sobota, 26 kwietnia 2014

Rozdział 3


Świetnie, jeszcze sobie przez Lokiego narobię kłopotów z prawem, tylko tego mi teraz brakuje.
-Musimy poważnie pogadać. - Powiedziałam, gdy tylko wszedł do domu.
- Coś się stało? - Zapytał zaskoczony.
- Tak stało się, była tu jakaś kobieta, z jakieś agencji i pytała o ciebie.
- Z jakiej agencji?
- Nie wiem, coś od terroryzmu. Nie zapamiętałam nazwy, bo była za długa, ale zostawiła mi to. - Powiedziałam, pokazując mu wizytówkę.
- Nie sądziłem, że T.A.R.C.Z.A dotrze tu tak szybko.
- A to ci niespodzianka. Skoro wiedzą, że się znamy, to chyba logiczne, że będą cię tu szukać.
- Musimy się stąd wynosić.
- Ja się nigdzie nie ruszam. Ty możesz iść, nie pogniewam się.
- Oni tutaj wrócą.
- No to trudno, ja nic nie zrobiłam, więc nie mam się czego obawiać.
- Jestem głodny. - Powiedział Alex, wchodząc do salonu i przerywając nam rozmowę.
- Już ci daję obiad. Masz ochotę na spaghetti?
- Tak! Uwielbiam spaghetti.
- Mam pomysł, idź po kartkę i kredki, ty coś narysujesz, a ja w tym czasie zrobię obiad.
- No dobrze. - Odpowiedział i pobiegł do pokoju.
- Zjesz też? - Zapytałam Lokiego.
- A co to jest spaghetti?
- Sam zobaczysz. - Odparłam, Alex właśnie wrócił, usiadł przy stole i przez chwilę nad czymś myślał, po czym powiedział do Lokiego.
- Narysuj mi konika.
- Co mam zrobić? - Zapytał zszokowany bóg.
- Narysuj mi konika. - Odpowiedział Alex, podając mu kartkę.
- Zabierz ode mnie to dziecko. - Powiedział Loki. Ale ja za dobrze się bawiłam patrząc na tą sytuację.
- Przecież on ci nic nie robi. No dalej rysuj, rysuj, a ja idę ugotować obiad. Życzę wam miłej zabawy. - Odpowiedziałam wchodząc do kuchni.
Loki westchnął znacząco i spojrzał na kartkę przed sobą, a potem na Alexa.
- A może to ty będziesz rysował, a ja popatrzę?
- Nie, ty mi narysuj.
- Jak dasz mi spokój, to dostaniesz kolejnego cukierka.
- Nie chcę, obiecałem już nie brać słodyczy od obcych.
- No to dam ci coś innego, co byś chciał?
- Żebyś narysował mi konika.
- Właśnie dlatego nienawidzę takich bachorów jak ty.- Alex jednak nie przejął się tym co usłyszał, lubił drażnić ludzi, zdążyłam się już o tym przekonać. - Konik, już.- Powiedział, pokazując na kartkę.
Po dwudziestu minutach, wróciłam do salonu z makaronem na talerzach.
- Jak tam rysowanie? - Zapytałam, stawiając obiad na stole.
- Nie znoszę tego dzieciaka. -Odpowiedział Loki.
- Aż tak źle? - Tak jak się spodziewałam, Alex postawił na swoim.
- To jest jadalne? - Zapytał Loki patrząc na swój talerz.
- Owszem, zresztą jemu smakuje. - Odpowiedziałam, pokazując na Alexa, który oczywiście, był już cały brudny i właśnie jeden koniec makaronu wkładał sobie do gardła, a drugi trzymał w dłoni.
- Jeżeli tak to się je, to ja chyba właśnie straciłem apetyt. - Powiedział Loki, odsuwając od siebie talerz.
- Nie, on się wygłupia, zawsze tak robi. - Odpowiedziałam. - Alex, jedz normalnie.
- Dlaczego? Tak jest fajnie.
- Wystarczy już tych wygłupów.
- No dobrze dobrze.
Zanim skończyłam jeść rozległ się dzwonek do drzwi.
- Spodziewasz się gości? - Zapytał Loki.
- Nie. - Odpowiedziałam, kolejny dzwonek do drzwi, tym razem dłuższy.
- Nie otwieraj.
- Ale dlaczego? Może to coś ważnego.
- To nic ważnego, zaufaj mi i nie otwieraj.
Kolejny dzwonek do drzwi, a zaraz po nim jakiś męski głos. - Proszę otworzyć, wiemy, że jest pani w domu.
- I co teraz? - Zapytałam.
- Otwórz i postaraj się ich jakoś pozbyć.
- No dobra. - Podeszłam do drzwi i otworzyłam. Czekało tam dwóch mężczyzn w czarnych garniturach i ciemnych okularach. Jeden był wyższy i miał krótkie ciemne włosy, drugi buł dosyć sporo niższy i prawie łysy. Nie lubiłam takich wizyt, nigdy nie oznaczały niczego dobrego
- O co chodzi? - Zapytałam.
- Mamy informację, że ukrywa się tutaj niebezpieczny przestępca. Nasza agentka już z panią o tym rozmawiała, ale nie powiedziała jej pani prawdy.
- Nie ma tutaj nikogo, oprócz mnie i czteroletniego dziecka, chyba panowie pomylili domy.
- Możemy wejść i sprawdzić?
- A macie nakaz? - Ci kolesie naprawdę zaczynali mnie wkurzać, pierwszy raz spotkałam się z tak natrętnym dbaniem o moje bezpieczeństwo.
- Nie, ale my go nie potrzebujemy. Albo nas pani wpuści, albo wejdziemy siłą.
- Powtarzam wam po raz ostatni, że nikogo tu nie ma. Dajcie mi spokój. - Powiedziałam, a moje ręce zapłonęły niebieskim ogniem.
- Takie sztuczki nie robią na nas wrażenia, więc proszę je sobie darować.
- To nie są żadne sztuczki, ja nad tym nie panuję. Odejdźcie, nie chcę zrobić wam krzywdy. - Powiedziałam usiłując zgasić płomienie na rękach, ale bez skutku. Próbowałam się uspokoić, ale nie potrafiłam. Zauważyłam jak jeden z mężczyzn sięga po broń, odruchowo wyciągnęłam rękę przed siebie chcąc go powstrzymać i wtedy, jakby niewidzialna siła powaliła obu mężczyzn na trawnik, kilka metrów dalej. Chciałam iść sprawdzić, czy nic im nie jest, ale z każdą chwilą, byłam coraz słabsza, jakby wszystkie siły opuściły mnie, gdy użyłam mocy. Po chwili upadłam na ziemię tracąc przytomność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz