Rozdział 19
Byłam zmęczona, zła na samą siebie i przestraszona. Wlokłam się za strażnikami przez puste korytarze w całkowitej ciszy. Nie miałam pojęcia, dokąd mnie prowadzą i niewiele mnie to obchodziło. W końcu wprowadzili mnie do jakiegoś niewielkiego pomieszczenia pośrodku, którego stało tylko żelazne krzesło. Pokój był ciemny i duszny ani trochę mi się to nie podobało. Poczułam ciarki na plecach i wzbierającą panikę. Dlaczego przyprowadzili mnie akurat tutaj i co ze mną zrobią? Mężczyzna stojący obok krzesła, gestem nakazał mi, że mam usiąść. Wcale nie miałam na to ochoty, ale wolałam robić to, co mi każą. Przypomniały mi się rany i sińce, jakie widziałam u Thora. Wolałam nie dowiadywać się jak powstały. Dopiero po chwili odważyłam się spojrzeć na mężczyznę stojącego po mojej lewej stronie. Był wysoki i dobrze zbudowany. Jego owalną twarz przecinała paskudna blizna zaczynająca się na prawej skroni i kończąca na lewym policzku. Jego spojrzenie było zimne i nieruchome. Cały czas wpatrywał się we mnie, przez co czułam się strasznie nie pewnie. Odwróciłam wzrok i skupiłam się na swoich dłoniach, które cały czas nerwowo zaciskałam i rozluźniałam.
- Co ze mną zrobicie? - Zapytałam, moje gardło było tak ściśnięte strachem, że cudem wydobyłam z siebie słowa.
- My? Nic, chyba że zamierzasz uciekać, albo kogoś zaatakujesz. - Jego głos był dziwnie delikatny i uprzejmy. Kompletnie nie pasował do srogiego wyglądu. - Decyzja o twoim dalszym losie należy do króla, nie do nas.
Pokiwałam głową na znak, że rozumiem. Po chwili mężczyzna wyszedł, a gdy drzwi ponownie się otworzyły zobaczyłam Lokiego. Wcisnęłam się głębiej w krzesło, jakby licząc na to, że wtedy mnie nie zauważy. Spojrzałam mu w oczy tylko na ułamek sekundy, by zobaczyć czający się w nich gniew. Momentalnie wbiłam wzrok z powrotem w swoje dłonie.
- Zostawcie nas. - Powiedział do strażników, którzy wciąż stali w drzwiach. Te słowa wzbudziły we mnie jeszcze większy niepokój. Przełknęłam nerwowo ślinę, obawiając się, co może się za chwilę wydarzyć.
- Przepraszam-Tylko tyle zdołałam z siebie wydusić. Cokolwiek bym powiedziała, niczego by to nie zmieniło.
- To wszystko, co masz mi do powiedzenia? Co się stało? Było ci tu źle? Brakowało ci czegoś? Ktoś cię skrzywdził?
Przy każdym pytaniu tylko przecząco kręciłam głową.
- Nie, to nie o to chodzi. - Powiedziałam, mój głos drżał bardziej, niż się tego spodziewałam.
- To powiedz mi. Bo ja nie rozumiem. Coś ty zrobiła?! - Jego krzyk odbijał się echem od ścian. Wiedziałam, że go zraniłam i wcale nie było mi z tym dobrze. - Daj mi choć jeden powód, dla którego miałbym pozwolić ci żyć.
Poczułam, jakby moje wnętrzności zwinęły się w ciasny supeł. Zaczęłam się zastanawiać, nad jakimś wyjaśnieniem. W końcu zdecydowałam się powiedzieć prawdę.
- Po prostu... nie potrafiłam już tak dłużej. Czułam się rozdarta. Nie wiedziałam co mam zrobić. Nie chciałam tego, ale nie dałeś mi wyboru. Od samego początku jak ci pomagałam, miałam wątpliwości. Zdradziłam dla ciebie własną planetę, patrzyłam, jak umierają ludzie i wiedziałam, że to moja wina. Jednak milczałam, zdusiłam wyrzuty sumienia. Tłumaczyłam sobie, że gdy wojna się skończy, będzie lepiej, ale kiedy ogłosiłeś wyrok, to wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Nie mogłam znieść myśli, że przeze mnie znów ktoś zginie. Próbowałam cię przekonać, żebyś tego nie robił, ale nie chciałeś słuchać ani mnie, ani nikogo innego.
Loki milczał, obserwował mnie tylko uważnie. Spojrzałam na niego, jednak nie znalazłam nawet śladu zrozumienia, wciąż tylko gniew.
- Kto ci pomagał?
