środa, 28 stycznia 2015

Rozdział 10


To było trochę straszne, widzieć najpotężniejszych bohaterów na Ziemi pobitych, zakutych w kajdany i zmuszonych do klęknięcia przed wrogiem. Niektórzy nadal wyrywali się trzymającym ich żołnierzom, jednak bezskutecznie. Z zewnątrz słyszałam strzały, musieli przysłać wojsko, które w tej sytuacji niewiele mogło zrobić. Krzyki przerażonych ludzi, ich jedyną winą było to, że znaleźli się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Korzystając z tego, że Loki był zajęty rozmową z jakimś żołnierzem. Postanowiłam sprawdzić, co dokładnie dzieje się na zewnątrz. Podeszłam do otwartych drzwi i momentalnie tego pożałowałam. Jeszcze nigdy nie widziałam takiej ilości krwi. Moja druga natura od razu dała o sobie znać, ale udało mi się ją stłumić. Patrzyłam na rozgrywające się przede mną sceny z rosnącym przerażeniem. Broń palna okazywała się bezużyteczna, wystrzelone pociski najczęściej zwyczajnie odbijały się od pancerzy przybyłych żołnierzy. Krzyki rannych mieszały się z odgłosami wystrzałów i krążących po niebie helikopterów wojskowych. Wiele osób z nadzieją spoglądało na siedzibę avengersów, licząc że znów pojawią się i pomogą wygrać walkę. W tym momencie, zobaczyłam coś co zmroziło mi krew w żyłach. Małą dziewczynkę nie wyglądała na więcej niż cztery latka, niebezpiecznie blisko walczących. Była przestraszona i zdezorientowana, oczy miała czerwone od płaczu, jedną rączką co chwilę ocierała łzy, a drugą mocno trzymała misia. Przecież ona tam zginie. - Pomyślałam, nie zastanawiając się dłużej pobiegłam w jej stronę. Przedzierałam się między żołnierzami, co jakiś czas słyszałam szczęk stali, albo świst przelatującej niedaleko kuli. Zostało mi zaledwie kilka kroków, żeby znaleźć się przy małej i w tym momencie ktoś mocno złapał mnie za nadgarstek. Jeden z żołnierzy, krzyczał coś w nieznanym mi języku, pokazując miejsce, z którego przyszłam. Zapewne chciał, żebym zawróciła. Szarpnęłam się i odepchnęłam go, ale straciłam z oczu dziecko. Zaczęłam nerwowo się rozglądać, mając nadzieję, że małej nic się nie stało przez ten moment. Odetchnęłam widząc ją kilka metrów dalej. Paroma szybkimi krokami znalazłam się przy niej. Nie miałam czasu, żeby wyjaśniać jej o co chodzi. Wzięłam ją, więc za rękę mówiąc, że nie zrobię jej krzywdy i wyprowadziłam do w miarę bezpiecznego miejsca. O ile gdziekolwiek było teraz bezpiecznie.
- Gdzie twoja mama? - zapytałam, musiałam krzyczeć, żeby dziewczynka w ogóle mnie usłyszała. Widziałam z ruchu jej warg, że coś odpowiedziała, ale nie dosłyszałam co. Jej głos został zagłuszony, przez potężny huk. Rozejrzałam się, żeby sprawdzić co spowodowało hałas, jednak niczego nie zauważyłam. Dziewczynka stojąca przy mnie odruchowo mocniej ścisnęła moją dłoń. Ziemia zatrzęsła się raz, a po chwili kolejny, jakby coś bardzo ciężkiego zmierzało w tą stronę. Żołnierze przerwali na chwilę walkę nasłuchując ciężkich kroków. Obawiałam się tego co za chwilę zobaczę i słusznie. Kilka bardzo długich minut później, moim oczom ukazało się coś, co na pierwszy rzut oka, wyglądało jak ogromna metalowa zbroja, boki rąk i nóg miała najeżone kolcami, a z przodu głowy dwie dziury, kształtem trochę przypominające oczy. Co to do cholery jest? - pomyślałam cofając się kilka kroków. Dziewczynka wtuliła się we mnie powtarzając coś co brzmiało, jak "boję się". Pogłaskałam ją, żeby dodać jej otuchy.
- Nie bój się. On nam nic nie zrobi. - Sama z trudem panowałam nad emocjami i drżeniem głosu, gdy to mówiłam. W tym momencie podbiegł jakiś mężczyzna, porywał dziecko w ramiona i mocno przytulił. Podziękował mi, za znalezienie małej i jak najszybciej się oddalił, nie wypuszczając dziecka z rąk. Usłyszałam świst, spojrzałam w górę skąd dochodził dźwięk i zobaczyłam odrzutowiec lecący w stronę tej dziwnej ogromnej maszyny. Gdy był już na tyle blisko, aby wypuścić pociski, stojąca do tej pory nieruchomo zbroja, machnęła ręką, jakby opędzała się od natrętnej muchy. Zgarniając przy tym odrzutowiec i miażdżąc go w ogromnej dłoni jak kartkę papieru. Po czym wyrzuciła na asfalt, zgnieciony kawał stali, prosto na stojących na dole żołnierzy. Niektórym udało się uciec, jednak kilku zostało przygniecionych. Głowa zbroi zaczęła się przekształcać, tak że teraz zamiast dwóch dziur w kształcie oczu była jedna. Cała przednia część głowy zniknęła, a pusta przestrzeń w środku zapłonęła pomarańczowym blaskiem. Rozległ się huk, zobaczyłam pomarańczowy słup ognia, zmiatający z nieba krążące helikoptery i uszkadzający kilka budynków. Odskoczyłam przed spadającymi fragmentami budowli. Zdecydowałam się spróbować wrócić skąd przyszłam, w budynku było w miarę bezpiecznie. Zrobiłam kilka niepewnych kroków, a gdy nie spotkało się to z żadną reakcją ze strony tej dziwnej maszyny ile sił w nogach pobiegłam do celu. Moja próba zakończyła się totalną porażką, po paru sekundach poczułam jak coś ciężkiego uderza mnie w plecy, upadłam uderzając głową o asfalt. Na kilka minut straciłam kontakt z rzeczywistością. Szybko jednak się ocknęłam. Odwróciłam się, żeby sprawdzić co mnie przygniotło. Zobaczyłam jakiś fragment helikoptera. Szybko oceniłam swój stan, czułam się całkiem dobrze, regeneracja poradziła sobie z otarciami i pomniejszymi urazami. Najgorzej było z prawą nogą, najmocniej przygniecioną przez kawał blachy. Spróbowałam ją podnieść, jednak metal okazał się okropnie gorący, co by tłumaczyło palący ból w nodze. Żadne próby uwolnienia się nie przyniosły spodziewanego efektu. Miałam wrażenie, że metal z każdą chwilą coraz bardziej zagłębia się w mojej nodze, przez co ból robił się nie do zniesienia. Krew kilkoma strumykami spływała z rany na asfalt, tworząc tam coraz większą kałużę. Rozejrzałam się za czymś, czym mogłabym podważyć, przygniatającą mnie część helikoptera. Zauważyłam pręt leżący dosyć daleko ode mnie, musiałam jednak chociaż spróbować. Naciągnęłam się jak tylko mogłam, niestety w żaden sposób nie mogłam dosięgnąć. Bałam się, że zbytnim szarpaniem jedynie pogorszę sytuację, wtedy wpadłam na jeszcze jeden pomysł. Pazurami spróbowałam rozciąć metal, jednak okazał się zbyt mocny i zostały na nim tylko niezbyt głębokie rysy. Na chwilę zapomniałam o ogromnej żywej zbroi zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej. Drżenie ziemi pod jej ciężkimi krokami, momentalnie mi przypomniało, wyglądało na to, że chroniła tych odzianych w zbroje, osłaniając ich przed strzałami i bez trudu zabijając żołnierzy, którzy znaleźli się zbyt blisko. Zobaczyłam nadlatujące kolejne odrzutowce, jak na razie ataki, nie pozostawiały nawet draśnięcia, na zbroi. Znowu wystarczyło jedno machnięcie ręką, aby strącić odrzutowce z nieba, jeden spadł na tyle blisko mnie, że siła wybuchu pozbawiła mnie przytomności.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz