiero po kilku minutach dotarło do mnie to co usłyszałam.
- MATKĄ?! Nie to niemożliwe... kłamiesz! Skoro to moja matka to dlaczego mnie zostawiła?
- Żeby cię chronić, nie chciała obarczać cię tą tajemnicą, chciała żebyś miała spokojne życie.
- Miałam prawo wiedzieć!
- Sądziłam że trzy lata temu dowiedziałaś się prawdy w Asgardzie, ale najwyraźniej postanowili to przed tobą ukrywać.
- Chcesz mi powiedzieć, że oni o wszystkim wiedzieli?
- Może nie tyle co ja, ale na pewno coś podejrzewali. Ludzie nie rodzą się z taką mocą.
Miałam dosyć, to było za dużo wrażeń jak na jedną noc, chciałam wrócić do domu, zamknąć się w pokoju i nie wychodzić. Nie mogłam pogodzić się z myślą, że ludzie którzy mnie wychowali nie są moimi rodzicami. Usiadłam na podłodze opierając się o ścianę i schowałam twarz w dłoniach, łzy same cisnęły mi się do oczu. Amora spojrzała na mnie współczująco i wyszła.

* Arrydzi to lud wymyślony przeze mnie.

niedziela, 11 maja 2014

Rozdział 5

Loki był wściekły, jak mógł dać się tak podejść, jak mógł nabrać się na tak prostą sztuczkę. Substancja, którą mu dali musiała być naprawdę bardzo silna, bo zaczęła ustępować dopiero w jakimś małym pomieszczeniu, był tam tylko stół i dwa krzesła, a ściany i podłoga były czarne. Po dosyć długim czasie do pomieszczenia wszedł ktoś, kogo Loki z całą pewnością nie chciał widzieć, mianowicie Tony Stark.
- No cześć, powiedzieli mi, że wpadłeś z niezapowiedzianą wizytą.
- Czego tu chcesz Stark? Jesteś ostatnią osobą, z którą mam ochotę teraz rozmawiać.
- No wiesz? Dla mnie to też nie była miła niespodzianka. Zadzwonili do mnie i kazali natychmiast przyjechać, nie wyjaśniając nawet o co chodzi, a gdy tu dotarłem okazało się, że niestety chodzi o ciebie. Wracając do tematu, to przyniosłem ci prezent. - Powiedział rzucając na stół przed Lokim jakąś teczkę z papierami.
- Co to ma być?
- To, jest coś, co T.A.R.C.Z.A nazywa programem resocjalizacji więźniów. Zazwyczaj jest stosowany do tych mniej niebezpiecznych, ale twój brat uparł się, że może na ciebie podziałać.
- Żartujesz sobie, ze mnie? Może mi jeszcze powiesz, że Odyn o tym wie, i się na to zgodził?
- Twój tatuś? No szczęśliwy to on podobno nie był, jak się dowiedział, że uciekłeś, ale po zastanowieniu się, stwierdził, że trzymanie cię w zamknięciu do końca życia nic nie da. Zgodził się więc na ten bezsensowny moim zdaniem pomysł, zostawienia cię na ziemi. Ponoć podczas ucieczki utraciłeś sporą część mocy i tak pozostanie, aż uznamy, że nie stanowisz już żadnego zagrożenia. Jakieś pytania?
- Tak, a co jeżeli ten wasz plan nie zadziała?
- No to nie wiem ptaszyno, pewnie trafisz na swoje miejsce, czyli do więzienia, ale tak szczerze mówiąc to mało mnie to obchodzi.
- Nigdy. Nie. Mów. Do. Mnie. Ptaszyno.
- Przepraszam baranku.
- Stark!
- Nie gniewaj się jelonku.
- O co ci chodzi z tymi zwierzętami?
- O nic, tak jakoś mi się spodobało.
- Nie powinieneś mnie drażnić, bez tej swojej zbroi.
- Tutaj nie ma okien, ale za to są kamery i obserwują nas uzbrojeni agenci, więc jestem raczej spokojny.
- Jeżeli nie masz mi więcej cudownych wieści do przekazania to bądź tak miły i zejdź mi z oczu, bo przetestuję jak szybko ci agenci potrafią zareagować.
- Bardzo chętnie, tylko nigdzie nie idź. - Powiedział Stark i wyszedł.
W tym samym czasie.
Zawieźli mnie do jakiegoś budynku, musiało to być dosyć daleko, bo podróż trwała około godziny i strasznie mi się dłużyła, ale to pewnie przez stres. W budynku, było całkiem sporo ludzi, zapewne pracowników zajętych swoimi zadaniami.
- Chodź za mną. - Powiedział Fury.
- Zamierzasz zamknąć mnie do więzienia?
- Nie, nie będę się ośmieszał aresztowaniem nastolatki. Mam nadzieję, że więcej nie będziesz próbowała nas okłamać, bo nie zawsze jestem taki miły.
- Nie, ale nadal nie rozumiem, po co tu jestem?
- Zaraz ci wszystko wyjaśnię. - Powiedział wpuszczając mnie do jakiegoś pomieszczenia, było tam tylko jakieś biurko z komputerem i pełno papierów. Pod ścianami stały regały i szafki i regały. Chciałam mieć tą rozmowę już za sobą i jak najszybciej wrócić do domu, może naoglądałam się za dużo filmów, ale to miejsce wydawało mi się jakieś dziwne i nie mogłam się uspokoić. - Siadaj. - Powiedział pokazując mi na krzesło, a sam usiadł po drugiej stronie biurka.
- Mogę wreszcie się dowiedzieć, o co tutaj chodzi?
- Oczywiście, chcemy żebyś nam w czymś pomogła.
- Niby w czym? Jest tutaj mnóstwo ludzi, którzy na pewno mogą się tym zająć.
- Moi agenci nie bardzo się do tego nadają.
- Ale do czego? O co chodzi?
- Chodzi o resocjalizację Lokiego. - Gdy to usłyszałam o mało nie spadłam z krzesła. Mówił, że mam im pomóc, a nie dokonać niemożliwego.
- Czekaj, możesz powtórzyć? Bo chyba źle zrozumiałam, albo to jakiś żart.
- Mówię całkiem poważnie.
- To jest jakiś absurd, resocjalizować można młodzież z poprawczaka, a mam dziwne wrażenie, że Loki jest już trochę starszy.
- Podejmiesz się tego czy nie?
- A co jeżeli odmówię?
- Wtedy odeślemy go do Asgardu, gdzie pewnie trafi z powrotem do więzienia.
- No dobrze, spróbuję. - Odparłam po chwili zastanowienia.
- Świetnie, za chwilę ktoś odwiezie, was pod dom. Oczywiście upewnimy się, że nic ci grozi, pamiętaj że możesz się w każdej chwili wycofać. Co jakiś czas ktoś będzie sprawdzał, jak sobie radzisz. Masz jakieś pytania?
- Nie, wszystko zrozumiałam.
- W takim razie życzę ci powodzenia. 

niedziela, 4 maja 2014

Rozdział 4

Obudziłam się, z tępym bólem głowy, otworzyłam oczy, jednak przez światło ból tylko się nasilił. Rozejrzałam się, leżałam na kanapie, za oknem, było już ciemno, więc musiałam być nieprzytomna dosyć długo. Spróbowałam się podnieść, ale gdy oparłam się na lewej ręce poczułam silny ból, musiałam na nią upaść gdy straciłam przytomność.
- Widzę, że postanowiłaś, jednak wrócić do żywych. - Usłyszałam głos Lokiego.
- Co mi się stało?
- Użyłaś za dużo mocy. Za mało siły i ćwiczeń, proste. Ostrzegałem cię przed tym.
- Tak i obiecałeś, że nauczysz mnie nad tym panować.
- Tego nie da się nauczyć w pięć minut, trzeba całych lat ćwiczeń. Masz szczęście, że skończyło się tylko na utracie przytomności.
- Nie do końca, nie mogę poruszyć ręką.
- Jest spuchnięta.
- No co ty nie powiesz?
- Spróbuj poruszyć palcami.
- Przecież ci mówię, że nie mogę. 
- Wygląda na złamaną. Niesamowite, jacy wy jesteście delikatni.
- Świetnie! No to ręka na kilka tygodni do gipsu. Dlaczego zawsze jak się pojawiasz, to zaczynają się kłopoty? 
-Nie dramatyzuj, rękę możesz mieć sprawną w kilka minut.
- Ciekawe jak?
- Normalnie, wylecz się.
- Nie potrafię.
- Potrafisz, używałaś już magi, przypomnij sobie.
- Nigdy do leczenia, nie mam pojęcia, jak to zrobić.
- Próbuj, ja ci nie pomogę. Musisz radzić sobie sama. - Powiedział i wyszedł. Przez trzy lata zdążyłam zapomnieć, jaki on jest irytujący. Jakim cudem, w ogóle się zgodziłam żeby on tu został? Ostrożnie wstałam z kanapy i poszłam po apteczkę. Wyciągnęłam bandaż i po kilku próbach udało mi się usztywnić rękę. Poszłam do pokoju i położyłam się spać. Rano nawet zrobienie śniadania okazało się zadziwiająco trudne.
-Co ci się stało? - Zapytał Alex, wchodząc do kuchni i pokazując na moją rękę.
- To nic takiego. A ty już wstałeś? Jest jeszcze bardzo wcześnie.
- Obudziłem się i nie mogłem już zasnąć.
- To zjedz śniadanie, a potem zaprowadzę cię do przedszkola.
- Mogę dzisiaj zostać w domu?
- Dlaczego? Źle się czujesz? - Zapytałam, dotykając jego czoła, żeby sprawdzić czy nie ma gorączki.
- Nie po porostu, nie mam ochoty iść do przedszkola.
- A pamiętasz co obiecałeś mamie? Że będziesz grzecznie chodził do przedszkola.
- No dobrze, to pójdę.
Odprowadziłam Alexa do przedszkola, a gdy wróciła Loki siedział w salonie i pił kawę.
- Jak tam ręka? - Zapytał z drwiącym uśmiechem.
- Boli jak nie wiem, może byś mi pomógł, zamiast głupkowato się uśmiechać.
- No dobra.- Odparł Loki, a po chwili bandaże z mojej ręki zniknęły.
- Co ty robisz? Miałeś mi pomóc.
- Pomogłem, teraz się wylecz i przestań mi marudzić
- Nie marudzę, to ty upierasz się żebym zrobiła coś czego nie potrafię.
- Nawet nie próbowałaś, więc skąd wiesz, że nie potrafisz?
- No dobra. Zaraz się przekonasz, że miałam rację. - Powiedziałam i tak jak się spodziewałam mimo moich usilnych starań, nie było żadnego efektu. - A nie mówiłam? Beznadziejny z ciebie nauczyciel.
- Musisz po prostu ćwiczyć, nikt nie mówił, że będzie łatwo.
Przez dwie godziny siedziałam na kanapie i próbowałam się wyleczyć, gdy w końcu mi się udało, byłam bardzo szczęśliwa, ale też zmęczona. Od jakiegoś czasu słyszałam, dziwne hałasy na zewnątrz, ale je zignorowałam, teraz postanowiłam to sprawdzić. Podeszłam do okna i wtedy moja radość, z wyleczenia się, zamieniła się w niepokój.
- O cholera!
- Co się stało? - Zapytał Loki. - Znowu sobie coś złamałaś?
- No bardzo zabawne. Ci agenci chyba się trochę zdenerwowali i przysłali posiłki.
- Co?!
- To co słyszałeś. - Odpowiedziałam i w tym momencie przez okno wpadł jakiś mały okrągły przedmiot migający na czerwono.
- Co to jest? - Zapytałam, teraz już byłam naprawdę przestraszona.
- Nie wiem i chyba nie chcę się przekonać. - Odpowiedział Loki wyrzucając przedmiot z powrotem, za okno.- Musimy się stąd wydostać. Jest tutaj drugie wyjście?
- Nie ma, a nawet gdyby było, to nie udało by się wyjść niezauważenie.
- Przeklęta T.A.R.C.Z.A!
-  Krzyki, ci raczej nie pomogą. Ty chyba możesz się teleportować, prawda?
- No właśnie w tej chwili nie mogę.
- Dlaczego?
Nie uzyskałam odpowiedzi, bo do pokoju wszedł wysoki ciemnoskóry mężczyzna, na jednym oku miał czarną opaskę. Ubrany w czarny strój i długi skórzany płaszcz, za nim weszła jeszcze dwójka ludzi, ta agentka, która była tu już wcześniej  i mężczyzna, średniego wzrostu, również ubrany na czarno, na plecach miał kołczan ze strzałami, a w ręce trzymał łuk.
- Jestem Nick Fury. - Powiedział mężczyzna z opaską na oku. - Jesteście aresztowani, poddajcie się, jeżeli stawicie jakikolwiek opór użyjemy siły. Współpraca będzie okolicznością łagodzącą, przynajmniej dla dziewczyny.
- Ciekawe, za co chcecie mnie aresztować? - Zapytałam krzyżując ręce na piersi.
- Za atak na dwóch agentów i ukrywanie zbiegłego więźnia, na początek chyba wystarczy.
- Nie zaatakowałam tych agentów, to oni chcieli siłą wejść do mojego domu. Ostrzegałam ich, ale nie posłuchali.
- Co nie zmienia faktu, że ukrywasz w domu zbiegłego przestępce. Nie sądzę, żeby nie dotarły do ciebie informację o tym co zrobił rok temu.
- Wiem co zrobił. - Odpowiedziałam już trochę mniej pewna siebie.
- Może od razu aresztujesz każdego kto minął mnie na ulicy? No wiesz tak dla bezpieczeństwa. - Powiedział Loki.
- Ty to się lepiej nawet nie odzywaj. Ciekawe czy będziesz taki mądry, gdy wrócisz do więzienia.
- Pytanie czy w ogóle tam trafię?
-Jesteś dobrą aktorką? - Usłyszałam w głowie, na co spojrzałam tylko na Lokiego pytającym wzrokiem.- Nie ważne. - Zanim zorientowałam się o co chodzi, Loki znalazł się za mną i przyłożył mi sztylet do gardła. Zrobił to tak nagle, że krzyknęłam ze strachu. Łucznik od razu naciągnął strzałę na cięciwę i wycelował w głowę Lokiego.
-Puść ją, bo strzelę, a wiesz, że ja nie pudłuję.
- Strzelaj, a będziesz miał tą dziewczynę na sumieniu.
Szarpnęłam się i poczułam, jak cienka strużka krwi spływa mi po szyi. - Nie szarp się, bo zrobisz sobie krzywdę, ten sztylet jest naprawdę ostry.
- Daj spokój. Dobrze wiesz, że nic ci to nie da, nie masz dokąd uciec. - Powiedział Fury, gdy to mówił zauważyłam, że Natasha gdzieś zniknęła, szturchnęłam Lokiego łokciem, żeby go ostrzec, ale to zignorował.
Po chwili Natasha, była już za nim, przyłożyła mu pistolet do pleców i strzeliła. Loki momentalnie puścił mnie i obrócił się w jej stronę.
- Coś ty mi zrobiła?!
- Dałam ci środek paraliżujący.
- Naprawdę  jesteś taka naiwna, myśląc że to na mnie podziała?
- Uwierz mi, że taka ilość na pewno podziała.
Loki po chwili zachwiał się na nogach, wyglądało to trochę, jakby był pijany, oparł się o ścianę próbując utrzymać równowagę, jednak substancja była zbyt silna i osunął się na ziemię.
- Załatwione. - Powiedziała Natasha do Furego. - Jest bezbronny jak niemowlę.
- Dobra robota.- Odpowiedział. - Zabierajcie go. - W tym momencie dwóch agentów, którzy do tej pory pozostawali na zewnątrz weszło do środka i zabrali Lokiego.
-A ty? Pójdziesz po dobroci, czy ciebie też mamy obezwładnić?
- Pójdę z wami.- Odpowiedziałam, nie miałam za bardzo wyboru, sprzeciwianie się nie miało sensu.
- Dobra decyzja. - Powiedział Fury.