piątek, 26 czerwca 2015

Rozdział 20

Ziemia.
- Wstawać! - Strażnicy chodzili po celach budząc znajdujących się w nich więźniów.
- Co się dzieje? - Zapytał Kapitan Ameryka, gwałtownie wyrwany ze snu, jednak całkowicie przytomny.
- Idziecie na wycieczkę. W jedną stronę.  A tamten co? Ogłuchł? - Wyraźnie zniecierpliwiony żołnierz podszedł do materaca na którym spał Stark i kopnął go kilka razy w brzuch.
- Zostaw! - Krzyknął Rogers, rzucając się żeby odciągnąć strażnika, ten jednak jednym uderzeniem posłał go na podłogę.
- Skujcie ich. - Warknął do pozostałych żołnierzy. - Idę sprawdzić co z pozostałymi. - Chwilę później dało się słyszeć jego krzyki w celi obok.
- Mówiłeś, że masz plan, Tony. Chyba najwyższa pora zacząć działać.
- Spokojnie, mam wszystko pod kontrolą. Cokolwiek się zdarzy, musicie mi zaufać.
- To nie  brzmiało optymistycznie. - Po chwili wyprowadzono ich na zewnątrz, gdzie czekali już pozostali. Po raz pierwszy od miesiąca opuścili mury wiezienia.  Deszcz zmywał zaschniętą na ulicach krew. Było pusto i cicho, tak jakby mieszkańcy uciekli w pośpiechu.
- Jak mogliśmy do tego dopuścić? - Zapytała Wdowa, wodząc wzrokiem po zniszczonych budynkach. - Co zrobiliście tym ludziom? - Jej głos był zimny jak lód.
- Dostali to na co zasłużyli. - Odparł jeden ze strażników.
Chwilę później krajobraz całkowicie się zmienił. Nie stali już na ulicy, tylko w okrągłym pomieszczeniu.  W drodze przez zamek nikt się nie odewał, nie skomentował tego co widzi. Żołnierze zaprowadzili ich do sali tronowej i zamknęli ciężkie drzwi. Przez chwilę panowała cisza.
- I co? Tak po prostu nas tu zostawili? - Zapytał Hawykay.
- Daleko nie uciekniemy. Musimy coś zrobić to mi nie wygląda na chęć dogadania się. - Wdowa wskazała na podwyższenie wyraźnie przygotowane w jednym celu. - Co ty robisz Stark?
- Magia magią, ale te kajdany to nie zbyt solidne. Wystarczyło dziesięć minut i o proszę - W tym momencie rozłożył ręce w jednej dłoni trzymając kajdanki. - Teraz jeżeli je założę, wystarczy mocniejsze szarpnięcie i jestem wolny.
- To lepiej je załóż, bo ktoś tutaj idzie.
- Moi ulubieni śmiertelnicy - Zawołał Loki, wchodząc do sali. - Wyglądacie jeszcze gorzej niż ostatnio.
- Czego od nas chcesz?
- Mamy jeszcze chwilę, więc mogę wam wyjaśnić. Miał to być ostatni dzień Thora, ale skoro jesteście tak zgraną drużyną to pozwolę wam umrzeć wszystkim razem.
- Nie sądziłem, że masz o nas tak dobre zdanie. Skoro nawet gdy jesteśmy rozbrojeni i skuci rozmawiasz z nami tylko w towarzystwie sześciu strażników. Jesteś zwykłym tchórzem. - Stwierdził Stark kpiąco. Loki dał znak strażnikom, żeby się odsunęli.
- Lepiej ci? - Zapytał.
- O wiele. - Stark tylko na to czekał, wiedział, że sprowokuje Lokiego nazywając go tchórzem. Gdy strażnicy się wycofywali, wyszarpnął ręce z kajdanek, zabrał przechodzącemu obok żołnierzowi miecz i uderzył nim w Lokiego, jednak ostrze odbiło się od niewidzialnej tarczy.
- Chciałeś mnie zabić? Ty?
- Zabić? Nie. Odwrócić twoją uwagę. Kapitanie! Łap! - Zawołał podrzucając miecz w momencie gdy strażnicy zbliżyli się by odebrać mu broń.
- Jesteście przezabawni. - Stwierdził Loki, obserwując zmagania dwóch żołnierzy żołnierzy z Kapitanem Ameryką podczas gdy pozostali starali się pilnować reszty. Rogers zręcznie wskoczył na podwyższenie unikając powalenia na podłogę. Zamachnął się na strażnika, który próbował podejść go od drugiej strony i obezwładnić. Zaskoczony szybkością ruchów przeciwnika żołnierz nie zdążył sparować ciosu i miecz przebił jego gardło. Upadł na podłogę, a krew rozlała się dookoła niego.
- Wystarczy tej zabawy. - Loki z pomocą magi cisnął Kapitanem Ameryką w pozostałych avengersów, powalając ich na ziemię. Spróbowali się podnieść, jednak widząc nad sobą żołnierzy z wyciągniętą bronią skierowaną w ich stronę szybko zrezygnowali. - Zajmijcie się nimi i zabierzcie stąd tego zabitego.
W czasie gdy strażnicy starali się do końca opanować sytuację, w sali zebrało się już całkiem sporo osób. Nikt nie był szczególnie zachwycony tym co ma się wydarzyć. Kilka minut później żołnierze przyprowadzili Thora, a drzwi do sali zostały zamknięte. Avengersi patrzyli ze smutkiem na przyjaciela. Chcieli go jakoś wesprzeć, powiedzieć coś, ale im nie pozwolono.
- Jakieś ostatnie życzenie? - Zapytał Loki z wyraźnie wymuszoną uprzejmością. Strażnicy wprowadzili Thora na podwyższenie, na którym stał już kat z ciężkim toporem w rękach. -Nie? A nie chcesz na przykład zobaczyć przed śmiercią swojej ukochanej?
- Chcę, żebyś zostawił Jane w spokoju.
- Spokojnie, nie zamierzam zrobić jej krzywdy. Pomyślałem, że może chcesz się pożegnać,
W tym momencie z tłumu wybiegła zapłakana kobieta. Rzuciła się Thorowi na szyję, omal go nie przewracając.
- Oni nie mogą cię zabić - Wyszlochała w jego ramię.
- Jane? Co ty tu robisz?
- To była jedyna szansa żeby cię zobaczyć.
- Nie powinnaś tu być. Nie jesteś tutaj bezpieczna. - Powiedział odsuwając ją od siebie i patrząc jej w oczy.
-Nie dbam o to. - znów przyciągnęła go do siebie. Łańcuchy szczęknęły, gdy otoczył ją ramieniem.
- Posłuchaj, gdy to wszystko się skończy. Chcę żebyś wróciła do Midgardu ułożyła sobie życie i była szczęśliwa.
- Ale to ciebie kocham.
- Wiem. - Odparł całując ją w czubek głowy.
- Dosyć tych pożegnań.
- Musimy coś zrobić.- Syknął Kapitan Ameryka. Obserwując jak strażnicy odciągają zrozpaczoną Jane.
- Jak na razie kiepsko nam idzie ratowanie siebie. Nie mówiąc już o innych. - Stwierdził Barton.
- Dzięki za wsparcie. Wdowo dasz radę rozbroić kata?
- Czemu nie? Rozerwę się trochę. - Odparła, obserwując mężczyznę, przygotowującego się do wykonania wyroku. Zrobiła krok do przodu jednak strażnik złapał ją za ramię. Złapała go za nadgarstek i wykręciła pod dziwnym kątem, następnie kopnęła w brzuch tak że żołnierz wpadł na kolejnych dwóch z tyłu. Podbiegła do kata i skoczyła mu na plecy przyduszając kajdankami. Zaskoczony mężczyzna upuścił topór i rękami próbował odciągnąć od szyi to co uniemożliwiało mu oddychanie.
- Co znowu?! - Zawołał wściekły Loki.- Zabierzcie ją. - Rozkazał strażnikom.
Wszyscy z wielkim zainteresowaniem przyglądali się tej scenie. Wdowa zgrabnie wylądowała na podłodze, zabierając przy okazji upuszczoną broń. Mężczyzna szybko wziął głęboki wdech. Rzucił Wdowie wściekłe spojrzenie, rozejrzał się po sali.Następnie błyskawicznym ruchem przyciągnął do siebie Jane, zaciskając rękę na jej szyi.
- Rzuć to, albo skręcę jej kark. - Powiedział. Strażnicy, którzy do tej pory starali się obezwładnić Wdowę, stanęli i czekali na rozwój wydarzeń.
Decyzja musiała być natychmiastowa, jeżeli się podda to wszyscy zginą, jeżeli zaryzykuje będzie to szansa na ocalanie. Zaczęła opuszczać topór na podłogę, cały czas jednak obserwując mężczyznę.
- Odkładam broń. Wypuść ją.
- Nie jestem głupi. Zaczekam.
Jane wybrała idealny moment żeby szarpnąć się z całej siły. Wdowa momentalnie wykorzystała chwilę nieuwagi przeciwnika, by znaleźć się za nim. W ten sposób kat miał stać się ofiarą, jednak zanim ostrze go dosięgnęło. Odskoczył, a po chwili dało się słyszeć nieprzyjemny dźwięk.
- Ostrzegałem. - Powiedział wypuszczając ciało kobiety, wprost w kałuże krwi. Strażnicy obezwładnili oszołomioną Wdowę, nie mogła uwierzyć, że to stało się naprawdę.
***
 Kilka kroków przed drzwiami usłyszałam czyjś rozpaczliwy krzyk. Zatrzymałam się na moment, błagając w myślach, żeby nie było za późno. Pchnęłam ciężkie drzwi, zobaczyłam ludzi mniej więcej tyle co ostatnio i podwyższenie na którym leżało ciało a dookoła mnóstwo krwi. Zaczęłam przedzierać się między ludźmi, chcąc jak najszybciej podejść bliżej i sprawdzić co się stało. Zobaczyłam avengersów  przez chwilę zastanawiałam się co oni tutaj robią. Przeniosłam wzrok z powrotem na martwą kobietę, teraz Thor trzymał ją w ramionach. Zrozumiałam, że to jego krzyk musiałam słyszeć chwilę wcześniej.Kimkolwiek była ta kobieta musiał być z nią bardzo związany.  Nie miałam pojęcia co dokładnie się tutaj wydarzyło.Loki mówił coś do Thora, nie słyszałam co dokładnie bo byłam za daleko, a w sali było głośno i panowało niezłe zamieszanie. Udało mi się wydostać z tłumu, akurat, żeby zobaczyć jak jeden z avengersów, wyszarpuje się strażnikom. Podnosi leżący na ziemi topór i podchodzi do Lokiego, który nawet go nie zauważa. 
- Będziesz ostatnią osobą, która dzisiaj umrze. - Mówi przez zaciśnięte z wściekłości zęby. Serce mi zamiera, gdy widzę, jak bierze zamach.
- Uważaj! - Krzyczę z całej siły, jednak on zamiast się odwrócić, patrzy na mnie. Kilkoma susami pokonuję ostatnie parę metrów i rzucam się na Lokiego osłaniając go własnym ciałem. Czuję jak ostrze zagłębia się w moich plecach, roztrzaskując kilka żeber. Resztki powietrza uciekają z moich płuc, a każdy kolejny wdech sprawia ogromny ból. Widzę, że Loki coś do mnie mówi, ale wszystkie dźwięki zlewają się ze sobą i nie potrafię rozróżnić słów. Wiem, że powinnam pozostać przytomna, ale oczy same mi się zamykają, Po chwili świadomość wraca.
- Amy, nie zasypiaj. Patrz na mnie. 
- Nie mogę. - Próbuję powiedzieć, jednak z mojego gardła nie wydobywa się żaden dźwięk. Jedynie strużka krwi ścieka z kącika ust. Znów tracę świadomość tym razem na znacznie dłużej.       

sobota, 13 czerwca 2015

Rozdział 19



Byłam zmęczona, zła na samą siebie i przestraszona. Wlokłam się za strażnikami przez puste korytarze w całkowitej ciszy. Nie miałam pojęcia, dokąd mnie prowadzą i niewiele mnie to obchodziło.  W końcu wprowadzili mnie do jakiegoś niewielkiego pomieszczenia pośrodku, którego stało tylko żelazne krzesło. Pokój był ciemny i duszny ani trochę mi się to nie podobało. Poczułam ciarki na plecach i wzbierającą panikę. Dlaczego przyprowadzili mnie akurat tutaj i co ze mną zrobią? Mężczyzna stojący obok krzesła, gestem nakazał mi, że mam usiąść. Wcale nie miałam na to ochoty, ale wolałam robić to, co mi każą. Przypomniały mi się rany i sińce, jakie widziałam u Thora. Wolałam nie dowiadywać się jak powstały. Dopiero po chwili odważyłam się spojrzeć na mężczyznę stojącego po mojej lewej stronie. Był wysoki i dobrze zbudowany. Jego owalną twarz przecinała paskudna blizna zaczynająca się na prawej skroni i kończąca na lewym policzku. Jego spojrzenie było zimne i nieruchome. Cały czas wpatrywał się we mnie, przez co czułam się strasznie nie pewnie. Odwróciłam wzrok i skupiłam się na swoich dłoniach, które cały czas nerwowo zaciskałam i rozluźniałam.
- Co ze mną zrobicie? - Zapytałam, moje gardło było tak ściśnięte strachem, że cudem wydobyłam z siebie słowa.
- My? Nic, chyba że zamierzasz uciekać, albo kogoś zaatakujesz. - Jego głos był dziwnie delikatny i uprzejmy. Kompletnie nie pasował do srogiego wyglądu. - Decyzja o twoim dalszym losie należy do króla, nie do nas.
Pokiwałam głową na znak, że rozumiem. Po chwili mężczyzna wyszedł, a gdy drzwi ponownie się otworzyły zobaczyłam Lokiego. Wcisnęłam się głębiej w krzesło, jakby licząc na to, że wtedy mnie nie zauważy. Spojrzałam mu w oczy tylko na ułamek sekundy, by zobaczyć czający się w nich gniew. Momentalnie wbiłam wzrok z powrotem w swoje dłonie.
- Zostawcie nas. - Powiedział do strażników, którzy wciąż stali w drzwiach. Te słowa wzbudziły we mnie jeszcze większy niepokój.  Przełknęłam nerwowo ślinę, obawiając się, co może się za chwilę wydarzyć.
- Przepraszam-Tylko tyle zdołałam z siebie wydusić. Cokolwiek bym powiedziała, niczego by to nie zmieniło.
- To wszystko, co masz mi do powiedzenia? Co się stało? Było ci tu źle? Brakowało ci czegoś? Ktoś cię skrzywdził?
Przy każdym pytaniu tylko przecząco kręciłam głową.
- Nie, to nie o to chodzi. - Powiedziałam, mój głos drżał bardziej, niż się tego spodziewałam.
- To powiedz mi. Bo ja nie rozumiem. Coś ty zrobiła?! - Jego krzyk odbijał się echem od ścian. Wiedziałam, że go zraniłam i wcale nie było mi z tym dobrze. - Daj mi choć jeden powód, dla którego miałbym pozwolić ci żyć.
Poczułam, jakby moje wnętrzności zwinęły się w ciasny supeł. Zaczęłam się zastanawiać, nad jakimś wyjaśnieniem. W końcu zdecydowałam się powiedzieć prawdę.
- Po prostu... nie potrafiłam już tak dłużej. Czułam się rozdarta. Nie wiedziałam co mam zrobić. Nie chciałam tego, ale nie dałeś mi wyboru. Od samego początku jak ci pomagałam, miałam wątpliwości. Zdradziłam dla ciebie własną planetę, patrzyłam, jak umierają ludzie i wiedziałam, że to moja wina. Jednak milczałam, zdusiłam wyrzuty sumienia. Tłumaczyłam sobie, że gdy wojna się skończy, będzie lepiej, ale kiedy ogłosiłeś wyrok, to wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Nie mogłam znieść myśli, że przeze mnie znów ktoś zginie. Próbowałam cię przekonać, żebyś tego nie robił, ale nie chciałeś słuchać ani mnie, ani nikogo innego.
Loki milczał, obserwował mnie tylko uważnie. Spojrzałam na niego, jednak nie znalazłam nawet śladu zrozumienia, wciąż tylko gniew.
- Kto ci pomagał?
Zamarłam, słysząc to pytanie. Nie mogłam mu powiedzieć, nie w tej chwili. Gdybym to zrobiła, konsekwencje można łatwo przewidzieć.
- Nikt, działałam sama.
- Kłamiesz.
- Naprawdę, nikt mi...
- Dosyć! - Otworzył drzwi tak gwałtownie, że uderzyły o ścianę i z trzaskiem zamknęły z powrotem. Siedziałam jeszcze przez chwilę, wciąż trzęsąc się ze strachu. Dopiero po kilku minutach zdecydowałam się wrócić do swojej komnaty. Nikt nie próbował mnie zatrzymać, więc dotarłam tam tak szybko, jak tylko potrafiłam. Skuliłam się na łóżku, próbując jakoś pozbierać myśli. Do świtu pozostała może godzina, a mój plan przyniósł więcej szkody niż pożytku. Zamknęłam oczy, wydawało mi się, że tylko na moment. Musiało to jednak trwać, znacznie dłużej niż sądziłam, bo gdy je otworzyłam, Loki stał przy moim łóżku, a nie słyszałam, jak wchodził. Cofnęłam się, gwałtownie wciągając powietrze do płuc.
- Przyszedłeś zabrać mnie do więzienia, czy zabić?
- Ani jedno, ani drugie. Muszę mieć pewność, że nie zrobisz już dzisiaj nic głupiego.
Dopiero w tym momencie zauważyłam, że trzymał gruby sznur.
- Po co ci to? - Zapytałam, mimo że się domyślałam, o co chodzi.
