poniedziałek, 27 lipca 2015

Rozdział 23



Zaczynałam  powoli odzyskiwać świadomość. Wcale się z tego, jednak nie ucieszyłam, każdy mój mięsień dawał o sobie boleśnie znać, a dłonie paliły jakbym trzymała je w ogniu. Dlatego właśnie wolałabym pozostać nieprzytomna, nic wtedy nie czułam, żadnego bólu. Początkowo nie otworzyłam oczu, licząc na ponowne zapadnięcie w ten cudny sen. Szybko, jednak pieczenie na dłoniach zrobiło się nie do wytrzymania. Powoli uniosłam powieki, najpierw widziałam bardzo niewyraźnie.Tylko zamazane kształty. Pamiętałam również niewiele, tylko jakieś urywki sprzed utraty przytomności, sala tronowa, mnóstwo ludzi, chciałam czemuś zapobiec, czemuś strasznemu, ale nie mogłam sobie przypomnieć o co chodziło. Zmusiłam się w końcu, żeby poruszyć głową i spojrzeć na swoje dłonie. Białe opatrunki, to wszystko co zdołałam dojrzeć.
- Amy? Jak ty się czujesz? - Pierwszy raz, słyszałam tyle troski w głosie Lokiego, aż miałam ochotę trochę się nad sobą poużalać. Ktoś pochylił się nade mną i dotknął dłonią mojego czoła, zapewne jakiś uzdrowiciel. Po chwili oddalił się, jednak wciąż go słyszałam, jak coś robił. Wzięłam głębszy wdech, chcąc coś powiedzieć, ale poczułam, jakby powietrze rozrywało mi płuca od środka. Zaczęłam kaszleć i się dusić, chciałam usiąść, ale moje żebra zaprotestowały ogromnym bólem. Starałam się opanować atak kaszlu, przyłożyłam rękę do ust, a po chwili na opatrunku zobaczyłam krew. Teraz to już byłam przerażona, nigdy wcześniej mi się coś takiego nie zdarzyło.
- Musisz się uspokoić. Oddychaj. - Uzdrowiciel znów znalazł się przy mnie. Poczułam ukłucie w ramię. Cokolwiek mi podał podziałało i po chwili oddychałam w miarę normalnie. Nie licząc dziwnych świstów przy każdym wdechu. Szkoda, że nie zrobił nic z tym potwornym bólem w dłoniach. - Musisz bardzo na siebie uważać, masz uszkodzone płuco, żebra też się jeszcze nie zrosły. - Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem. Podał mi jeszcze coś do picia, dzięki czemu pozbyłam się wrażenia, że przed chwilą próbowałam jeść piasek - W razie czego jestem obok. - Dodał i skierował się do drzwi.
- Dlaczego to zrobiłaś? Mogłaś zginąć. - Zapytał Loki, gładząc mnie po włosach. Dziura w pamięci częściowo się wypełniła. Dostałam toporem w plecy, wzdrygnęłam się na to wspomnienie. Chyba wolałabym go nie pamiętać.
- Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. - Stwierdziłam i skrzywiłam się słysząc, jak nienaturalnie brzmi mój głos.
- Powinnaś była mi powiedzieć.
Zastanawiałam się przez chwilę o co mu chodzi. Czy było coś o czym powinien wiedzieć, nic takiego sobie nie przypominałam.
- O czym powinnam ci powiedzieć? - Zapytałam w końcu.
- Że jesteś w ciąży. - Gdybym stała to pewnie słysząc coś takiego bym się przewróciła. Otworzyłam szerzej oczy, całkowicie zszokowana tym co usłyszałam. Chciałam zacząć się śmiać, ale w moim stanie, to by nie był najlepszy pomysł, a już na pewno bardzo bolesny.
- Bo nie jestem w ciąży. Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?
- Uzdrowiciel mi powiedział, kilka dni temu - Gdy to usłyszałam, wcale już nie byłam taka pewna, czy się myli. Jak się tak nad tym chwilę zastanowiłam, to wcale nie było niemożliwe, a nawet bardzo prawdopodobne. Mimo to uparcie szukałam w głowie argumentu, który by temu przeczył.
- Jakoś nie mogę sobie wyobrazić ciebie, jako opiekuńczego tatusia - Powiedziałam, udało mi się nawet słabo uśmiechnąć, chociaż to wszystko wciąż do mnie nie docierało. Dziecko? Z Lokim? I co mieliśmy teraz stworzyć szczęśliwą rodzinę? Z nim, w ogóle tak się da? Nigdy nie planowałam przyszłości, a już na pewno nie myślałam o dzieciach, czy zakładaniu rodziny. Powracające zmęczenie, przerwało moje rozmyślania. Powieki same mi się zamknęły.
- Odpoczywaj. - Usłyszałam jeszcze, jak Loki wychodzi, a potem już tylko błoga ciemność.

***
Avengersi wraz z Sif, naradzali się co powinni teraz zrobić. Niestety każdy plan jak do tej pory został odrzucony. Zazwyczaj z tych samych powodów, brak ludzi i broni. Wiedzieli, że cokolwiek zrobią nie obejdzie się bez walki.
- Jest jeszcze coś. To ryzykowne, ale może uda nam się zyskać sojusznika. - Powiedziała Sif, gdy pomysły wszystkich zdawały się być już wyczerpane.
- Mów, nie mamy nic do stracenia. - Odpowiedział, Rogers.
- Przejęcie władzy przez Lokiego nie zostało zignorowane przez pozostałe królestwa. Większość szybko to zaakceptowała uznając, że nie ma nikogo na jego miejsce. Nie chcieli też wojny, a teraz już nie odważą się sprzeciwić. Żadna kraina nie chce podzielić losu Midgardu. Naszą nadzieją jest Njord, władca Wanaheim, on jeden dawał wyraźnie do zrozumienia, ze to co robi Loki mu się nie podoba. Nigdy jednak nie odważył się otwarcie wypowiedzieć wojny.
- Njord, był bliskim przyjacielem mego ojca. - Powiedział Thor.
- Właśnie i zawsze bardzo cię cenił i szanował. Gdyby udało ci się z nim porozmawiać i namówić go, żeby nam pomógł, mielibyśmy szansę na wygraną.
- Tylko jak dostać się do Wanaheim? Heimdall nas nie przepuści.
- Mamy tutaj jednego maga, twierdzi, że może otworzyć przejście
- No więc w czym tkwi problem? - Zapytała Wdowa.
- Na dworze Njorda, zadaniem wielu ludzi jest tylko pilnowanie tamtejszego króla. Loki wie, że Njord nie darzy go sympatią, dlatego bardzo na niego uważa. Gdy tylko się tam zjawimy dowie się o tym. Zrobi też wszystko, żeby się nas pozbyć.
Nie zdążyli jednak podjąć decyzji, bo do namiotu wpadł zdyszany mężczyzna. Wszyscy spojrzeli na niego. Potrzebował chwili, żeby ochłonąć i wydobyć z siebie słowa.
- Żołnierze, idą tutaj. - Był wyraźnie spanikowany - Są zaledwie kilka mil stąd.
Wszyscy natychmiast zerwali się z miejsc. Jeżeli znajdą ich w tej chwili to będzie koniec, żaden plan im już nie pomoże. Sif natychmiast kazała ostrzec pozostałych i przygotować się do ucieczki. Przywołała do siebie jeszcze paru uzbrojonych ludzi.
- Nie mamy więcej czasu, idę po tego maga. Thor musisz natychmiast udać się do Wanaheim.
- Mam was tutaj zostawić?
- Ci ludzie są tutaj przeze mnie. Muszę z nimi zostać. Zabierz swoich przyjaciół i idźcie tak będzie najlepiej. - Powiedziała wydając rozkazy kilku mężczyznom i błyskawicznie odeszła. Wszyscy w obozie uwijali się błyskawicznie, zabierali tyle ile mogli unieść i czekali na pozostałych gotowi do odejścia. Po kilku minutach zostało tylko parę uzbrojonych osób, avengersi i Sif, która przyprowadziła dosyć młodo wyglądającego chłopaka w za dużej koszuli i skórzanych spodniach.
- To ma być ten potężny mag? - Zapytał Barton z niedowierzaniem w głosie. - No to jesteśmy martwi.
- Sif, żartujesz sobie? Przecież to jeszcze dzieciak. - Stwierdził Stark.
- Musicie mu zaufać.Poradzi sobie. Idźcie, znajdźcie jakieś bezpieczne miejsce żeby otworzyć portal i uciekajcie stąd. Damy wam tyle czasu ile tylko zdołamy. - Mówiła wszystko bardzo szybko, cały czas nerwowo się rozglądając.
- Już tu są! - Zawołał jeden z wojowników.
- Idźcie! - Ponagliła Sif.
- Pomożemy wam. - Zadecydował Thor. - Otwórz przejście, najszybciej jak się da. - Zwrócił się do maga, który natychmiast zabrał się do pracy. Żołnierze wpadli do obozu. Sif nie zwracając uwagi na to jak jest ich wielu, wyciągnęła miecz i rzuciła się do walki. Przez chwilę zdawało się, jakby sama mogła pokonać wszystkich przeciwników. Niemal każdy cios był idealnie wymierzony i dosięgał celu, poważnie raniąc, lub zabijając. Wszyscy avengersi pomyśleli, że nie chcieliby mieć w niej wroga.
- Powstrzymać czarodzieja! - Zawołał jeden z żołnierzy, jednak, gdy tylko któremuś udawało się przedrzeć obok Sif lub pozostałych wojowników. Avengersi od razu go unieszkodliwiali. Przed magiem powoli zaczynało tworzyć się przejście. Widać było, że to co robi kosztuje go mnóstwo energii, dyszał ciężko, a na jego czole pojawiły się kropelki potu. Najwyraźniej było to mocno ponad jego siły, mimo to nie przestawał. Jednemu z rannych żołnierzy udało się doczołgać się do czarodzieja. Był zbyt słaby, żeby się podnieść i zadać śmiertelny cios, ale udało mu się unieść miecz na tyle by ranić maga w nogę i na chwilę go zdekoncentrować. Portal prawie już całkiem otwarty, skurczył się i na chwilę niemal całkiem zniknął. Szybko jednak odzyskał wcześniejszy rozmiar.
- Idźcie! - Zawołał młodzieniec do avengersów, starając się utrzymać równowagę, gdyż zraniona noga całkowicie odmówiła posłuszeństwa. Wszyscy podbiegli do portalu, jednak, gdy Thor już zamierzał wejść, zatrzymał się jeszcze i spojrzał za siebie.
- Sif! - Zawołał, patrząc jak wojowniczka, wyraźnie opadała z sił. Jeszcze chwila i ze zmęczenia popełni jakiś błąd. Jednak, ona nawet nie słyszała jego wołania, zbyt pochłonięta walką.
- Dłużej tego nie utrzymam. - Powiedział mag, blady jakby zaraz miał stracić przytomność.
- Ona sobie poradzi, musimy iść. - Ponaglił Kapitan Ameryka. Zaczęli po kolei wchodzić do portalu i parę sekund po zniknięciu ostatniego z nich. Przejście zamknęło się, a mag padł nieprzytomny.  

niedziela, 19 lipca 2015

Rozdział 22


Loki już od kilku godzin przewracał się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Od dawna nie zdarzyło mu się tak o kogoś martwić, jak w tej chwili o Amy. Patrzył na puste miejsce obok siebie. W dniu, w którym wydał wyrok na Thora, wróciła do swojej wcześniejszej komnaty. Nie przejął się tym wtedy, pomyślał, że szybko jej przejdzie. Jednak ona nie ustąpiła. Tak bardzo uparła się, żeby chronić Thora. Usiadł i spróbował odpędzić od siebie natrętne myśli jednak one nie dawały mu spokoju i za każdym razem powracały. W końcu wstał i poszedł do sali, w której leżała Amy. Brakowało mu jej chociaż nie chciał się do tego przyznać. Chciał ją zobaczyć, chociaż na chwilę. W pomieszczeniu mimo późnej pory było jasno, żeby uzdrowiciele w razie czego mogli natychmiast zareagować. W tej chwili był tam tylko jeden medyk, siedział przy łóżku,opierając głowę na ręce. Oczy miał przymknięte, jednak pozostawał bardzo czujny.
- W czym mogę pomóc, panie? - Zapytał, wstając i odwracając się twarzą do Lokiego.
- Chciałem tylko chwilę przy niej posiedzieć. - Odpowiedział, podchodząc do łóżka. Uzdrowiciel wyraźnie wahał się, nie wiedząc jak zareagować.
- No dobrze, ale tylko na moment i muszę cały czas być w pobliżu. - Uznał, że krótka wizyta nie zaszkodzi. Spojrzał jeszcze raz na dziewczynę, upewniając się, że może odejść.
Loki usiadł na krześle przy łóżku, pogładził Amy po przedramieniu, przyglądając się opatrunkom na jej dłoniach. Dotarło do niego ile bólu musiała sobie zadać, żeby zdjąć więzy. Sądził, że zaklęcie zniechęci ją do prób ucieczki.
- Czy po tych oparzeniach zostaną ślady? - Zapytał, a uzdrowiciel stojący przy oknie, podszedł bliżej zastanawiając się nad odpowiedzią. Delikatnie wziął jedną dłoń dziewczyny i zaczął zdejmować opatrunek. Następnie przez chwilę uważnie przyglądał się, czerwonej skórze i pokrywającym ją pęcherzom.
- Nie koniecznie. Szybko się goją, tak jak pozostałe rany. Jednak sam dobrze wiesz, panie, że rany zadane magią goją się bardzo długo i sprawiają o wiele większy ból. Ona teraz tego nie czuje, jednak wkrótce się obudzi i nie będzie to przyjemna pobudka. - Od pewnego czasu, gdy mówił nakładał na dłoń Amy, maść pomagającą wyleczyć oparzenia, gdy skończył znów założył opatrunek i to samo zrobił z drugą dłonią.
Loki przyglądał mu się przez chwilę, a potem przeniósł wzrok na twarz Amy. Od dawna nie widział u niej takiego spokoju. Przez ostatnie kłótnie cały czas chodziła zmartwiona, spięta. Delikatnie dotknął palcami jej policzka, nie zareagowała. Zauważył kiedyś, że gdy śpi wystarczy, że chociaż musnął jej skórę, a ona natychmiast szukała go żeby się przytulić. Uzdrowiciel zauważył troskę, w oczach króla, uśmiechnął się pod nosem nic jednak nie mówiąc.

***

Wieczór był całkowicie spokojny. Wszyscy starali się w miarę możliwości nabrać sił. Zawsze jednak, jedna osoba czujnie obserwowała okolicę.Nie chcieli zostać zaskoczeni nocą przez żołnierzy. Nagle nocną ciszę, przerwał jakiś hałas, jakby kroki i cicho rozmawiający ze sobą ludzie. Banner który w tym momencie pełnił wartę, zaczął uważniej nasłuchiwać. Dźwięk nasilał się i teraz był już pewien, że ktoś się zbliża, tylko odgłosy kroków nie pasowały do żołnierzy oni poruszali się ciężko, a te kroki były lekkie. Zaniepokojony obudził pozostałych. Wszyscy nasłuchiwali w napięciu, gotowi do ucieczki w każdej chwili. Jednak w którą stronę biec, jeżeli przeciwnicy zbliżają się ze wszystkich stron.
- Otoczyli nas. - Powiedziała Wdowa.
- Tam. - Dodał Barton, wskazując na migoczące światła między drzewami i przesuwające się cienie.-Są blisko, ale to nie żołnierze... - Zaczął ostrożnie iść w stronę świateł, dla bezpieczeństwa kryjąc się w cieniach drzew. Nagle coś wyciągnęło go z kryjówki i przyłożyło zimne ostrze do krtani.
- Gadaj, kim jesteś i czego tu szukasz? - Ktoś syknął mu do ucha mocniej naciskając na skórę na szyi. Był niemal pewien, że głos, który usłyszał należał do kobiety.
- Spokojnie, zobaczyłem światła między drzewami i chciałem to sprawdzić. 
- Co tu robisz? 
- Nie jesteś żołnierzem. Powiem ci. Ukrywamy się tutaj z przyjaciółmi. Uciekliśmy z zamku, gdzie chcieli nas zabić.
- Jesteś jednym z przyjaciół Thora? Jesteś z Midgardu? - Ostrze zostało odsunięte od jego gardła, więc odwrócił się, żeby spojrzeć na rozmówcę. Nie mylił się, gdy podejrzewał, że rozmawia z kobietą, wysoką o ciemnych włosach związanych z tyłu głowy i ciemnych oczach.
- Tak, a ty jesteś, Sif. Mam rację?
- Widzę, że znasz moje imię. Zabierz mnie do Thora, natychmiast. - Ton jej głosu cały czas był stanowczy i chłodny. Wrócili do pozostałych, jednak nie zostali tam długo. Wojowniczka zaproponowała, aby udali się z nią, obiecała opatrzyć rany i dać im wypocząć. Zanim postanowią co dalej. Przystali na jej propozycję, na miejscu stało kilka namiotów a przy dwóch ogniskach siedzieli ludzie.
- Nie mamy wiele, ale z pomocą okolicznych mieszkańców dajemy jakoś radę. W tamtym namiocie jest Algrim - wskazała na namiot na przeciw nich - zajmie się waszymi ranami. - Już chciała odejść, jednak, Thor ją zatrzymał. 
- Co to za ludzie? Skąd macie to wszystko? - Zapytał.
- Obiecuję, odpowiem na wszystkie twoje pytania, ale rano. Teraz wszyscy jesteśmy zmęczeni. - Oddaliła się i zniknęła w jednym z namiotów. Jednak Gromowładnego niepokoiła jeszcze jedna rzecz. zauważył blizny na jej ramionach, które zapewne ciągnęły się, aż na plecy. Nie chciał czekać na odpowiedzi do rana, zaraz po opuszczeniu namiotu Algrima, udał się do Sif.
- Thor, prosiłam, żebyś poczekał do rana. - Powiedziała nie ukrywając niezadowolenia.
- Wiem, ale musisz mi powiedzieć, co się tutaj działo po moim odejściu i skąd masz te blizny. - Wskazał na jej ramię, na co wojowniczka otuliła się rękami, jakby chciała coś ukryć. 
- To nic takiego. - Mruknęła, unikając patrzenia mu w oczy.
- Powiedz mi. - Nalegał dalej.
- No dobrze. - Usiadła, pokazując mu miejsce naprzeciw siebie. - Po twoim odejściu, najpierw wszystko było jak dawniej. Panował spokój, jednak  nie długo. Pewnego dnia Odyn po prostu zniknął i jakimś cudem pojawił się Loki. Wszystkich zastanawiał jego nagły powrót z krainy umarłych, jednak nikt nie zadawał zbyt wielu pytań. Po twoim odejściu i zniknięciu Wszechojca, już nikt nie stał mu na drodze do tronu. Długo zostałam na zamku, myślałam, że uda mi się z tobą jakoś skontaktować. Przekazać ci żebyś wracał. Ten drań jest jednak strasznie przebiegły, wiedział, że tylko udaję posłuszną, aby zyskać na czasie i wtedy wpadł na ten przeklęty pomysł. - W tym momencie dotknęła ręką jednej z blizn, jednak szybko ją cofnęła. Jakby ten gest przywoływał bardzo złe wspomnienia.
- Sif? Co się stało później? - Thor, pierwszy raz widział ją w takim stanie. Przeżyła razem z nim nie jedną bitwę i nie jedno widziała. Co musiało się wydarzyć, żeby nie chciała do tego wracać?
- Zostałam wezwana do sali tronowej...
  retrospekcja wydarzeń
- Wzywałeś mnie, panie? - Zapytała, jednak ostatnie słowo z trudem przeszło jej przez gardło. Za każdym razem gdy z nim rozmawiała zmuszała się do okazania mu szacunku.
- Tak. Mam dla ciebie nowe zadanie. - Uśmiechnął się w bardzo niepokojący dla Sif sposób. Już wiedziała, ze ma kłopoty i to co zaraz usłyszy ani trochę jej się nie spodoba. Patrzyła mu w oczy wyczekując, co tym razem wymyślił. - Udasz się jutro o świcie razem z oddziałem do Midgardu.
- W jakim celu? 
- Niektórzy śmiertelnicy, sprawiają sporo kłopotów. Oddział, w którym będziesz ma za zadanie odszukać buntowników i zabić ich.
- Nie mogę przyjąć tego zadania. -  Wciąż starała się nad sobą panować i nie powiedziała co sądzi o tym pomyśle.
- Ale ja cię nie pytam, czy to zrobisz. Jesteś żołnierzem, dostałaś rozkaz i masz go wykonać, a nie dyskutować. 
- Przysięgałam, że nigdy nie podniosę miecza na niewinną osobę, ani na kogoś kto nie jest moim wrogiem.
- Tak więc, odmawiasz wykonania rozkazu? - Zapytał, a na jego twarzy widziała satysfakcję. Jakby osiągnął to czego chciał.
- Odmawiam. - Powiedziała stanowczo. Doskonale ukrywając strach przed konsekwencjami.
- Dobrze, spodziewałem się takiej odpowiedzi. Straż. - Zawołał, a do sali weszło trzech żołnierzy. - Wychłostać ją.
Nie bała się, była przygotowana, uniosła dumnie głowę, gdy dwóch strażników złapało ją za ręce. 
- Jesteś tyranem, ludzie nie będą tego znosić. - Teraz już nie musiała ukrywać swoich emocji, mogła pokazać, jak bardzo go nienawidzi. Loki siedział kompletnie nie przejmując się jej ostatnimi słowami. Strażnicy rozerwali jej koszulę na plecach. Poczuła pierwsze uderzenie, zniosła je bez najmniejszego stęknięcia. Nie da mu tej satysfakcji, nie będzie krzyczeć, ani błagać o litość. Z każdym uderzeniem bicza, coraz mocniej zaciskała zęby, a na jej plecach pojawiał się nowy czerwony ślad. Czuła krew spływającą z ran i coraz większy ból. Wiedziała, że niewiele zostało z jej skóry na plecach, a mięśnie są brutalnie rozrywane z każdym uderzeniem. Cały czas wytrwale patrzyła w oczy swemu oprawcy, starała się ich nie zamykać nawet gdy spodziewała się kolejnego ciosu. W końcu nie dała rady dłużej utrzymać się na nogach i gdyby nie trzymający ją żołnierze leżałaby na ziemi.  Dopiero teraz zobaczyła krew pod swoimi stopami. Nie czuła już bólu, była na skraju utraty przytomności.
- Wystarczy. Zabierzcie ją do celi. Dajcie jej trzy dni na podjęcie decyzji, jeżeli zmieni zdanie i wypełni rozkaz, będzie wolna. Jeżeli nie powtórzcie chłostę, tak aż zmieni zdanie, albo umrze.
W tym momencie straciła przytomność, ocknęła się w celi. Nie mogła się poruszyć, bez sprawiania sobie bólu. Krew zaschła na jej plecach tworząc strupy, jednak trzy dni to za mało na wyleczenie takich ran. Gdy żołnierze zapytali jaka jest jej decyzja, pokręciła tylko głową, że nie zamierza jej zmienić. Tym razem wszystko odbyło się w celi i trwało znacznie krócej, bo już po kilku uderzeniach straciła przytomność. Nie widziała dla siebie nadziei, sądziła, że zginie w tej celi.
- No więc jak się wydostałaś? - Zapytał Thor, gdy Sif przerwała opowieść.
- Hogun i Fandral mnie wyciągnęli, zabrali tutaj i czekali, aż dojdę do siebie. Nie pytaj o szczegóły, obudziłam się w tym miejscu. Nic nie pamiętam z ucieczki.
Gromowładny spochmurniał jeszcze bardziej, najpierw śmierć Jane, teraz okazuje się, że kolejna bliska mu osoba cierpiała przez Lokiego. Nie chciał dłużej męczyć Sif, opowiedzenie tego wszystkiego sporo ją kosztowało. Wyszedł na zewnątrz, ze świadomością, że to wszystko musi się skończyć. Obiecał sobie, zrobić wszystko żeby już żadna z bliskich mu osób nie ucierpiała.   

poniedziałek, 13 lipca 2015

Rozdział 21


- Spadajmy stąd, zanim sobie o nas przypomną. - Powiedział Stark, obserwując powstałe zamieszanie. Strażnicy na chwilę całkowicie przestali się nimi interesować, Loki również był zbyt zajęty, żeby im przeszkodzić.
- Thor, musimy iść. - Kapitan Ameryka, położył dłoń na ramieniu boga piorunów, który wciąż przyciskał do siebie martwą Jane. - Nic już nie możemy dla niej zrobić. Chodźmy. - Pomógł wstać, Thorowi, który bardzo niechętnie wypuścił z rąk ciało kobiety.
Przedostanie się do drzwi zajęło im dłuższą chwilę. Znajdujący się w pomieszczeniu ludzie, wcale nie ułatwiali ucieczki. Dalej wcale nie było lepiej, korytarze pełne były żołnierzy, którzy mieli tylko jeden cel. Uniemożliwić im ucieczkę. Dzięki temu, że Thor doskonale znał zamek, udało im się w miarę szybko wydostać na zewnątrz. Podejmowanie walki z oddziałem uzbrojonych strażników, nikomu nie wydało się rozsądnym pomysłem. Zmusili się więc do morderczego biegu, mimo osłabienia, wciąż byli szybsi od ubranych w ciężkie zbroje żołnierzy. W końcu udało im się zgubić pogoń. Nikt jednak nie skakał z radości, za wolność zapłacili bardzo wysoką cenę. Jako, że nikt nie miał ochoty rozmawiać o tym co się stało, szli w całkowitej ciszy, jeszcze przez wiele godzin. Byle jak najdalej od zamku.

***

Loki nie miał żadnych informacji o stanie zdrowia Amy, odkąd zabrali ją uzdrowiciele. Właśnie szedł się czegoś dowiedzieć, gdy w drodze zatrzymał go jeden z żołnierzy.
- O co chodzi? Złapaliście ich? - Zapytał, licząc na choć jedną dobrą informację.
- Niestety nie, panie. Zdołali uciec. - Odparł, wyraźnie zestresowany żołnierz.
- Macie dwa dni żeby ich znaleźć. Później zabije każdego strażnika który był wtedy na sali. - Wycedził wściekle, Loki.
- A... ale, panie. Dwa dni to bardzo mało.
- No to trzeba było ich lepiej pilnować. - Warknął. Od samego rana nic nie szło zgodnie z planem. Tak więc, gdy zobaczył uzdrowiciela, spodziewał się dosłownie wszystkiego.
- Co z nią?
- Żyje, ale jest nieprzytomna. Straciła dużo krwi, żebra ma połamane, a jedno z nich przebiło płuco. Przykro mi, panie, że nie mam lepszych wiadomości, ale w tej chwili zarówno ona jak i dziecko mogą umrzeć w każdej chwili.
- Zaraz, jakie dziecko? - Jednak nie wszystkiego się spodziewał, a już na pewno nie tego.
- Dziewczyna jest w ciąży. Nie wiedziałeś, panie?
- Nie, nic mi nie mówiła. Mogę do niej wejść?
- Jeżeli cokolwiek się zmieni natychmiast powiadomię. Jednak w tej chwili odwiedziny nie są wskazane.
Loki totalnie wstrząśnięty wrócił do swojej komnaty. Zastanawiał się, dlaczego Amy nic mu nie powiedziała. Możliwe, że sama jeszcze o niczym nie wiedziała. Przed oczami wciąż miał obraz, jak ostrze przebija jej ciało. Ostrze, które to jego miało zabić. Nie mógł sobie przypomnieć, który z avengersów zadał cios, ale to nieważne dopadnie ich prędzej, czy później i zapłacą, za to co zrobili. Nie było w tym momencie miejsca w dziewięciu światach, gdzie mogliby czuć się bezpiecznie.

***

Rozsiedli się pod drzewami, zapadał zmierzch nie było więc sensu iść dalej. Wszyscy byli wycieńczeni. Potrzebowali jedzenia, wody, czegoś do opatrzenia ran i trochę spokoju.
- Martwię się o niego. - Powiedział Wdowa wskazując skinieniem głowy na Thora, który przez te kilka minut zdążył zasnąć. - Nie przyzna tego, ale jest z nim znacznie gorzej niż z nami. Widziałam jak po drodze wiele razy się zatrzymywał. Jego ubrania są przesiąknięte krwią, powierzchowne rany nie krwawią tak mocno.
- Potrzebuje czasu, żeby dojść do siebie. - Odparł Clint, obejmując ją ramieniem.- Najważniejsze, że plan Lokiego się nie powiódł.
- Pójdę poszukać jakiegoś strumienia.- Wstała i zniknęła między drzewami. 
Kilka minut później z pobliskich zarośli dało się słyszeć szelest. Wszyscy, oprócz śpiącego Thora, jak na komendę odwrócili się w tamtym kierunku. Chwila ciszy i znów niepokojący dźwięk. Z krzaków wyłoniła się para długich szarych uszu, należących do okazałego zająca.
-Hawykay rzucasz kamieniami tak celnie jak strzelasz? - Zapytał, Stark, obserwując jak nieświadome zagrożenia zwierzę podskubuje trawę. 
- Czyżbyś wątpił w moje umiejętności? - Wszyscy w napięciu obserwowali, jak Barton podnosi kamień, oceniając jego wagę. Chwila skupienia i zwierzę leżało martwe. - No to mamy kolacje. - Zawołał uradowany podnosząc zająca za uszy wysoko do góry jak trofeum. Radość nie trwała jednak zbyt długo, gdyż okazało się, że obdarcie zwierzęcia ze skóry nie jest takie proste, gdy nie ma się pod ręką ostrego noża.
- Nie chcę was martwić - powiedział Rogers - ale chyba nie powinniśmy rozpalać ogniska. To tak jakbyśmy wysłali im wiadomość "tu jesteśmy, chodźcie i nas złapcie."
- Daj spokój, Kapitanie. Musimy coś jeść. Po za tym nie wiem jak ty ale ja jestem okropnie głodny. Ostatnio jadłem tą dziwną papkę, nieznanego pochodzenia, którą dawali w więzieniu. Więc jak mam okazję zjeść coś, czego nie będę miał ochoty natychmiast zwrócić to chętnie skorzystam. - Oświadczył Stark.
- No dobrze, masz rację. 
Jakiś czas później, dało się wyczuć zapach pieczonego mięsa. Nastroje trochę się poprawiły, gdy Wdowa wróciła z informacją, że całkiem niedaleko jest strumień, z którego można spokojnie pić. A gdy każdemu przypadła niewielka porcja mięsa, które mimo że nie przyprawione wydawało się przepyszne, w porównaniu z tym co jedli przez ostatni miesiąc. Wszyscy byli całkiem szczęśliwi.




Tak jak obiecałam jest normalny rozdział. Mam nadzieję, że się podobał. Cieszę się, że coraz więcej osób zostawia komentarze i bardzo wam za to dziękuje. To bardzo motywuje, na tyle że kolejny rozdział jest już prawie gotowy i powinien pojawić się dosyć szybko :)  

sobota, 11 lipca 2015

Hej, mam dla was małą niespodziankę. Pewien mały hejter, który czyta to opowiadanie i zawsze chętnie mówi co się nie podobało, napisał(a) dla was alternatywną wersję ostatniego rozdziału(20). Nie ma to żadnego wpływu na dalszą historię, po prostu nieco inna wersja zdarzeń. Tak więc zapraszam was do czytania i szczerego komentowania. 


Nie żałowała. To rozsądna cena za wolność Asgardu. Tak powinno być. Czuła bicie swego serca... Tak nieświadomego, że im szybciej bije tym skuteczniej pozbawia ją życia. Z rozcięć precyzyjnych jak od skalpela płynęła gęsta krew. Miała wrażenie, że został tylko ból. Dlaczego umiera na oczach tylu ludzi, a jednak tak samotna? Wiedziała czemu i była z tego dumna. Mogła teraz popatrzeć prosto w oczy Kłamcy i powiedzieć: Nie masz nade mną władzy. Mogłaby, gdyby... miała więcej czasu. 
Wszystko zaczęło się jeszcze przed śmiercią Odyna. Po zwycięstwie nad mrocznymi elfami. Trwała żałoba z powodu śmierci Friggi oraz Lokiego. Jakież było jej zaskoczenie, gdy pojawił się w jej domu. Gdzie mieszkała wraz ze swym starym ojcem. Był środek nocy, mimo to nie spała, Pisała raport na temat zniszczeń poczynionych przez mroczne elfy. Była zbyt pochłonięta pracą, by zauważyć czyjąś obecność.
- Witaj Anais. - Na te słowa powoli odwróciła głowę.
- Loki? Nie powinieneś być...
- Martwy? Tak. Jednak nastąpiła zmiana planu, a ty jesteś jego istotną częścią.
- Czego chcesz? - Spytała podejrzliwie.
- Od kiedy Odyn postanowił, że rada królewska będzie mieć wpływ na to, kto zostanie nowym władcą, pojawił się nowy problem. Problem, który może być może być również wybawieniem. Muszę mieć w radzie ludzi, którzy będą mi posłuszni. 
Spojrzał znacząco na Anais.
- Co jeśli nie przystanę na te warunki? - Zapytała spokojnie. 
- Byłoby to równoznaczne z wydaniem wyroku śmierci na twego ojca. A ja przecież nie żądam zbyt wiele.
Uśmiechnął się, chociaż uśmiech ten wcale nie dosięgną oczu, które dalej pozostawały zimne i pozbawione uczuć.
Milczała, jednak po chwili z rezygnacją w głosie spytała:
- Jaka jest moja rola?
- Wkrótce się dowiesz. Miło się z tobą robi interesy. - Zakończył i zniknął. 
Nie wiedziała kiedy Loki zamienił się miejscem z Odynem, jednak wiadome było, że w dniu, w którym Thor wrócił na Midgard, Odyna nie było już w Asgardzie, ani w świecie żywych. Kiedy oficjalnie stwierdzono śmierć Wszechojca, "cudownie" zjawił się Loki.A rada królewska wybrała go na króla. Nie tylko Anais miała słabości, każdy je ma, a Loki wie jak to wykorzystać. 
Jednak nie wszystko było stracone. Anais ostrożni zaczęła dobierać przeciwników nieuczciwie zdobytej przez Kłamcę władzy.Rzeź jaką urządził na Midgardzie przysporzyła jej tylko zwolenników. W dniu sądu Thora, buntownicy na których czele stała Anais zdecydowali się działać. Priorytetem było ocalenie Thora od śmierci i ukrycie go. Gdyby zginął Asgard zostałby na łasce Lokiego i pogrążył się w chaosie. Jednak żeby uciec z tego świata potrzebowali pomocy Hemidalla, który ciągle pozostawał niewiadomą w tym równaniu.
- Strażniku mostu...
- Wiem po co przybyłaś Anais.      
- Zatem wiesz o co chce cię prosić?
- Moim obowiązkiem jest służyć królowi - takiej odpowiedzi obawiała się Anais - jednak jest nim także ochrona Asgardu... - Anais z nadzieją przyglądała się złotookiemu. -  Przyszłość, którą widzę wypełnia: ból, ogień i chaos. Jeśli można temu zapobiec poświęcę nawet swoje życie, by ocalić Asgard, przed zagładą. 
Panowała absolutna cisza. Mimo, że sala tronowa była przepełniona ludźmi,nie można było usłyszeć nawet najcichszego szmeru. Oprócz regularnego zgrzytu, który wydawał topór ostrzony przez kata. Stał na specjalnym podwyższeniu, górując nad tłumem. Czarny kaptur nasunięty na twarz ukrywał jego emocje. 
Przeciągły jęk zawiasów sprawił, że wszyscy odwrócili się w kierunku wielkich dwuskrzydłowych drzwi, przez które został wprowadzony skazany. Thor wyglądał jeszcze gorzej niż poprzednim razem. Sińce wokół oczu, zapadnięte policzki i włosy pozlepiane w strąki. Mnóstwo zaschniętej krwi w kolorze rdzy. Ubranie wisiało na nim, co świadczyło o tym jak bardzo schudł. Utykał, mimo to szedł o własnych siłach z wysoko podniesioną głową, patrząc prosto na swego oprawce. Jednak nie z nienawiścią czy gniewem, ale ze smutkiem. Loki również nie mógł oderwać oczu od brata. Jednak w nich można było zauważyć tylko chorobliwą satysfakcję. Całe jego ciało było napięte, jak u węża tuż przed skokiem na ofiarę. Gromowładny dotarł wreszcie do końca swej zielonej mili. Wszedł na postument, cicho podzwaniając łańcuchami.
Loki wstał z tronu, dalej nie spuszczając wzroku z brata.
- Thorze, synu Odyna. Za swe zbrodnie, zostałeś skazany, na karę śmierci. - Powiedział sycąc się każdym słowem, - Czy masz ostatnie słowo? - Zakończył.
Thor opuścił głowę i przymknął oczy. Po chwili milczenia z powrotem podniósł wzrok na brata.
- Jedyne o co chcę cię prosić, to żebyś nie przelał już krwi niewinnych i oszczędził moich przyjaciół. Jedna śmierć wystarczy. 
Potem posłusznie ukląkł przed kamieniem i położył na nim głowę. Kat powoli zaczął podnosić topór.
- Loki... zawsze będziesz moim młodszym braciszkiem. 
Topór opadł, jednak nie po to by przerwać życie niewinnej istoty. Przeciął kajdany krępujące nadgarstki Thora na plecach. I nagle wiele rzeczy stało się na raz. Anais mająca pozycję blisko tronu, jako członkini rady królewskiej. Wybiegła z tłumu, od jednego ze strażników, biorącego udział w buncie, odebrała włócznie i zanim ktokolwiek zdążył się zorientować przeszyła nią prawe ramię Lokiego. Z mściwą satysfakcją wbiła ją głębiej, przyszpilając króla do tronu. Patrzyła mu przy tym prosto w oczy, gdzie najpierw ujrzała zaskoczenie, a potem ból i wściekłość. Puściła włócznię, odwróciła się w stronę drzwi i głośno zagwizdała. Natychmiast otworzyły się z hukiem, do środka wbiegł koń w galopie z jeźdźcem na grzbiecie. Na podwyższeniu kat zdjął kaptur z twarzy, pod którym ukazała się twarz Sif. Pomogła Thorowi stanąć na nogach. Gniady koń z Hogunem na grzbiecie zatrzymał się przy postumencie. Wojowniczka pomogła wciągnąć gromowładnego na wierzchowca. 
Wrzask i wiwaty wypełniły sale tronową. Zaraz uciszane przez strażników, którzy rzucili się w stronę postumentu. Anais przewidziała i to, zagwizdała, drugi raz, a z tłumu wypadły uzbrojone postacie, które zaciekle broniły postumentu. Sif zaraz również rzuciła się w wir walki.
- Przyjacielu, co teraz? - Krzyknął Thor do Hoguna.
- Na tęczowy most. - Odkrzyknął mu tamten, tratując przy tym paru żołnierzy, którzy stali na drodze do drzwi.
- Ale oni... Wojowników Lokiego jest zbyt wielu!
- Thorze, nie pomożemy im. Wiedzieli na co się decydują! - Zakończył Wan, wydostając się z sali.
Walka trwała jeszcze przez chwile, dopóki na niebie, nie ukazał się wielobarwny błysk, poprzedzany cichym hukiem, oznaczający otwarcie Bifrostu.
- Zwyciężyliśmy! - Krzyknęła Anais. Odwróciła się w stronę Lokiego, by rzucić mu to prosto w twarz, Jednak Kłamcy nie było już na tronie. Stał tuż przy niej, kilka cali od jej twarzy. Włócznia leżała koło tronu, a dziura po niej wciąż krwawiła. To tylko kwestia czasu, za parę dni nie będzie po niej śladu. Jednak na razie osłabiała go. Jego oczy płonęły tą specyficzną ciemną zielenią. Był to kolor jego magii. Jednak nie to najbardziej przeraziło Anais. Zobaczyła chory obłęd i pierwotną rządzę, która niszczyła go od środka.
Ciało dziewczyny nagle naprężyło się do granic możliwości. Ręce rozłożyła na boki, a głowę w tył. Usta miała szeroko otwarte. Jej nogi oderwały się od ziemi.
Uniosła się na taką wysokość, by wszyscy dokładnie widzieli, jaki los czeka tych, którzy będą sprzeciwiali się woli władcy. Zielone wiązki magii, przypominające łakome macki zaczęły wpinać się po jej ciele. 
Loki dyszał ciężko, jednak z lekkim uśmiechem na ustach powiedział:
- Anais, za zdradę stanu... - magia wspięła się na wysokość pasa - ...skazuję cię... - sięgnęła ramion -...na śmierć. - Zielone wici przez otwarte usta, dostały się do organizmu ofiary. Na całej powierzchni jej ciała zaczęły pojawiać się drobne, lecz głębokie rany, które szybko zaczęły się rozrastać. Były precyzyjne, jakby niewidzialne skalpele, łagodnymi ruchami krok po kroku pozbawiały istotę skóry i życia. Krew kapała i tworzyła malutką plamę na podłodze, która po chwili urosła do rozmiarów kałuży i połączyła się z krwią innych ofiar. Jednak nie żałowała. Powtarzała te słowa w myślach, słuchając dyrygenta, który coraz bardziej przyspieszał tempo. Bezlitosnego serca. Nie była samotna. Umierała wraz z tymi, którzy odważyli się walczyć w imię wolności. Krew zalewała jej oczy... jeśli faktycznie jeszcze je miała... Zwycięstwo, zwycięstwo, słodki smak łez wrogów...
Ciało z plaśnięciem przyprawiającym o mdłości spadło na podłogę. Trzymało się w całości, chyba tylko dzięki tkankom mocno związanym z kośćmi.
- Nie! - Ciszę jaka po tym nastała rozdarł krzyk. Amy biegła między przerażonymi lub martwymi ludźmi. Uklękła przy zwłokach, mocząc spodnie we krwi. Wodziła poparzonymi dłońmi, po ciele naiwnie usiłując odebrać mu ból.
- Nie żyje. - Powiedział Loki, stając za dziewczyną. Amy powoli odwróciła ku niemu głowę i ze łzami spływającymi po twarzy spytała:
- Coś ty zrobił?!
- Niedobitki do lochu, a ją zamknąć w komnacie. - Rzucił polecenie w kierunku żołnierzy. Pozostali buntownicy z Sif na czele poddali się bez walki. Strażnicy siłą odciągnęli Amy od zwłok i zaciągnęli do jej komnaty. Do mieszkańców dziewięciu światów powróciła nadzieja.

By Bambi (jak kazała się podpisać) 

Normalny rozdział pojawi się w ciągu dwóch dni, na razie komentujcie i dajcie znać czy chcecie więcej jej twórczości o ile namówię ją do napisania jeszcze czegoś :)