Zamarłam, słysząc to pytanie. Nie mogłam mu powiedzieć, nie w tej chwili. Gdybym to zrobiła, konsekwencje można łatwo przewidzieć.
- Nikt, działałam sama.
- Kłamiesz.
- Naprawdę, nikt mi...
- Dosyć! - Otworzył drzwi tak gwałtownie, że uderzyły o ścianę i z trzaskiem zamknęły z powrotem. Siedziałam jeszcze przez chwilę, wciąż trzęsąc się ze strachu. Dopiero po kilku minutach zdecydowałam się wrócić do swojej komnaty. Nikt nie próbował mnie zatrzymać, więc dotarłam tam tak szybko, jak tylko potrafiłam. Skuliłam się na łóżku, próbując jakoś pozbierać myśli. Do świtu pozostała może godzina, a mój plan przyniósł więcej szkody niż pożytku. Zamknęłam oczy, wydawało mi się, że tylko na moment. Musiało to jednak trwać, znacznie dłużej niż sądziłam, bo gdy je otworzyłam, Loki stał przy moim łóżku, a nie słyszałam, jak wchodził. Cofnęłam się, gwałtownie wciągając powietrze do płuc.
- Przyszedłeś zabrać mnie do więzienia, czy zabić?
- Ani jedno, ani drugie. Muszę mieć pewność, że nie zrobisz już dzisiaj nic głupiego.
Dopiero w tym momencie zauważyłam, że trzymał gruby sznur.
- Po co ci to? - Zapytałam, mimo że się domyślałam, o co chodzi.
- Daj ręce. - Bardzo niechętnie, posłuchałam i wyciągnęłam ręce w jego stronę. Poczułam, jak więzy zaciskają się na moich nadgarstkach. - Jak nie będziesz się szarpać, to nic ci się nie stanie. - Stwierdził i po chwili już go nie było. Opadłam z powrotem na poduszki. Jednak dziwne przeczucie, że mogłabym zrobić coś jeszcze, że jeszcze nie jest za późno. Nie dawało mi spokoju. Spróbowałam wyswobodzić nadgarstki z ciasnych więzów i szybko tego pożałowałam. W miejscach, gdzie sznur stykał się z moją skórą, poczułam pieczenie i potworny ból, jakby ktoś przykładał mi tam rozgrzane do czerwoności żelazo. Krzyknęłam i instynktownie szarpnęłam się jeszcze mocniej próbując za wszelką cenę pozbyć się tego, co powodowało ból. Po kilku bezskutecznych próbach uspokoiłam się, zdając sobie sprawę, że tylko pogarszam sytuację. Spojrzałam na swoje ręce, pod sznurami dało się dostrzec czerwoną, poparzoną skórę. W tym momencie naprawdę nienawidziłam czarów i wszystkiego, co się z nimi wiązało. Rozejrzałam się po pomieszczeniu za czymś ostrym. Ucieszyłam się, widząc nóż leżący na stole. Niestety nie mogłam go dosięgnąć. Spróbowałam odwiązać drugi koniec sznura przymocowany do ramy łóżka. Efekt był podobny jak przy szarpaniu się, tylko że poparzeniu uległy moje palce. Spojrzałam za okno i zorientowałam się, że egzekucja już się zaczęła. Więzy poluzowały się, ale tylko odrobinę, gdybym się bardzo uparła, mogłabym je zdjąć. Gdyby tylko dało się jakoś uniknąć tych poparzeń. Zacisnęłam szczęki, żeby nie zacząć krzyczeć z bólu i powoli fragment, po fragmencie zaczęłam uwalniać prawą rękę. Z każdą chwilą ból stawał się coraz silniejszy, a gdy sznury dotykały poparzonego już wcześniej miejsca, nie potrafiłam powstrzymać cisnących się do oczu łez. Wtuliłam twarz w poduszkę, tłumiąc krzyk. Udało mi się uwolnić dłoń w momencie, gdy zamierzałam się już poddać. Drugą rękę wyciągnęłam bez trudu jednak była równie poparzona i pokryta pęcherzami. Pobiegłam do łazienki i włożyłam ręce pod lodowatą wodę, czując natychmiastową ulgę. Wiedziałam, że ból powróci, ale nie mogłam dłużej czekać. Wybiegłam ze swojej komnaty i przeskakując po kilka stopni na schodach, popędziłam do sali tronowej. Kilka kroków przed drzwiami usłyszałam czyjś rozpaczliwy krzyk. Zatrzymałam się na moment, błagając w myślach, żeby nie było za późno. Pchnęłam ciężkie drzwi, zobaczyłam ludzi mniej więcej tyle, co ostatnio i podwyższenie, na którym leżało ciało a dookoła mnóstwo krwi. Nie możliwe, czyżbym, się spóźniła?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz