sobota, 29 listopada 2014

Rozdział 5


Wróciłam do salonu, moje oczy wciąż lśniły na żółto-złoty kolor.
- Pomogę ci. - Powiedziałam, mimo iż wiedziałam, że źle robię. Przypomniały mi się słowa, które Leo powiedział do mnie po mojej pierwszej przemianie Nie jesteśmy mordercami, byłam wtedy całkowicie przerażona, tym co działo się ze mną podczas pełni. Te słowa stały się dla mnie blokadą, powtarzałam je sobie za każdym razem. To że nikogo nie zabiłam czyniło ze mnie bardziej człowieka niż potwora. Teraz miałam to wszystko zniszczyć.
- Nie dało się tak od razu?
- Kazałeś mi zabijać, powinieneś spodziewać się odmowy. To nie ma prawa się udać, ostatnio przecież miałeś całą armię i przegrałeś, a ja sama ich nie pokonam.
-Powiedziałem, że masz mi pomóc, nie będziesz sama, zaufaj mi. - W tym momencie miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, zaufanie to ostatnie o co mógł mnie w tej chwili prosić.
- Nie rozumiesz, że ja po prostu nie chcę zabijać? Co każdą pełnię walczę ze sobą, żeby nikogo nie skrzywdzić.
- Tym razem się nie powstrzymuj.
- Nie chcesz tego, uwierz mi. Nie masz pojęcia do czego zdolny jest wilkołak w czasie pełni, bez kontroli. Jeżeli zabiję choć jedną osobę, nie będę mogła przestać, nie dam rady sama odzyskać kontroli i zabiję każdego kogo zobaczę.  Będziesz musiał wyciągnąć mnie z tego stanu.
- Dobra, jak to zrobić?
- Musisz mnie zawołać.
- Tylko tyle? Nic trudnego.
- Musisz to zrobić naprawdę bardzo głośno, zazwyczaj robi to alfa, nie jestem pewna, czy w ogóle ci się uda, ale warto spróbować. Do pełni jeszcze trzy tygodnie, może uda mi się ciebie tego nauczyć, ale tym zajmiemy się kiedy indziej. Teraz powinieneś już iść.
- Zostawię cię, a ty pobiegniesz ratować kumpli. Nie ma mowy.
- Skąd wiedziałeś? - Taka myśl faktycznie przyszła mi do głowy, ale nie miał prawa o tym wiedzieć.- Jeżeli czytasz mi w myślach to natychmiast przestań.
- Przestanę, jak ty przestaniesz kombinować.
Przeklinałam w myślach to, że nie potrafię się przed czymś takim obronić.
 -Taka ładna dziewczyna nie powinna tak przeklinać, nawet w myślach.
- Wynoś się z mojej głowy! Albo to ty będziesz pierwszą osobą którą zabiję.
- Nie dałabyś rady mnie zabić, nawet gdybyś bardzo chciała.
 Zaczęłam się zastanawiać, czy każda nasza rozmowa będzie kończyć się kłótnią, po której zdemoluje sobie pokój, żeby rozładować agresję.
- Czyli zamierzasz tu zostać, aż do pełni? Całe trzy tygodnie?
- Dokładnie, tak.
- Jak sobie chcesz, ale śpisz tutaj. Dobranoc. - Powiedziałam pokazując na małą kanapę, która stała w naszym salonie odkąd pamiętam i raczej nie należała do najwygodniejszych. Po czym zniknęłam na schodach prowadzących na piętro, nie zamierzałam wcale pójść spać. Otworzyłam okno i wdrapałam się na dach, lubiłam tam przesiadywać, gdy chciałam być sama. Obserwowałam księżyc, gwiazdy i rozmyślałam. Zastanawiałam się co się dzieje z moimi przyjaciółmi. Czy jeszcze ich kiedyś zobaczę. Chciałam coś zrobić, jakoś im pomóc, ale nawet nie wiedziałam gdzie ich szukać. Mogłam spróbować wyśledzić ich po zapachu, tylko że to wymagało czasu, którego nie miałam. Loki zauważyłby gdybym zniknęła na dłużej. Robiło się coraz zimniej, otuliłam się szczelniej bluzą i już miałam wracać, gdy dostrzegłam jakiś ruch tuż za ogrodzeniem. Zeskoczyłam z dachu, lądując oparłam się na rękach. Kryjąc się w cieniach podeszłam do płotu w miejsce gdzie coś się poruszyło, jednak nikogo już tam nie było. Ktokolwiek to był, nie zostawił po sobie śladów obecności. Trochę zaniepokojona wróciłam do pokoju i położyłam się spać.
***
  Minął tydzień, a ja nie wiedziałam dużo więcej niż na początku, mimo że prawie cały czas poświęcałam na zbieraniu informacji. Niemal całe dnie przesiadywałam obserwując budynek,  rozmawiając z ludźmi i próbując znaleźć słabe punkty w systemie zabezpieczeń, a efektów nie było. Kilka razy miałam ochotę po prostu powiedzieć komuś całą prawdę, nie zważając na konsekwencje takiej decyzji, ale nigdy się na to nie odważyłam. Czasu było coraz mniej, a ja coraz bardziej bałam się nadchodzącej pełni. Tego dnia musiałam przerwać obserwację znacznie wcześniej, gdyż zapowiadało się na porządną ulewę, a ja nie miałam ochoty zmoknąć. Poczułam pierwsze krople na twarzy, gdy tylko wyszłam z miasta, przyspieszyłam chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu. Na leśnej drodze nie daleko domu zauważyłam czerwone plamy, przykucnęłam żeby dokładniej im się przyjrzeć i z przerażeniem odkryłam, że to krew. Byłam pewna, że gdy przechodziłam wcześniej to ich tutaj nie było. Ślady zbaczały ze ścieżki i prowadziły głębiej w las, poszłam w tamtym kierunku, krwi było coraz więcej, ktokolwiek to był nie mógł odejść daleko. Poszłam jeszcze kawałek i zobaczyłam, że ktoś siedzi oparty o drzewo, dłoń przyciska do boku, a pomiędzy palcami cieknie mu krew. Pochyliłam się nad nim, żeby dokładniej sprawdzić w jakim jest stanie.
- Mat?- W odpowiedzi dostałam tylko jęknięcie pełne bólu i wzrok błagający o pomoc. Na szczęście, był jeszcze przytomny, musiałam się spieszyć, bo nie wiedziałam ile wytrzyma. Złapałam go za dłoń, a na mojej ręce zaczęły pojawiać się czarne kreski, coraz więcej i coraz dłuższe. Przejęłam w ten sposób część jego bólu na siebie, mogliśmy tak zrobić z każdym, nie musiał to być wilkołak. Nie mogłam go jednak wyleczyć. - Dasz radę wstać? - Zapytałam, na co on skinął tylko głową. zarzuciłam sobie jego rękę na szyję i powoli pomogłam mu wstać. Zaczęliśmy iść w stronę domu, z każdym krokiem słyszałam syk bólu, i czułam coraz większy ciężar na sobie, jednak musiałam wytrzymać. W końcu dowlekliśmy się do domu, pomogłam Matowi położyć się na kanapie, podwinęłam mu koszulkę żeby dokładniej przyjrzeć się ranie, część krwi zdążyła już zaschnąć przez co materiał przykleił się do rany, Mat krzyknął, gdy razem z koszulką oderwałam zaschniętą krew. - Przepraszam. - Powiedziałam szybko i zaczęłam dokładnie przyglądać się ranie, musiał zostać postrzelony, pewnie podczas ucieczki, zauważyłam drugą ranę która świadczyła, że kula przeszła na wylot, nie mogłam tylko zrozumieć dlaczego się jeszcze nie zagoiła.
- Muszę zadzwonić po karetkę.
- Nie... Nie możesz... - Zaprotestował, wyraźnie przestraszony moimi słowami.
- Ta rana powinna się już dawno zagoić, a zamiast tego wciąż krwawisz.
Przyjrzałam się jeszcze raz ranie, coraz bardziej żałowałam, że nigdy nie interesowałam się dokładniej co Cori robiła w podobnych sytuacjach, zdarzało jej się parę razy leczyć rany postrzałowe, ale nigdy nie przyglądałam się jak to robiła. Nie przypuszczałam, że kiedyś sama będę musiała to zrobić.
- Co tu się dzieje? - Zapytał Loki, patrząc to na mnie to na rannego Mata.
- Przynieś mi ciepłą wodę i opatrunki z szafki w kuchni. - Musiałam jak najszybciej zatrzymać upływ krwi, Mat był coraz słabszy i zaczynał tracić przytomność. - Hej, nie zasypiaj, wytrzymaj jeszcze chwilę. - Otworzył szerzej oczy, jednak po chwili jego powieki znów zaczęły opadać. - No nareszcie. - Powiedziałam, gdy Loki wrócił z wodą i opatrunkami. ostrożnie przemyłam ranę i założyłam opatrunek, który momentalnie zrobił się czerwony.
- Dowiem się wreszcie co się stało?
- Nie mam pojęcia, znalazłam go, gdy wracałam do domu. Najwyraźniej udało mu się jakoś uciec.
- Tyle to sam widzę. Dlaczego się nie wyleczył?
- Sama chciałabym to wiedzieć. Może w naboju znajdowało się coś co uniemożliwia tak szybką regenerację. Ale po co ja ci to mówię? Przecież ciebie i tak nie obchodzi nikt po za tobą samym.
Wstałam i poszłam do łazienki zmyć z siebie krew, coraz bardziej martwiłam się o pozostałych, traciłam nadzieję, że wszyscy wrócą cali i zdrowi.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz