Opowiadania na podstawie filmów głównie fantastyka, legendy, mity itd. Zapraszam do czytania
niedziela, 13 grudnia 2015
Hej hej, niestety nie wracam do was jeszcze z nowym opowiadaniem. Co prawda mam pewien pomysł, jednak wymaga on przemyślenia i dopracowania, więc nie mogę zdradzić wam szczegółów. Jako że nie wiem ile potrwa dopracowanie tego pomysłu, nie mogę podać wam żadnej konkretnej daty kiedy coś się pojawi. Nie chcę też zawieszać bloga, ponieważ wiem, że to zwykle niezbyt przyjemna informacja dla czytelników. Dlatego wpadłam na pomysł pewnej gry na czas zanim zacznę wstawiać normalne rozdziały, jeżeli gra się spodoba to późnej zostanie jako urozmaicenie bloga. No więc tak gra będzie nosić prostą nazwę "Co by było gdyby..." waszym zadaniem będzie dopisanie w komentarzu dokończenia tego zdania. W odpowiedzi na to po pewnym czasie pojawi się krótka historyjka nawiązująca do tematu który powstanie. Dokończenia mogą być śmieszne i łączyć kilka filmów. Jak to będzie wyglądać zależy od was. Mam nadzieję, że gra się spodoba i blog nie będzie świecił pustkami w przerwie między opowiadaniami. Żeby zachować porządek piszcie dokończenia pod tym postem. Zachęcam do udziału w zabawie od teraz. Pozdrawiam :)
środa, 9 grudnia 2015
Epilog
Płacz dziecka gwałtownie wyrwał mnie z głębokiego snu. Zanim jednak do końca dotarło do mnie co się dzieje, poczułam, że Loki wierci się na łóżku, a po chwili wstaje. Nie poruszyłam się więc, chcąc zobaczyć jak sobie poradzi.Spod przymkniętych powiek obserwowałam, jak podchodzi do kołyski i bierze chłopca na ręce. Płacz natychmiast umilkł.
- No już, obudziłeś pół zamku, a teraz wracaj spać.
W odpowiedzi dało się słyszeć tylko ciche gaworzenie. Obserwowałam jak Loki przez chwilę chodzi po komnacie tam i z powrotem, po czym odkłada dziecko do kołyski i wraca do łóżka. Wiedziałam, że jeżeli chłopiec nie zasnął to za chwilę wszystko się powtórzy. Ledwie zdążyłam o tym pomyśleć i znów rozległ się donośny płacz.
- Co tym razem? - Mruknął Loki, niezadowolony, że znów musi wstać. Chwilę później znów pochylił się nad kołyską, a płacz zmienił się z powrotem w spokojne gaworzenie. Chłopiec najwyraźniej nie miał najmniejszej ochoty na dalszy sen. Kilka minut później, usłyszałam zniecierpliwione westchnienie i kroki w stronę łóżka. Tym razem jednak nie zauważyłam, żeby odłożył chłopca do kołyski. Zamiast tego ułożył go obok siebie na łóżku. Odczekałam jeszcze trochę, a gdy zorientowałam się, że Loki prawie zasnął, wzięłam dziecko i położyłam w kołysce, całując je w czoło.
- Prawie ci się udało. - Szepnęłam do Lokiego, który mruknął tylko coś niezrozumiałego w odpowiedzi. Resztę nocy panował spokój.
***
Pięć lat później- Tato! Tato! Tato! Tato! - Wyspanie się przy tym małym brzdącu graniczyło z cudem. Zaczęłam się zastanawiać czy kiedykolwiek skończą mu się pomysły na powód wpadania o świcie, z wrzaskiem do naszej komnaty.
- Twój syn cię woła. - Powiedziałam szturchając Lokiego w bok. Po chwili drzwi otworzyły się i dało się słyszeć tupot bosych stóp po podłodze, a następnie coś z impetem uderzyło w łóżko. Narfi, widząc, że Loki nie reaguje na jego wołania, zaczął przekradać się po łóżku. Nie wiedziałam co kombinuję, jednak wyraźnie tłumił śmiech, ostrożnie wziął jedną z poduszek i zaczął okładać nią Lokiego. Zauważyłam, że chłopiec bije tylko iluzje, chciałam mu o tym powiedzieć, jednak nie zdążyłam. Narfi, krzyknął przestraszony, gdy został porwany w powietrze, jednak kiedy tylko zorientował się, że znajduje się w ramionach ojca natychmiast wybuchnął śmiechem.
- Chciałeś mnie przechytrzyć?
- Nie - Odparł Narfi robiąc minę niewiniątka. W momencie znów wybuchnął śmiechem i spróbował się wyrwać, gdy Loki zaczął go łaskotać.
- Czyżby?
- Aha. - Energicznie skinął głową kilka razy najwyraźniej pewien, że tym razem uda mu się obronić. Niestety z jego obrony nic nie wyszło. - No dobrze... chciałem... chciałem... - Powiedział próbując zapanować nad śmiechem. Kiedy w końcu chłopcu udało się opanować, spojrzał na łóżko, gdzie po iluzji nie było już nawet śladu, po czym na Lokiego i zapytał: - Jak to zrobiłeś?
- Może kiedyś cię nauczę.
- Naucz teraz
- Jesteś jeszcze za mały.
Nafri wciąż patrzył błagalnie na ojca, gdy ten postawił go na podłodze. Wiedziałam, że łatwo nie odpuści.
- Jestem już duży. - Upierał się, stając na palcach, żeby stworzyć pozory, że jest wyższy.
- Powiedziałem, za kilka lat. - Loki zmierzwił, czarne włosy chłopca, do którego chyba dotarło, że nic nie wskóra.
***
Obserwowałam z balkonu jak Nafri, bawi się z kolegami. Dzień był słoneczny i wyjątkowo ciepły, chłopca nie trzeba więc było namawiać, żeby poszedł bawić się na zewnątrz. Cieszyłam się, że po wydarzeniach sprzed pięciu lat zapanował długi i nieprzerwany spokój. Loki zaczął tolerować Thora, wciąż za nim nie przepadał, ale przynajmniej nie próbował go zabić. Najtrudniejsze chwile należały już do przeszłości. Odpędziłam napływające nieprzyjemne wspomnienia. Poczułam jak ktoś obejmuje mnie w pasie i przyciąga do siebie. Odchyliłam głowę do tyłu, a Loki musnął wargami moje usta.
- A cóż to za okazja? - Zapytałam, odwracając się i wsuwając z powrotem w jego objęcia. Rzadko zdarzało się żeby miał czas w środku dnia, dlatego byłam niezwykle zaskoczona.
- Żadna, po prostu postanowiłem spędzić z tobą trochę czasu. Resztę dnia mamy tylko dla siebie.
Posłałam mu pełen zadowolenia uśmiech.
- A Nafri?
- Będzie pod doskonałą opieką. Nie martw się. - Odpowiedział, nachylając się, żeby mnie pocałować. Objęłam go, ulegając pieszczotom. Problem nie polegał na tym, że martwiłam się o syna, tylko że wiedziałam jak chłopiec nie znosi wszystkich opiekunek. Nie miałam pojęcia skąd wzięła się ta niechęć, jednak zawsze zaczynał przy nich psocić. Nie miałam czasu się nad tym dłużej zastanowić, bo Loki pociągnął mnie z powrotem, w stronę uchylonych drzwi do komnaty. Kiedy tylko przekroczyłam próg poczułam bardzo przyjemny zapach, który natychmiast sprawił, że zrobiłam się głodna. Spojrzałam na stół, który w tej chwili był pięknie zastawiony. Przez chwilę stałam kompletnie oniemiała. Wiedziałam, że efekt końcowy to niemal na pewno zasługa służby, co nie zmienia faktu, że nie mogłam wyjść z podziwu. Jakim cudem niczego nie zauważyłam stojąc zaledwie kilka metrów dalej na balkonie? Loki poprowadził mnie do stołu, podczas gdy ja nadal podziwiałam wszystko co się tam znajduje.
- To jak co to za okazja? - Zagadnęłam, gdy pierwsze wrażenie zdążyło ustąpić.
- Żadna, już mówiłem. Czy to takie dziwne, że chcę być miły? - Zapytał, nalewając mi wina.
- Nie, po prostu zazwyczaj się tak nie zachowujesz. - Odpowiedziałam, zerkając na talerz przed sobą. Jedzenie było tak pięknie podane, że przez chwile zastanawiałam się czy powinnam to zjeść, czy może tylko podziwiać. Gdy tylko wzięłam pierwszy kęs do ust, uznałam, że będę musiała kiedyś pogratulować kucharzowi. Zazwyczaj potrawy były bardzo smaczne, jednak tym razem po prostu przeszedł samego siebie.
Czas mijał bardzo szybko i nawet nie zauważyłam, kiedy na zewnątrz zrobiło się ciemno.
- Pięknie dziś wyglądasz. - Powiedział, posyłając mi czarujący uśmiech.
- Dziękuje. Sprawdzasz na ile powiódł się twój niecny plan upicia mnie tym winem?
- Nie taki był mój plan. - Podszedł i oparł ręce na bokach krzesła, na którym siedziałam. Po chwili poczułam jak jego dłoń przesuwa się po mojej nodze od kolana w górę, Zanim zdążyłam coś powiedzieć, Loki mnie pocałował, przyciągając bliżej do siebie. Objęłam ramionami jego szyję i żarliwie oddałam pocałunek. Jego usta zsunęły się na moją szyję. Nie zamierzałam mu się sprzeciwiać. Po chwili błyskawicznie znalazłam się na łóżku.
Jakiś czas później, gdy już prawie udało mi się zasnąć usłyszałam otwieranie drzwi. Zmusiłam się, żeby otworzyć oczy i w słabym świetle wpadającym z korytarza zobaczyłam Nafriego.
- Co ty tu robisz o tej porze? Dlaczego jeszcze nie śpisz? - Zapytałam, gdy wyraźnie smutny usiadł na brzegu łóżka.
- Miałaś mi dzisiaj opowiedzieć bajkę.
Zupełnie o tym zapomniałam. Umówiłam się z nim, że co drugi dzień, będę opowiadać mu bajki przed snem. Mógł je tutaj usłyszeć tylko ode mnie, dlatego że były to bajki, które znałam z Ziemi jeszcze z dzieciństwa.
- Jest już bardzo późno. Zrobimy więc tak, teraz pójdziesz grzecznie spać, a bajkę opowiem ci jutro. Zgoda?
Chłopiec spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.
- Mamo, a nie mogłabyś dzisiaj? Nie potrafię zasnąć i nie chcę być sam. - Wtulił się we mnie czekając na odpowiedź. Westchnęłam i pocałowałam go w czubek głowy.
- No i co ja mam z tobą zrobić? Chodź, ale jedna bajka i idziesz spać, jasne? - Zapytałam, wzięłam go za rękę i odprowadziłam do jego komnaty. Poczekałam aż ułoży się w pościeli, usiadłam obok i zaczęłam opowiadać, otulając go ramieniem. Mniej więcej w połowie, Nafri zasnął, otuliłam go więc szczelniej kołdrą i również poszłam spać.
Koniec.
Hej, wiem, że musieliście długo czekać na to zakończenie, za co was przepraszam. Dziękuję każdemu kto dobrnął do końca i mam nadzieję, że zarówno samo zakończenie jak i całe opowiadanie się spodobało. Co do pytania Candy czy będę dalej pisać? Uznałam, że odpowiem pod rozdziałem dlatego że pewnie większość z was chce poznać odpowiedź, a nie każdy czyta komentarze, No więc tak, chwilowo nie mam żadnego konkretnego pomysłu na opowiadanie. Co nie znaczy, że zamierzam porzucić bloga, jak tylko wpadnie mi coś do głowy i będzie miało to sens to na pewno napiszę. Raczej już nie związane z avengers (trzy opowiadania o tej tematyce wystarczą) chyba że chcecie kolejne to piszcie w komentarzach. No to chyba wszystko z ogłoszeń. Jeszcze raz dziękuję wam wszystkim razem i każdemu z osobna, szczególnie za komentarze i motywowanie do dalszej pracy. Pozdrawiam. :)
- A cóż to za okazja? - Zapytałam, odwracając się i wsuwając z powrotem w jego objęcia. Rzadko zdarzało się żeby miał czas w środku dnia, dlatego byłam niezwykle zaskoczona.
