Rozdział 6
Rafael
Wyjrzałam przez okno w
całkowitą ciemność, widziałam uginające się pod silnym wiatrem drzewa. Pogoda
była paskudna, a ja zamierzałam zrealizować swój szalony plan powrotu do
leśniczówki. Wiedziałam , że muszę przeszukać tamto miejsce. Czułam, że
kimkolwiek jest mężczyzna z moich snów, muszę go odnaleźć. Tak jakby wytworzyła
się między nami pewnego rodzaju więź, przez którą jego cierpienie było także
moim. Spakowałam do plecaka mocną latarkę, zapasowe baterie i mapę okolicy,
którą udało mi się znaleźć na regale między książkami. Czekałam teraz tylko,
żeby mieć pewność, że rodzice już zasnęli. Gdy byłam już pewna, że nikt mnie
nie przyłapie, zachowując najwyższą ostrożność wymknęłam się z domu. Dopóki nad
moją głową świeciły uliczne latarnie, czułam się dosyć pewnie i bezpiecznie.
Jednak w momencie wejścia do lasu, wszystko się zmieniło. Wyjęłam latarkę z
plecaka, skierowałam strumień światła na ścieżkę przed sobą. Między drzewami
słyszałam odgłosy nocnych stworzeń, a wiatr huczał między drzewami,
przyprawiając mnie o ciarki na plecach. Minęłam głaz i weszłam między drzewa.
Liście i suche gałęzie szeleściły mi pod butami. Bałam się, ale wiedziałam, że
muszę iść dalej. W końcu wyszłam na niewielką polankę na której stał stary
domek leśniczego. Podskoczyłam, gdy
powiew wiatru z hukiem zamknął uchylone drzwi. Omiotłam okolicę cienkim
światłem latarki. Nie zauważyłam nic podejrzanego. Weszłam do chatki, a stare deski na podłodze
głośno zaskrzypiały. Minęłam główne pomieszczenie i przeszłam obok gdzie kiedyś
znajdowała się kuchnia. Teraz zostało tylko kilka zniszczonych szafek, w jednej
przez uchylone drzwiczki dostrzegłam nawet jakieś naczynia. Zaczęłam gorączkowo
szukać wejścia do piwnicy. Bardzo chciałam je znaleźć, a równocześnie bałam się
co tam znajdę.
- Gdzie jesteś? Gdzie jesteś?
– Mruczałam do siebie pod nosem, jednak nic nie wskazywało na to, że jest tu
gdzieś przejście prowadzące do piwnicy. Westchnęłam zrezygnowana. Wyszłam na
zewnątrz i okrążyłam budynek kilka razy. Nie było tutaj kompletnie nic.
Wściekła kopnęłam kamień leżący nieopodal, a razem z nim część liści. To co
ujrzałam sprawiło, że serce zabiło mi szybciej. Pod liśćmi ukryta była klapa,
zobaczyłam metalowy uchwyt połyskujący w świetle latarki. Odgarnęłam pozostałe
liście, złapałam za zimny uchwyt, pociągnęłam i nic. Klapa okazała się bardzo
ciężka. Odłożyłam latarkę i spróbowałam obiema rękami tym razem delikatnie
drgnęła do góry. Poprawiłam chwyt i pociągnęłam z całej siły, klapa odskoczyła
i po chwili stałam przed głęboką dziurą w ziemi. Poświeciłam latarką, w dół
prowadziła drabina, była zardzewiała i brakowało kilku szczebli. Miałam więc
nadzieję, że wytrzyma mój ciężar. Dziura była dosyć głęboka jakieś 5 albo 6
metrów. Nie chciałabym tam spaść. Schowałam latarkę do plecaka, wolałam mieć
wolne ręce, żeby móc mocno trzymać się drabiny. Powoli zeszłam na dół, za każdym razem
sprawdzając czy niżej na pewno znajduje się stopień i czy wytrzyma mój ciężar.
Po około pięciu minutach stałam w całkowitych ciemnościach, w niewielkim
pomieszczeniu pod ziemią. Wyciągnęłam latarkę, żeby się rozejrzeć. Nie było
tutaj nic godnego uwagi oprócz solidnych, wyglądających na nowe drzwi. Do tego
strasznie śmierdziało stęchlizną. Przycisnęłam rękaw kurtki do nosa i podeszłam
sprawdzić, czy dam radę otworzyć drzwi. Niestety były zamknięte. Nie potrafiłam
ich otworzyć, nie byłam włamywaczem. Przyłożyłam ucho, próbując wyłapać
hałasy świadczące, że ktoś jest w
środku. Cisza, to jednak nie znaczyło, że nikogo tam nie ma. Nie byłam pewna
czy to rozsądne ale zastukałam pięścią w drzwi.
- Jest tam ktoś? – Zawołałam.
W odpowiedzi usłyszałam cichy jęk. Był niezwykle słaby, ale byłam pewna, że go
słyszałam. – Drzwi są zamknięte, muszę wrócić na górę i wezwać pomoc. Zaraz
wracam.
- Nie – tym razem głos był
nieco wyraźniejszy. – Nie ma na to czasu, on zaraz wróci. – Nie usłyszałam nic
więcej, bo mężczyzna zaczął potwornie kaszleć. Jak długo on tam siedzi?
- Jak mam ci pomóc? – Musiałam
się uspokoić bo czułam wzbierającą panikę.
- Znajdź klucz, pospiesz się.
– Zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu, jednak nie było tam żadnej kryjówki.
Ściany i podłoga były zupełnie gładkie. Wróciłam na górę i pobiegłam przeszukać
domek. Przetrząsnęłam wszystkie szafki i zajrzałam w każdy kąt. W końcu
znalazłam obluzowaną deskę w podłodze, dzięki niewielkiej dziurce można było
bez problemu wyjąc deskę. W środku połyskiwał niewielki klucz. Zabrałam go i
natychmiast pobiegłam z powrotem, tym razem nie uważałam już tak bardzo na
drabinie i kilka razy niewiele brakowało żebym z niej spadła. W końcu znów
stanęłam pod drzwiami miałam problem
trafić kluczem do zamka ponieważ ręce mi się trzęsły, a do tego było zupełnie
ciemno. Po kilku chwilach zmagań, mogłam
w końcu zajrzeć do środka. Pomieszczenie wyglądało dokładnie tak jak w moim
śnie. Niewielkie i ciemne, jedyna żarówka
pod sufitem musiała się już przepalić. Na brudnych ścianach widziałam
ciemniejsze plamy, jednak z daleka nie potrafiłam stwierdzić co to jest, miałam tylko nadzieję, że nie krew. Uniosłam
latarkę i podążyłam wzrokiem za światłem. Ciarki przeszły mi po plecach na
myśl, że ktoś równie dobrze mógłby mnie uwięzić w takich warunkach. Zrobiłam
kilka kroków do przodu i poczułam, że ten okropny zapach jest tu jeszcze
silniejszy. Starałam się oddychać przez usta, ale niewiele to pomagało. W tym
momencie światło latarki padło na coś leżącego pod przeciwległą ścianą.
Podeszłam tam, mimo że nogi miałam jak z waty.
- O mój boże. – Wymamrotałam
widząc, że to człowiek. Był potwornie poraniony, ręce miał skrępowane na
plecach grubym sznurem. Ubrania podarte w wielu miejscach. Gdy podbiegłam
bliżej zauważyłam, że każdy skrawek jego ciała pokryty jest paskudnymi ranami.