- Daj ręce. - Bardzo niechętnie, posłuchałam i wyciągnęłam ręce w jego stronę. Poczułam, jak więzy zaciskają się na moich nadgarstkach. - Jak nie będziesz się szarpać, to nic ci się nie stanie. - Stwierdził i po chwili już go nie było. Opadłam z powrotem na poduszki. Jednak dziwne przeczucie, że mogłabym zrobić coś jeszcze, że jeszcze nie jest za późno. Nie dawało mi spokoju. Spróbowałam wyswobodzić nadgarstki z ciasnych więzów i szybko tego pożałowałam. W miejscach, gdzie sznur stykał się z moją skórą, poczułam pieczenie i potworny ból, jakby ktoś przykładał mi tam rozgrzane do czerwoności żelazo. Krzyknęłam i instynktownie szarpnęłam się jeszcze mocniej próbując za wszelką cenę pozbyć się tego, co powodowało ból. Po kilku bezskutecznych próbach uspokoiłam się, zdając sobie sprawę, że tylko pogarszam sytuację. Spojrzałam na swoje ręce, pod sznurami dało się dostrzec czerwoną, poparzoną skórę. W tym momencie naprawdę nienawidziłam czarów i wszystkiego, co się z nimi wiązało. Rozejrzałam się po pomieszczeniu za czymś ostrym. Ucieszyłam się, widząc nóż leżący na stole. Niestety nie mogłam go dosięgnąć. Spróbowałam odwiązać drugi koniec sznura przymocowany do ramy łóżka. Efekt był podobny jak przy szarpaniu się, tylko że poparzeniu uległy moje palce. Spojrzałam za okno i zorientowałam się, że egzekucja już się zaczęła. Więzy poluzowały się, ale tylko odrobinę, gdybym się bardzo uparła, mogłabym je zdjąć. Gdyby tylko dało się jakoś uniknąć tych poparzeń. Zacisnęłam szczęki, żeby nie zacząć krzyczeć z bólu i powoli fragment, po fragmencie zaczęłam uwalniać prawą rękę. Z każdą chwilą ból stawał się coraz silniejszy, a gdy sznury dotykały poparzonego już wcześniej miejsca, nie potrafiłam powstrzymać cisnących się do oczu łez. Wtuliłam twarz w poduszkę, tłumiąc krzyk. Udało mi się uwolnić dłoń w momencie, gdy zamierzałam się już poddać. Drugą rękę wyciągnęłam bez trudu jednak była równie poparzona i pokryta pęcherzami. Pobiegłam do łazienki i włożyłam ręce pod lodowatą wodę, czując natychmiastową ulgę. Wiedziałam, że ból powróci, ale nie mogłam dłużej czekać. Wybiegłam ze swojej komnaty i przeskakując po kilka stopni na schodach, popędziłam do sali tronowej. Kilka kroków przed drzwiami usłyszałam czyjś rozpaczliwy krzyk. Zatrzymałam się na moment, błagając w myślach, żeby nie było za późno. Pchnęłam ciężkie drzwi, zobaczyłam ludzi mniej więcej tyle, co ostatnio i podwyższenie, na którym leżało ciało a dookoła mnóstwo krwi. Nie możliwe, czyżbym, się spóźniła?

niedziela, 7 czerwca 2015

Dziękuje wam za tak liczne komentarze pod poprzednim rozdziałem. Wiem, że ten miał pojawić się szybciej, no ale na pocieszenie jest całkiem długi. Zachęcam was też do zajrzenia tutaj: http://eviahihom.blogspot.com/ i tu: http://lokiandkathleen.blogspot.com 
Mam nadzieję, że rozdział się spodoba i czekam na komentarze z waszej strony.  


Rozdział 18


Musiałam działać szybko, nie było czasu na obmyślanie dokładnego planu i omawianie szczegółów. Wiedziałam bardzo niewiele, tylko jak mniej więcej wygląda klucz i że ma go Loki. Poprosiłam Anais, żeby dała mi moment. Potrzebowałam kilku minut, żeby się uspokoić. Stres w niczym by mi nie pomógł, jedynie utrudniłby skupienie się. Przymknęłam oczy i wzięłam kilka głębokich oddechów. Tak wiele razy kradłam, ale nigdy od powodzenia mojego zadania, nie zależało czyjeś życie. Wyszłam, gdy uznałam, że jestem gotowa. Droga, którą znałam tak dobrze, którą pokonywałam tak wiele razy, teraz wydała się znacznie krótsza.
Zatrzymałam się przed drzwiami. Ostatni raz rozmawiałam z Lokim kilka dni temu. Postanowiłam sobie wtedy, że będę czekać, aż to on wykona pierwszy ruch. No cóż znów musiałam ustąpić. Nacisnęłam na klamkę i pewnym krokiem weszłam do środka.