Włosy miał brudne i posklejane. Leżał twarzą do ziemi, a z kącika jego ust
kapała krew. Starając się nie myśleć o tym, że prawdopodobnie jest już martwy,
przyklękłam przy nim i zaczęłam szukać pulsu. Ogarniała mnie coraz większa
panika, gdyż nie wyczuwałam bicia serca. Złapałam za gruby sznur na jego rękach
i zaczęłam rozplątywać węzeł. Gdy po kilku minutach się z tym uporałam,
ostrożnie przewróciłam rannego na plecy. Delikatnie przyłożyłam ucho do jego
piersi, mając nadzieję, że w ten sposób uda mi się usłyszeć bicie serca. Jednak
sekundy mijały, a ja nie słyszałam ani jednego uderzenia serca. Cofnęłam się
czując narastającą rozpacz. Czułam się winna, gdybym znalazła go wcześniej,
mógłby jeszcze żyć. Nagle mężczyzna
gwałtownie wciągnął powietrze do płuc i usiadł rozglądając się we wszystkie
strony. Wystraszył mnie i ledwo powstrzymałam się przed krzyknięciem. Po chwili
jego wzrok zatrzymał się na mojej twarzy.
- To ty… a więc jednak
usłyszałaś moje prośby… - Powiedział,
czułam się jakby mimo ciemności mógł dostrzec każdy szczegół mojej twarzy.
- Musimy cię stąd wydostać.
Możesz chodzić?
Skinął głową. Obserwowałam jak
stara się wstać, krzywiąc się przy tym z bólu. Zauważyłam, że opiera cały
ciężar ciała na jednej nodze. Wątpiłam, żeby w takim stanie dał radę wejść po
drabinie, ale nie było innego wyjścia. Chciałam zadać mu mnóstwo pytań,
powstrzymałam się jednak, uznając że powinien oszczędzać siły. Przez chwilę obserwowałam jak przymierza się
do wejścia na drabinę.
-Może tu zaczekasz, a ja
sprowadzę pomoc? – Zaproponowałam, jednak on nie odpowiedział, tylko wspinał
się dalej. Wykorzystywał siłę rąk, aby podciągnąć się na każdy kolejny
szczebel. Zdałam sobie sprawę, że od jakiegoś czasu gapię się jak pod koszulą,
pracują jego mięśnie. Otrząsnęłam się i również zaczęłam powoli wspinać. W końcu wydostaliśmy się z tej okropnej
piwnicy. Gdy tylko stanęłam na trawie, wyciągnęłam komórkę w poszukiwaniu
zasięgu.
- Cholera! – Krzyknęłam, zła
że nie mogę wezwać pomocy. Mężczyzna siedział oparty o ścianę leśniczówki i
przyglądał mi się spod zmrużonych powiek. – Wiem kiepski ze mnie ratownik.
- Nie przejmuj się, te rany
wkrótce się zagoją. Usiądź na chwilę, nie jestem jeszcze gotów ruszyć dalej.
Usiadłam naprzeciwko i
zaczęłam palcami skubać trawę.
Adrenalina towarzysząca mi przez większość czasu trochę opadła i
zaczynałam odczuwać zmęczenie. Uznałam, że muszę przerwać te ciszę bo zaczynało
się robić niezręcznie.
- Mogę zapytać, jak masz na
imię? – Podniosłam wzrok, żeby na niego spojrzeć. Zobaczyłam ten sam blask
niebieskich oczu, który widywałam w snach.
-Wybacz, z tego wszystkiego
zapomniałem się przedstawić. Nazywam się
Rafael.
Czułam się coraz swobodniej w
jego obecności i już chciałam zadać kolejne pytanie, ale o kontynuował zanim
zdążyłam się odezwać.
- Wiem, że masz mnóstwo pytań
i obiecuję na wszystkie odpowiedzieć, w swoim czasie. A teraz powinniśmy już
ruszać.
Starałam się po drodze
nawiązać rozmowę i jeszcze czegoś się dowiedzieć. Jednak Rafael konsekwentnie milczał,
lub uśmiechał się ze zrozumieniem i cierpliwie odpowiadał, że niedługo
wszystkiego się dowiem.