- Amy, nie spodziewałem się ciebie. Coś się stało?
- Musimy pogadać. - Przerwałam na chwilę, zastanawiając się co właściwie chciałam powiedzieć. - Nie chcę się dłużej kłócić
- To dobrze. - Odpowiedział, nie odrywając wzroku od papierów leżących na stole przed nim. Powstrzymałam wzbierającą we mnie złość. Przychodzę do niego próbuję się dogadać. Fakt robię to tylko dlatego, że zmusiła mnie do tego sytuacja, ale Loki o tym nie wie. A on nie zaszczyci mnie nawet spojrzeniem.
- Rozmawiasz ze mną czy z kartką papieru?
- Słucham cię, możesz mówić.
Chciałam coś odpowiedzieć, jednak gwałtownie zakręciło mi się w głowie. Zrobiłam krok w tył starając się zachować równowagę. Miałam nadzieję, że to tylko chwilowe. Byłam trochę osłabiona, przez ostatnie kilka dni nie spałam zbyt wiele. Apetyt też mi nie dopisywał, spróbowałam sobie przypomnieć kiedy ostatnio normalnie jadłam. Chyba poprzedniego dnia rano udało mi się coś przełknąć, ale nie było tego wiele. Nagła fala gorąca i kolejny zawrót głowy, tym razem musiałam oprzeć się rękami o stół, żeby nie wylądować na podłodze.
- Co ci jest? - Loki momentalnie znalazł się przy mnie.
- Nic. Wszystko w porządku. - Spróbowałam stanąć w miarę prosto, jednak zachwiałam się i wpadłam na Lokiego. Wiedziałam, że powinnam się najeść i wyspać. Każda komórka mojego ciała domagała się porządnego posiłku i snu. Cała ta sytuacja mogła mi się jednak do czegoś przydać. Klucz na którym tak bardzo mi zależało był teraz na wyciągnięcie ręki. Widziałam go tylko przez krótki moment. Musiałam zdać się na instynkt. Ostrożnie wyciągnęłam dłoń w tamtym kierunku.
- Na pewno? Jesteś strasznie blada. - Skinęłam tylko głową w odpowiedzi.- Siadaj. - Nakazał przysuwając mi krzesło. I tak oto szansa na szybkie zdobycie klucza przepadła. Zamiast tego dostałam szklankę z wodą i nadmiar zainteresowania ze strony Lokiego.  Takie bezczynne siedzenie strasznie mnie denerwowało. Przyłapałam się na tym, że co chwilę nerwowo spoglądam w okno, jakby w obawie, że świt nadejdzie wcześniej niż zwykle. Przecież coś takiego powinno mi zająć kilka minut. Już jako dziecko zabierałam ludziom portfele z kieszeni. To prawie to samo tylko, że klucz przypięty był do pasa pośród kilku innych kluczy. Musiałam się na coś zdecydować. Choćby to była najgłupsza rzecz jaka przyszła mi w tym momencie do głowy. Ostatnia chwila namysłu, kolejnej szansy nie będzie, więc jakakolwiek pomyłka odpada. Błyskawicznie podniosłam się z krzesła i usiadłam Lokiemu na kolanach. Przycisnęłam go do oparcia krzesła i pocałowałam. Wykorzystałam jego zaskoczenie, żeby spokojnie zdobyć to na czym mi zależało. Celowo założyłam spodnie, które mają kieszenie. Zazwyczaj zakładałam je tylko, gdy miałam już naprawdę dosyć sukienek, albo chciałam pójść poćwiczyć. Ogromna ulga i radość, kiedy klucz bezpiecznie i niezauważenie znalazł się w mojej kieszeni. Dopiero wtedy przerwałam pocałunek. Poczułam przyjemny dreszcz gdy dłonie Lokiego przesunęły się po moich plecach, by po chwili znaleźć się pod koszulką.
-Ej! Nie pozwalaj sobie! - Zaprotestowałam.
- Przecież mówiłaś, że już się nie gniewasz.
- Mówiłam, że nie chce się kłócić. - Stwierdziłam strącając jego ręce, które mimo wcześniejszych protestów wciąż gładziły skórę na moich plecach. - Powinnam już iść.
- Nie mogę cię teraz wypuścić.  W twoim stanie mogłoby ci się coś stać.
- Twoja troska o mnie jest wzruszająca. A skoro tak bardzo się o mnie martwisz to... - Przerwałam, znów zbliżyłam się tak jakbym chciała go pocałować, powoli przeciągnęłam dłonią po jego piersi w jedną stronę i z powrotem. Spróbował zmniejszyć dzielącą nasze usta odległość o jeszcze te kilka centymetrów, ale powstrzymałam go cofając głowę. - Zaczekaj. Daj mi dokończyć. - Mruknęłam, niemal muskając wargami jego usta. - to pozwolisz mi pójść odpocząć. - Dokończyłam, z  wrednym uśmieszkiem na twarzy.
- Możesz odpoczywać tutaj.- Przyciągnął mnie bliżej, położyłam mu głowę na ramieniu. Chciałam z nim zostać, ale nie tym razem. I tak zostałam tu znacznie dłużej niż powinnam i było już bardzo późno. Wstałam i podeszłam do drzwi. Wiedziałam, że podjęłam słuszną decyzję, a i tak było mi ciężko. Wyszłam nie odwracając się za siebie. Obiecałam Anais, że powiadomię ją gdy zdobędę klucz. Miała czekać w mojej komnacie, gdy weszłam do środka spojrzała na mnie zniecierpliwiona z wyraźnym pytaniem w oczach.
- Udało się. - Uspokoiłam ją wyciągając z kieszeni klucz i pokazując jej. Skinęła głową z wyraźną ulgą.
- To ten. - Powiedziała. - Ale co tak długo? Martwiłam się o ciebie.
- Miałam drobne problemy. Chyba wyszłam z wprawy.
- Ale udało się i jesteś pewna, że Loki niczego nie zauważył?
- Jestem pewna. - Odparłam po chwili namysłu.
- Chciałam ci choć trochę pomóc. Strażnikami w lochach nie musisz się przejmować.
Miałam ochotę wyściskać Anais. Pierwszy raz uwierzyłam,że to naprawdę może się udać.
- To świetna wiadomość. Ale jak?
- Dowódca straży miał u mnie mały dług. Spokojnie nie wie co chcemy zrobić. Musisz się jednak pospieszyć, strażnicy niedługo  wrócą na swoje stanowiska i na pewno zaalarmują o ucieczce więźnia. Lepiej żebyś zdążyła do tego czasu wydostać się z pałacu.
- Rozumiem, naprawdę nie wiem jak ci dziękować.
- Nie musisz, idź już. Powodzenia.
- Przyda się. - Powiedziałam i pognałam w kierunku więzienia.  Tak jak Anais powiedziała na miejscu nie spotkałam żadnych strażników nie można tego było powiedzieć o korytarzach, ale z tym jakoś sobie poradzę. Wyciągnęłam klucz i otworzyłam drzwi. W środku znajdowała się jakby końcowa część korytarza i jeszcze jedna cela. Tak samo jak w pozostałych dostępu do środka broniło coś w rodzaju pola siłowego. Rozejrzałam się szybko za czymś co je wyłączało.  Po dłuższej chwili znalazłam mały przycisk, wyglądający dokładnie jak kawałek ściany. Nacisnęłam go mając nadzieję, że nie uruchomię tym jakiegoś alarmu. Na szczęście wciąż panowała cisza, a to co blokowało mi przejście zniknęło. Spojrzałam za siebie, żeby się upewnić, że strażnicy jeszcze nie wracają i weszłam do celi. Spodziewałam się widoku podobnego jak w mijanych pomieszczeniach. Więźniowie mogli się tam swobodnie poruszać, większość z nich teraz po prostu spała. Tutaj sprawa wyglądała nieco inaczej. Thor był przykuty do ściany ciężkimi łańcuchami, które uniemożliwiały mu poruszanie się. Wyglądało na to, że przez cały czas zmuszony był stać z rękami w górze. To by trochę tłumaczyło skrajne wyczerpanie. Zobaczyłam mnóstwo ran i siniaków jedne starsze inne całkiem świeże, wolałam się nawet nie zastanawiać jak powstały. Podeszłam do niego i delikatnie dotknęłam jego ramienia. Nie zareagował.
- Hej, słyszysz mnie? - Dopiero wtedy spojrzał na mnie, jednak zanim cokolwiek odpowiedział jego głowa znów opadła. Przygryzłam wargę zastanawiając się co teraz. W takim stanie raczej nie dam rady go stąd wyciągnąć. Zabrałam się za odpinanie łańcuchów. Zajęło mi to dłuższą chwilę, bo nigdy wcześniej tego nie robiłam. Zaczynałam się denerwować, zauważyłam, że ręce mi się trzęsą. Wzięłam głęboki wdech żeby się uspokoić. W końcu pozbyłam się żelaznych obręczy z jego nadgarstków. Musiały być naprawdę mocno zaciśnięte, bo zostawiły ślady na jego skórze w postaci krwawiących otarć.  Czując że nic go już nie trzyma, Thor osunął się po ścianie na podłogę. Pochyliłam się nad nim i ostrożnie potrząsnęłam jego ramieniem.
- Wstań, musimy uciekać. - Powiedziałam, starając się opanować nerwy. Obserwowałam, jak próbuje się podnieść, Jak zbiera resztki sił jakie mu zostały, niestety było ich za mało. Jego mięśnie zadrżały i opadł na podłogę.
- Nie dam rady. - Powiedział ciężko oddychając.
- Dasz, musisz. Odpocznij chwilę i spróbuj jeszcze raz. - Rozejrzałam się nerwowo, wiedząc, że nie mamy ani chwili na pozostanie tutaj.
- Dlaczego... Dlaczego mi pomagasz? Jak nas złapią będziesz mieć kłopoty.
- Już mam kłopoty. Nie marnuj sił na gadanie. - Odczekałam jeszcze kilka minut, pozwalając mu nabrać sił. - No dobra, musimy iść. - Z moją pomocą w końcu udało mu się jakoś stanąć na nogach. Sama byłam mocno osłabiona, więc nie było to proste. - Oprzyj się na mnie i chodź. Już dawno powinniśmy wyjść z zamku. - Tak bardzo żałowałam w tym momencie, że nie mam tutaj swoich zdolności. Z siłą wilkołaka byłoby mi znacznie łatwiej go prowadzić. W drodze zastanawiałam się które wyjście z pałacu będzie najbezpieczniejsze. Główne od razu odrzuciłam, pilnowało go zbyt wielu strażników. Przechodzenie przez dziedziniec też nie byłoby rozsądne. Zdecydowałam się na przejście przez ogrody na tyłach zamku. Na drodze tam nie ma zbyt wielu strażników, a ogród o tej porze będzie pusty. Tylko, że z więzienia było tam bardzo daleko, nie wiedziałam, czy Thor wytrzyma taką wędrówkę. Kilka pierwszych korytarzy było pustych więc przedostaliśmy się bez problemu. Przez kolejny szło dwóch strażników, jednak byli odwróceni do nas tyłem. Wystarczyło poczekać, aż przejdą, miałam też okazję chwilę odpocząć, co bardzo mnie ucieszyło. Poszliśmy dalej dopiero gdy byłam pewna, że jest bezpiecznie. Kilkanaście minut później usłyszałam czyjeś kroki gdzieś nie daleko za nami. Pociągnęłam Thora za najbliższą kolumnę i gestem nakazałam całkowite milczenie.Strażnicy minęli nas niczego nie zauważając.
- Dasz radę iść dalej? - Zapytałam. Skinął głową w odpowiedzi. Zastanawiałam się też ile ja jeszcze wytrzymam. Zaczynało brakować mi sił, a nogi trzęsły się z każdym krokiem od ciężaru. Już niedaleko powtarzałam sobie w myślach jakby to mogło w czymś pomóc. Szczęście, które dopisywało mi od początku, chyba postanowiło mnie opuścić trochę za wcześnie. Na ostatnim odcinku drogi stało dwóch strażników, którzy nie mieli zamiaru ruszyć się z miejsca. Przeklinając ich w myślach zdecydowałam się pójść okrężną drogą. Byliśmy już naprawdę bardzo blisko wyjścia, gdy usłyszałam wołanie strażnika za nami.
- Stać! Zatrzymajcie się! - Zamarłam nie wiedząc, co robić. Serce waliło mi jak oszalałe, ze strachu. Nie było szans, żeby uciec strażnikom. Nasłuchiwałam więc zbliżających się kroków. - Kim jesteście i co tutaj robicie o tej porze? - Inny męski głos, czyli było ich dwóch jak zwykle. Rzuciłam Thorowi smutne spojrzenie, nie udało się, a było tak blisko. Odwróciłam się przodem do żołnierzy, widząc zdziwienie na ich twarzach. Mieszkałam tutaj na tyle długo, że mnie rozpoznawali.
- Co tutaj robisz, pani? - Powoli przeniósł wzrok na Thora i z powrotem.
- Pozwólcie nam odejść, Proszę. - Wpatrywałam się błagalnie w strażników. Ten z którym rozmawiałam wyraźnie zastanawiał się co powinien zrobić. Spojrzał pytająco na drugiego, który jednak wzruszył ramionami. Najwyraźniej nie chętny do podjęcia decyzji. W tym momencie zza rogu wyłoniło się kolejnych dwóch strażników. Wtedy już wiedziałam, że to koniec.
- Brać ich. - Usłyszałam rozkaz i nie stawiając oporu poszłam za strażnikami.