- Żadna, po prostu postanowiłem spędzić z tobą trochę czasu. Resztę dnia mamy tylko dla siebie.
Posłałam mu pełen zadowolenia uśmiech.
- A Nafri?
- Będzie pod doskonałą opieką. Nie martw się. - Odpowiedział, nachylając się, żeby mnie pocałować. Objęłam go, ulegając pieszczotom. Problem nie polegał na tym, że martwiłam się o syna, tylko że wiedziałam jak chłopiec nie znosi wszystkich opiekunek. Nie miałam pojęcia skąd wzięła się ta niechęć, jednak zawsze zaczynał przy nich psocić. Nie miałam czasu się nad tym dłużej zastanowić, bo Loki pociągnął mnie z powrotem, w stronę uchylonych drzwi do komnaty. Kiedy tylko przekroczyłam próg poczułam bardzo przyjemny zapach, który natychmiast sprawił, że zrobiłam się głodna. Spojrzałam na stół, który w tej chwili był pięknie zastawiony. Przez chwilę stałam kompletnie oniemiała. Wiedziałam, że efekt końcowy to niemal na pewno zasługa służby, co nie zmienia faktu, że nie mogłam wyjść z podziwu. Jakim cudem niczego nie zauważyłam stojąc zaledwie kilka metrów dalej na balkonie? Loki poprowadził mnie do stołu, podczas gdy ja nadal podziwiałam wszystko co się tam znajduje.
- To jak co to za okazja? - Zagadnęłam, gdy pierwsze wrażenie zdążyło ustąpić.
- Żadna, już mówiłem. Czy to takie dziwne, że chcę być miły? - Zapytał, nalewając mi wina.
- Nie, po prostu zazwyczaj się tak nie zachowujesz. - Odpowiedziałam, zerkając na talerz przed sobą. Jedzenie było tak pięknie podane, że przez chwile zastanawiałam się czy powinnam to zjeść, czy może tylko podziwiać. Gdy tylko wzięłam pierwszy kęs do ust, uznałam, że będę musiała kiedyś pogratulować kucharzowi. Zazwyczaj potrawy były bardzo smaczne, jednak tym razem po prostu przeszedł samego siebie.
Czas mijał bardzo szybko i nawet nie zauważyłam, kiedy na zewnątrz zrobiło się ciemno.
- Pięknie dziś wyglądasz. - Powiedział, posyłając mi czarujący uśmiech.
- Dziękuje. Sprawdzasz na ile powiódł się twój niecny plan upicia mnie tym winem?
- Nie taki był mój plan. - Podszedł i oparł ręce na bokach krzesła, na którym siedziałam. Po chwili poczułam jak jego dłoń przesuwa się po mojej nodze od kolana w górę, Zanim zdążyłam coś powiedzieć, Loki mnie pocałował, przyciągając bliżej do siebie. Objęłam ramionami jego szyję i żarliwie oddałam pocałunek. Jego usta zsunęły się na moją szyję. Nie zamierzałam mu się sprzeciwiać. Po chwili błyskawicznie znalazłam się na łóżku.
Jakiś czas później, gdy już prawie udało mi się zasnąć usłyszałam otwieranie drzwi. Zmusiłam się, żeby otworzyć oczy i w słabym świetle wpadającym z korytarza zobaczyłam Nafriego.
- Co ty tu robisz o tej porze? Dlaczego jeszcze nie śpisz? - Zapytałam, gdy wyraźnie smutny usiadł na brzegu łóżka.
- Miałaś mi dzisiaj opowiedzieć bajkę.
Zupełnie o tym zapomniałam. Umówiłam się z nim, że co drugi dzień, będę opowiadać mu bajki przed snem. Mógł je tutaj usłyszeć tylko ode mnie, dlatego że były to bajki, które znałam z Ziemi jeszcze z dzieciństwa.
- Jest już bardzo późno. Zrobimy więc tak, teraz pójdziesz grzecznie spać, a bajkę opowiem ci jutro. Zgoda?
Chłopiec spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.
- Mamo, a nie mogłabyś dzisiaj? Nie potrafię zasnąć i nie chcę być sam. - Wtulił się we mnie czekając na odpowiedź. Westchnęłam i pocałowałam go w czubek głowy.
- No i co ja mam z tobą zrobić? Chodź, ale jedna bajka i idziesz spać, jasne? - Zapytałam, wzięłam go za rękę i odprowadziłam do jego komnaty. Poczekałam aż ułoży się w pościeli, usiadłam obok i zaczęłam opowiadać, otulając go ramieniem. Mniej więcej w połowie, Nafri zasnął, otuliłam go więc szczelniej kołdrą i również poszłam spać.
Koniec.
Hej, wiem, że musieliście długo czekać na to zakończenie, za co was przepraszam. Dziękuję każdemu kto dobrnął do końca i mam nadzieję, że zarówno samo zakończenie jak i całe opowiadanie się spodobało. Co do pytania Candy czy będę dalej pisać? Uznałam, że odpowiem pod rozdziałem dlatego że pewnie większość z was chce poznać odpowiedź, a nie każdy czyta komentarze, No więc tak, chwilowo nie mam żadnego konkretnego pomysłu na opowiadanie. Co nie znaczy, że zamierzam porzucić bloga, jak tylko wpadnie mi coś do głowy i będzie miało to sens to na pewno napiszę. Raczej już nie związane z avengers (trzy opowiadania o tej tematyce wystarczą) chyba że chcecie kolejne to piszcie w komentarzach. No to chyba wszystko z ogłoszeń. Jeszcze raz dziękuję wam wszystkim razem i każdemu z osobna, szczególnie za komentarze i motywowanie do dalszej pracy. Pozdrawiam. :)
niedziela, 22 listopada 2015
Rozdział 32
Mimo że już od jakiegoś czasu znajdowałam się z powrotem w celi. Myślami wciąż wracałam do tego krótkiego spotkania z rodzicami. Jak mnie znaleźli? Próbowałam sobie to wyjaśnić na wiele sposobów, jednak żaden nie wydawał się logiczny. Musiało im na tej rozmowie naprawdę zależeć, skoro zadali sobie trud wyciągnięcia mnie z bazy Tarczy. Odpowiedzi na wszystkie dręczące mnie pytania znał mężczyzna siedzący w celi naprzeciw. Nie wiem, gdzie znajdowali się teraz pozostali trzej, którzy byli w samochodzie.
- Długo zna pan moich rodziców? - Zagadnęłam, chociaż nie miałam pewności, czy mi odpowie, Nastała chwila ciszy, mężczyzna zmierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem. Po czym znów zaczął wpatrywać się przed siebie, jakby nie zamierzał udzielić odpowiedzi. Dlatego zaskoczyły mnie jego słowa.
- Jakieś pięć lat. - W jego głosie nie było żadnych emocji. Ciężko było mi określić czy mogę pytać dalej. Postanowiłam zaryzykować, najwyżej nie odpowie.
- Jak mnie znaleźli?
- Twój ojciec szukał cię już od dłuższego czasu. Dopóki się nie wychylałaś, było to trudne. Nie zostawiałaś nam żadnych śladów. Mogliśmy, tylko przypuszczać jak teraz wyglądasz. Sprawdziliśmy wiele dziewczyn w twoim wieku, jednak ty ciągle nam się wymykałaś. Później zaczęła się wojna, któryś z dziennikarzy zrobił ci zdjęcie. Przyciągnęłaś jego uwagę, ponieważ byłaś jedyną osobą, której bronili żołnierze obcej armii. Fotografia trafiła do telewizji i wtedy twoja matka cię rozpoznała. - Słuchałam z ogromną uwagą wszystkiego, co mówił, nie chciałam mu przerywać. - Twój ojciec podwoił wysiłki. Widziałaś ten dom, twój ojciec jest bardzo bogatym i potężnym człowiekiem. Jeżeli postanowił sobie odnaleźć córkę, nic nie mogło stanąć mu na przeszkodzie. Nawet Tarcza.
- Moi rodzice wiedzieli o istnieniu Tarczy? - Byłam tym szczerze zdumiona i coraz bardziej mnie ciekawiło, kim oni w takim razie są. Większość ludzi raczej nie zdawała sobie sprawy z istnienia tej organizacji.
- Wiedzieli i to doskonale, chociaż nigdy nie byli ich zwolennikami. Dowiedzieli się też, że tutaj jesteś, dlatego mogliśmy wszystko zorganizować.
Czekałam, aż doda coś więcej, jednak mężczyzna zamilknął po tym krótkim zdaniu. Cholera, dlaczego on mówi tak ogólnie?
- Skąd wiedzieli? Kim oni są?
Chciałam konkretnych odpowiedzi. Chciałam informacji, które posiadał ten mężczyzna. Musiał wiedzieć sporo, przecież znał moich rodziców od pięciu lat. Usłyszałam zbliżające się kroki kilku agentów, a mężczyzna uparcie milczał.
- To po mnie. - Stwierdził w końcu. - Już tutaj nie wrócę. Na twojej poduszce leży koperta, przeczytaj ten list. Jest od twojej matki, może dowiesz się z niego więcej Żegnaj Amy Mitchell.
Patrzyłam, jak agenci zabierają jedyną osobę, która mogła mi udzielić dokładnych odpowiedzi na moje pytania, Teraz pozostał mi już tylko list od matki. Usiadłam na brzegu łóżka i spojrzałam na leżącą, na poduszce kopertę, na której pochyłym starannym pismem, ktoś nakreślił moje imię. Miałam mieszane uczucia, z jednej strony chciałam poznać odpowiedzi, chociaż na część pytań, z drugiej nie byłam pewna czy chcę otworzyć ten list. Siedziałam tak przez dłuższą chwilę, wpatrując się w biały prostokąt na poduszce. Gdy już zdecydowałam się przeczytać list, drzwi do celi otworzyły się. Przestraszona schowałam kopertę pod poduszkę, w obawie, że zabiorą mi jedyne źródło informacji, Kiedy się odwróciłam, usiłując stworzyć pozory, że wcale nie próbowałam przed chwilą czegoś ukryć. Co nie za bardzo mi wyszło. Zobaczyłam Thora. Totalnie nie spodziewałam się jego wizyty. Nie miał przecież żadnego powodu, żeby mnie odwiedzać.
- Coś się stało? - Zapytał, widząc moje zakłopotanie.
- Nie nic, zaskoczyłeś mnie, to wszystko.
- Mam dla ciebie dobre wieści. - Powiedział, a w moich oczach błysnęła nadzieja. Jednak zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. Na pewno nie przyszedł, żeby mnie stąd zabrać. Pogodziłam się już z myślą, że ta cela to mój nowy dom. Dlatego najpierw nie dotarła do mnie dalsza część jego wypowiedzi. - Możesz wrócić do Asgardu. - Chyba źle zinterpretował moje przedłużające się milczenie, bo po chwili dodał: Jeżeli chcesz.
- Oczywiście, że chcę. - Siłą powstrzymałam się od skakania z radości. Marzyłam o tym, odkąd mnie tu zamknęli, jednak nie sądziłam, że moje marzenie kiedykolwiek się spełni.
- Musisz jednak wiedzieć, że nie będziesz już mogła wrócić na Ziemię.
Nie miałam się za bardzo, nad czym zastanawiać. Co mi po zostaniu tutaj skoro resztę życia spędziłabym w więzieniu. Przyzwyczaiłam się już do życia w Asgardzie i skoro miałam możliwość, żeby tam wrócić, nigdy bym nie zrezygnowała.
- To kiedy możesz mnie stąd zabrać? - To pytanie chyba rozwiało wszelkie wątpliwości co do mojej decyzji.
- Przyjdę po ciebie. - Odparł, nieco rozbawiony moim entuzjazmem.
***
Jeszcze godzinę temu siedziałam w celi bez większych nadziei na opuszczenie jej, a teraz nie tylko byłam wolna, ale też wróciłam do miejsca, za którym tak bardzo tęskniłam. Musiało być już bardzo późno w nocy, bo strażnik mostu powiedział, że spodziewał się nas dopiero kolejnego dnia rano. Po czym rozmawiał jeszcze chwilę z Thorem, jednak nie przysłuchiwałam się za bardzo o czym, gdyż dostałam pozwolenie, żeby się oddalić, z czego natychmiast skorzystałam. Doskonale pamiętałam drogę przez labirynt korytarzy w pałacu. Błyskawicznie dotarłam więc do celu. Z tego, co mówił Thor, Loki o niczym nie wiedział, więc spodziewałam się, że będzie już spał. Uchyliłam drzwi, wślizgnęłam się do komnaty i szybko zamknęłam je za sobą, żeby światło z korytarza nie dostawało się do środka. Poczekałam, aż oczy przyzwyczają się do ciemności. Byłam trochę zaskoczona, że Loki się nie obudził, gdy weszłam, zazwyczaj spał bardzo czujnie. Jednak tym razem nawet nie drgnął. Patrzyłam przez chwilę, jak jego klatka piersiowa powoli unosi się i opada w rytm spokojnego oddechu. Uznałam, że nie będę go budzić. Podeszłam do łóżka i usiadłam na brzegu, coś zaszeleściło w kieszeni bluzy. Przypomniało mi się o liście od matki, który chciałam niepostrzeżenie wynieść z Tarczy i na szczęście się udało. Ciekawiło mnie, co jest tam napisane, jednak nie mogłam się zmusić do otworzenia koperty. Postanowiłam sobie, że zrobię to rano. Zdjęłam bluzę i położyłam się na łóżku. Szukanie teraz koszuli nocnej, nie byłoby najlepszym pomysłem. Zresztą biorąc pod uwagę fakt, że byłam w końcowym okresie ciąży zapewne i tak w żadną bym się nie zmieściła. Przytuliłam się do poduszki, czując ogromną radość z tego, gdzie jestem i bardzo szybko zasnęłam.
***
Poczułam, jak ktoś gładzi mnie po policzku, co natychmiast wyrwało mnie ze snu. Na początku trochę się przestraszyłam, sądząc, że nadal jestem w celi, gdzie coś takiego nie miało prawa się zdarzyć. Jednak w pamięci szybko wróciły wydarzenia z poprzedniego dnia i strach zniknął. Przeciągnęłam się i otworzyłam oczy. Pobudka na wolności ze świadomością, że mogę pójść, dokąd chcę, była cudownym uczuciem. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Loki zamknął mi usta bardzo namiętnym pocałunkiem. Jedynym dźwiękiem, jaki zdołałam z siebie wydobyć, był pomruk ogromnego zadowolenia. Bardzo brakowało mi tego przez cały ten czas. Może dlatego wydawało mi się jakby ta chwila trwała naprawdę długo. Jakby ktoś chcąc wynagrodzić nam rozłąkę, zatrzymał czas.
- Myślałam, że więcej cię nie zobaczę. - Powiedziałam, przytulając się do jego boku.
- Nie pozwoliłbym, żebyś została tam na zawsze. Kocham cię. - To wyznanie było niezwykle miłe, szczególnie że mogłam to od niego usłyszeć niezwykle rzadko. Usłyszenie tych słów dawało więc podwójną radość.
- Ja ciebie też.
Było jednak coś, co zakłócało mój spokój i nie pozwalało cieszyć się chwilą. Myślami wciąż powracałam do koperty znajdującej się w kieszeni mojej bluzy. Musiałam się w końcu wszystkiego dowiedzieć, bo inaczej nie da mi to spokoju. Podniosłam się i sięgnęłam po list. Przez chwilę obracałam go w dłoniach, siedząc na brzegu łóżka.
- Co to jest? - Zapytał Loki, obejmując mnie w pasie i kładąc mi głowę na ramieniu.
- List... od mojej matki. Ponoć znajdę tu odpowiedź na wszystkie dręczące mnie pytania.
- No to otwórz. - Zachęcił, sądziłam, że zapyta skąd to mam, jednak najwyraźniej postanowił zaczekać z pytaniami.
Drżącymi z nerwów palcami otworzyłam kopertę i wyjęłam kartkę papieru, zapisaną tym samym starannym pismem co moje imię na kopercie. Rozłożyłam kartkę i zaczęłam czytać.
- Myślałam, że więcej cię nie zobaczę. - Powiedziałam, przytulając się do jego boku.
- Nie pozwoliłbym, żebyś została tam na zawsze. Kocham cię. - To wyznanie było niezwykle miłe, szczególnie że mogłam to od niego usłyszeć niezwykle rzadko. Usłyszenie tych słów dawało więc podwójną radość.
- Ja ciebie też.
Było jednak coś, co zakłócało mój spokój i nie pozwalało cieszyć się chwilą. Myślami wciąż powracałam do koperty znajdującej się w kieszeni mojej bluzy. Musiałam się w końcu wszystkiego dowiedzieć, bo inaczej nie da mi to spokoju. Podniosłam się i sięgnęłam po list. Przez chwilę obracałam go w dłoniach, siedząc na brzegu łóżka.
- Co to jest? - Zapytał Loki, obejmując mnie w pasie i kładąc mi głowę na ramieniu.
- List... od mojej matki. Ponoć znajdę tu odpowiedź na wszystkie dręczące mnie pytania.
- No to otwórz. - Zachęcił, sądziłam, że zapyta skąd to mam, jednak najwyraźniej postanowił zaczekać z pytaniami.
Drżącymi z nerwów palcami otworzyłam kopertę i wyjęłam kartkę papieru, zapisaną tym samym starannym pismem co moje imię na kopercie. Rozłożyłam kartkę i zaczęłam czytać.
Droga Amy.
Zdecydowałam się napisać ten list, chociaż nie wiem, czy kiedykolwiek go przeczytasz. Wiem, że naszych relacji nie da się już naprawić, czego bardzo żałuję. Zapewne mi nie uwierzysz, gdy napiszę, że zawsze cię kochałam. Nigdy nie planowałam cię porzucić, jednak podczas naszego wyjazdu zdarzyło się wiele rzeczy, które zmusiły mnie i twojego ojca do podjęcia takiej decyzji. Szukali nas niebezpieczni ludzie, obawialiśmy się, że mogą próbować wykorzystać fakt, że jesteś naszą córką. Chcieliśmy cię chronić przed tym, co sami wiedzieliśmy. Nie do końca nam się to udało. Gdy twój ojciec dowiedział się, że zostałaś aresztowana przez Tarczę, obawiał się, że odkryli, kim jesteś. Dlatego tak szybko zareagował, organizacja, dla której pracujemy, ma swoich szpiegów nawet tam. Nie mogę powiedzieć ci więcej, o tym dla kogo pracujemy, jeżeli ten list dostałby się w niepowołane ręce, mielibyśmy spore kłopoty. Od dziecka byłaś bardzo rozsądna, dlatego wiem, że mogę cię prosić, żebyś z nikim nie rozmawiała o tym liście i nie szukała żadnych informacji. Powiedziałam ci wszystko, co mogłam, jest tego bardzo niewiele, ale musi wystarczyć.
Kocham cię, mama.
Ps. Bardzo się cieszę, że mogłam cię znów zobaczyć, chociaż na te kilka minut. Szkoda, że nie będzie mi dane poznać mojego wnuka, ale i tak jestem z ciebie bardzo dumna.
Przeczytałam ten list kilka razy, zawsze bardzo dokładnie, nie chcąc pominąć żadnego szczegółu. Niestety nie było tam nic więcej. Wcale nie poczułam się lepiej po przeczytaniu tej wiadomości. Tak jakbym rozdrapała starą ranę. Przestałam już dawno myśleć o rodzicach, pogodziłam się z tym, że mnie nie chcieli, a teraz okazuje się, że porzucili mnie ze względu na pracę dla jakieś tajemniczej organizacji, o której nie mogą mi nic powiedzieć. Jednego mogli być pewni, nie zamierzałam grzebać w przeszłości, ani próbować się czegoś dowiadywać. Zamierzałam żyć, tak jakbym nigdy ich nie spotkała i nie przeczytała tego listu. W jednym moja matka miała rację, naszych relacji nie dało się naprawić. Kilkoma pewnymi ruchami podarłam list i wyrzuciłam do kominka. Miałam teraz swoje życie z dala od nich.
Przeczytałam ten list kilka razy, zawsze bardzo dokładnie, nie chcąc pominąć żadnego szczegółu. Niestety nie było tam nic więcej. Wcale nie poczułam się lepiej po przeczytaniu tej wiadomości. Tak jakbym rozdrapała starą ranę. Przestałam już dawno myśleć o rodzicach, pogodziłam się z tym, że mnie nie chcieli, a teraz okazuje się, że porzucili mnie ze względu na pracę dla jakieś tajemniczej organizacji, o której nie mogą mi nic powiedzieć. Jednego mogli być pewni, nie zamierzałam grzebać w przeszłości, ani próbować się czegoś dowiadywać. Zamierzałam żyć, tak jakbym nigdy ich nie spotkała i nie przeczytała tego listu. W jednym moja matka miała rację, naszych relacji nie dało się naprawić. Kilkoma pewnymi ruchami podarłam list i wyrzuciłam do kominka. Miałam teraz swoje życie z dala od nich.
***
Dwa tygodnie później przyszedł na świat śliczny chłopiec, który dzielnie znosił wszystko, przez co przeszłam, będąc w ciąży. Maluch na szczęście urodził się zdrowy. Nigdy nie zapomnę chwili kiedy pierwszy raz wzięłam go w ramiona, to był najcudowniejszy moment w całym moim życiu.
- Ma twoje oczy. - Powiedział Loki, gładząc malca po główce. Dziecko wpatrywało się w niego przez moment, po czym zamknęło oczy i po chwili już spało.
Mam nadzieję że rozdział wam się podobał. Na koniec jeszcze jedno ogłoszenie kolejny rozdział, który się pojawi będzie epilogiem. Więc jest to już końcówka opowiadania. Czekam na wasze opinie. :)
niedziela, 8 listopada 2015
Rozdział 31
Przez całe trzy miesiące, moje życie było monotonną udręką. Budziłam się, rozmyślałam, czasem coś zjadłam, chociaż najczęściej wcale nie miałam na to ochoty. To dziwne, ale w swoim świecie czułam się obco. Brak możliwości zajęcia się czymkolwiek sprawiał, że tęsknota, jeszcze bardziej dawała się we znaki. Wprawdzie dostałam kilka książek, jednak, gdy próbowałam czytać, nie potrafiłam skupić się na treści. Szybko przyłapywałam się na tym, że myślę zupełnie o czymś innym. Z czasem zaczęłam się zastanawiać, co się stanie z dzieckiem, które niebawem przyjdzie na świat. Nie chciałam, żeby trafiło do sierocińca. Doskonale wiedziałam, jak to jest wychowywać się bez rodziców. Obiecałam sobie, że nie dopuszczę, aby moje dziecko spotkało to samo co mnie kiedyś. Marzyłam, żeby chociaż na chwilę wyjść na zewnątrz, poczuć podmuch wiatru na twarzy. Można powiedzieć, że moje życzenie w pewnym stopniu się spełniło.
- Przenosimy cię do nowej bazy. - Oznajmił jeden ze strażników. Popatrzyłam na niego trochę zdumiona. Sądziłam, że o czymś takim poinformują mnie trochę wcześniej.
- Miło, że uprzedziliście. - Odparłam sarkastycznie. Powlokłam się, za nim przez rzędy korytarzy. Nawet ucieszyła mnie, ta zmiana miejsca. Od siedzenia w tej celi można dostać klaustrofobii. Po takim czasie w zamknięciu nawet przejażdżka samochodem wydawała się ciekawa. Coś jednak mi w tym wszystkim nie pasowało. Mijani w drodze do samochodu ludzie nie wyglądali, jakby zamierzali opuścić to miejsce. Wręcz przeciwnie, byli pochłonięci pracą. Pomyślałam, że może na razie przenoszą tylko więźniów, albo raczej więźnia. Byłam tu jedyna, pozostałe cele przez cały czas były zupełnie puste.
Z tego, co udało mi się zaobserwować, wszystko powoli wracało do stanu sprzed wojny. Bardzo często mijaliśmy robotników, pracujących przy odbudowie zniszczonych budynków. Na ulicach widać też było znacznie więcej ludzi niż kilka miesięcy temu. Pojawiło się mnóstwo ogłoszeń o zaginionych podczas walk osobach. Każdy szukał bliskich wszystkimi znanymi sposobami. Policja nie funkcjonowała jeszcze tak jak wcześniej, więc większość ludzi podejmowała poszukiwania na własną rękę. Miasta da się odbudować, jednak nikt nie wróci życia zabitym. Ludzie będą się obawiać, że coś takiego się powtórzy.
Nagle coś przykuło moją uwagę. Do tej pory samochód jechał równym tempem za innym samochodem. Teraz nieoczekiwanie zwolnił i skręcił w boczną uliczkę.
- Dlaczego skręciliśmy? - Zapytałam agenta siedzącego obok.
\- Dla bezpieczeństwa końcówkę trasy pokonujemy innymi drogami. - Wyjaśnił spokojnie.
Inną trasą w tym przypadku oznaczało polne drogi, gdzieś na kompletnym odludziu. Nie mogłam pojąć, gdzie w pobliżu mogłaby się mieścić ta ich nowa baza. Samochód zatrzymał się kilka kilometrów dalej, na podjeździe przed naprawdę dużym domem. Jednak na pewno była to prywatna posiadłość, a nie kwatera jakieś agencji.
- Dlaczego się zatrzymaliśmy? - Miałam coraz gorsze przeczucia, gdy tak zastanawiałam się, o co chodzi tym razem.
- Ktoś chce się z tobą widzieć. - Odparł mężczyzna siedzący obok.
***
- Co, to ma znaczyć, że nie wiecie, gdzie ona jest?! - Wrzasnął Fury, na co dwaj agenci skulili się w sobie.
- Dostaliśmy pisemne rozkazy, z pańskim podpisem dyrektorze. - Wydukał pierwszy z agentów.
- Jakie rozkazy? Niczego nie podpisywałem!
- O przeniesieniu więźnia do nowej bazy. - Odpowiedział tym razem drugi.
- Nowej bazy? A gdzie ona się znajduje? Bo chyba coś mnie ominęło. - Fury już żałował decyzji o przyjęciu do pracy tak wielu nowych agentów, bez dokładnego sprawdzenia ich wcześniej. Niestety nie za bardzo miał wybór. Wielu jego zaufanych ludzi zostało zamordowanych. - No dobrze powiedział, widząc skruszone miny agentów, ci również zaliczali się do nowo przyjętych. Obaj byli też jeszcze bardzo młodzi - wszystkie samochody mają, wmontowany GPS namierzcie samochód, którym odjechali i sprowadźcie dziewczynę z powrotem.
- Próbowaliśmy ich namierzyć, ale coś zakłóca sygnał. - Powiedział pierwszy, spodziewając się kolejnego wybuchu złości, jednak Fury się opanował.
- Zatem dowiedzcie się wszystkiego o tych, którzy ją zabrali. Gdzie wcześniej mieszkali, pracowali, czy mieli rodziny, jeżeli tak spróbujcie się z nimi skontaktować. Może będą coś wiedzieli. Zameldujcie, gdy czegoś się dowiecie. Odejść.
***
Nie miałam pojęcia, kto mógłby chcieć, ze mną rozmawiać. Na szczęście nie wyglądało na to, żeby chcieli zrobić mi krzywdę. Zaprowadzili mnie do dużego salonu i kazali zaczekać. Usiadłam więc na skórzanej sofie i czekałam. Dom zarówno na zewnątrz, jak i w środku był bardzo czysty i zadbany, wyglądał jak nowy. Jakby wydarzenia ostatnich miesięcy w ogóle go nie dotyczyły. Po chwili bocznymi drzwiami weszła dwójka ludzi: kobieta i mężczyzna. Z pewnością właściciele domu. Coś w głowie podpowiadało mi, że skądś ich znam, że powinnam ich pamiętać. Nie mogłam jednak przypomnieć sobie skąd. Zajęli miejsca na dwóch fotelach naprzeciw mnie. Przez chwilę panowała krępująca cisza, którą przerwała kobieta. Mówiła, cały czas spoglądając na mężczyznę obok.
- Cieszę się, że wszystko przebiegło zgodnie z planem. Mam nadzieję, że podróż nie była zbyt uciążliwa.
- Nie, ale kim wy jesteście? -Chciałam dowiedzieć się, o co tutaj chodzi.
- Nie pamiętasz nas? - Zapytał mężczyzna. Zauważyłam lekkie rozczarowanie w jego głosie i na twarzy.
- Nie. - Odparłam, kręcąc przecząco głową.
- Może to pomoże ci coś sobie przypomnieć. - Powiedziała, kobieta, podając mi zdjęcie. Przyjrzałam się fotografii. Na początku nie zauważyłam nic szczególnego: młode, szczęśliwe małżeństwo i dziecko bawiące się w tle. Zrozumiałam, dopiero gdy dłużej wpatrywałam się w zdjęcie, to bawiące się dziecko, to byłam ja, a ci ludzie to przecież moi rodzice. Podniosłam wzrok znad zdjęcia i jeszcze raz przyjrzałam się parze siedzącej przede mną. Teraz byli znacznie starsi, jednak gdyby usunąć z włosów pierwsze oznaki siwizny, a z twarzy zmarszczki, ci ludzie wyglądaliby identycznie, jak ci na zdjęciu.
- To niemożliwe. To nie możecie być wy. - Tak długo miałam nadzieję, że znów ich kiedyś zobaczę, a kiedy już pogodziłam się z tym, że tak się nie stanie, oni wracają. Po co? Znów chcą zniszczyć mi życie?
- Dobrze myślisz, Amy. Jesteśmy twoimi rodzicami. - Słowa tej kobiety tylko dały mi niepotrzebną pewność. Nie chciałam tego, nie chciałam ich widzieć. Opadłam na oparcie kanapy, czując dziwne gorąco.
- Nie jesteście. Moją rodziną są ci, którzy się mną zajęli po tym, jak wy mieliście mnie gdzieś! Nie macie pojęcia, przez co przeszłam! Nie wiecie, kim jestem!
- Popełniliśmy straszny błąd, ale teraz chcemy to naprawić. Daj nam jeszcze jedną szansę.
- Szansę?! A niby na co?! - Ci ludzie coraz bardziej mnie zaskakiwali. Myśleli, że mogą tak po prostu ze mną porozmawiać i znów będziemy rodziną? - Nie będzie żadnej szansy! Dajcie mi spokój! - Zerwałam się z kanapy i chciałam wyjść, choćby z powrotem do więzienia, nie obchodziło mnie to. Mężczyzna jednak złapał mnie za nadgarstek.
- Zaczekaj, zostawiliśmy cię, ale wiedzieliśmy, że sobie poradzisz. Nie mogliśmy wtedy się tobą zająć.
- Poradzę sobie?! Miałam siedem lat! Skąd mogliście to wiedzieć?! - Wyrwałam się mu.
- Nie było łatwo cię znaleźć i sprowadzić tutaj. Mimo, że jesteśmy bardzo wpływowymi ludźmi. Doceń to i chociaż nas wysłuchaj. Później możesz odejść. - Słyszałam w jego głosie, jak bardzo mu na tym zależy. Jednak nie obchodziły mnie żadne wyjaśnienia. Skrzywdzili mnie, dali do rozumienia, że nic dla nich nie znaczę. Oni też przestali się dla mnie liczyć.
- Cieszę się, że wszystko przebiegło zgodnie z planem. Mam nadzieję, że podróż nie była zbyt uciążliwa.
- Nie, ale kim wy jesteście? -Chciałam dowiedzieć się, o co tutaj chodzi.
- Nie pamiętasz nas? - Zapytał mężczyzna. Zauważyłam lekkie rozczarowanie w jego głosie i na twarzy.
- Nie. - Odparłam, kręcąc przecząco głową.
- Może to pomoże ci coś sobie przypomnieć. - Powiedziała, kobieta, podając mi zdjęcie. Przyjrzałam się fotografii. Na początku nie zauważyłam nic szczególnego: młode, szczęśliwe małżeństwo i dziecko bawiące się w tle. Zrozumiałam, dopiero gdy dłużej wpatrywałam się w zdjęcie, to bawiące się dziecko, to byłam ja, a ci ludzie to przecież moi rodzice. Podniosłam wzrok znad zdjęcia i jeszcze raz przyjrzałam się parze siedzącej przede mną. Teraz byli znacznie starsi, jednak gdyby usunąć z włosów pierwsze oznaki siwizny, a z twarzy zmarszczki, ci ludzie wyglądaliby identycznie, jak ci na zdjęciu.
- To niemożliwe. To nie możecie być wy. - Tak długo miałam nadzieję, że znów ich kiedyś zobaczę, a kiedy już pogodziłam się z tym, że tak się nie stanie, oni wracają. Po co? Znów chcą zniszczyć mi życie?
- Dobrze myślisz, Amy. Jesteśmy twoimi rodzicami. - Słowa tej kobiety tylko dały mi niepotrzebną pewność. Nie chciałam tego, nie chciałam ich widzieć. Opadłam na oparcie kanapy, czując dziwne gorąco.
- Nie jesteście. Moją rodziną są ci, którzy się mną zajęli po tym, jak wy mieliście mnie gdzieś! Nie macie pojęcia, przez co przeszłam! Nie wiecie, kim jestem!
- Popełniliśmy straszny błąd, ale teraz chcemy to naprawić. Daj nam jeszcze jedną szansę.
- Szansę?! A niby na co?! - Ci ludzie coraz bardziej mnie zaskakiwali. Myśleli, że mogą tak po prostu ze mną porozmawiać i znów będziemy rodziną? - Nie będzie żadnej szansy! Dajcie mi spokój! - Zerwałam się z kanapy i chciałam wyjść, choćby z powrotem do więzienia, nie obchodziło mnie to. Mężczyzna jednak złapał mnie za nadgarstek.
- Zaczekaj, zostawiliśmy cię, ale wiedzieliśmy, że sobie poradzisz. Nie mogliśmy wtedy się tobą zająć.
- Poradzę sobie?! Miałam siedem lat! Skąd mogliście to wiedzieć?! - Wyrwałam się mu.
- Nie było łatwo cię znaleźć i sprowadzić tutaj. Mimo, że jesteśmy bardzo wpływowymi ludźmi. Doceń to i chociaż nas wysłuchaj. Później możesz odejść. - Słyszałam w jego głosie, jak bardzo mu na tym zależy. Jednak nie obchodziły mnie żadne wyjaśnienia. Skrzywdzili mnie, dali do rozumienia, że nic dla nich nie znaczę. Oni też przestali się dla mnie liczyć.
***
Fury niecierpliwie czekał na jakąś informację, jednak telefon wciąż uparcie milczał. Minęły jakieś dwie godziny i wciąż nic nie znaleźli. Nagle drzwi otworzyły się. Ktoś przyszedł i faktycznie miał informacje, jednak nie takie jakich dyrektor Tarczy oczekiwał,
- Thor, sądziłem, że jesteś w Asgardzie.
- Mam do ciebie pewną sprawę. Chodzi o Amy. - Thor usiadł na krześle po drugiej stronie biurka.
- Już o tym rozmawialiśmy, nie zmieniłem zdania. Musi ponieść konsekwencje swoich czynów. Jeżeli, Loki naprawdę tak się o nią martwi, to przekaż mu, że dziewczyna jest cała i zdrowa. Niczego jej nie brakuje. Zresztą sam jest więźniem, nie ma prawa niczego od nas żądać. - Powiedział tonem świadczącym, że rozmowę uważa za zakończoną, jednak Thor nie zrezygnował.
- Loki nie jest więźniem. Mogłem zabrać go do Asgardu, ale nie mogę go zamknąć.
- Słucham? Nie mówisz chyba poważnie? Po tym wszystkim on sobie tak po prostu chodzi wolny? - Fury był mocno oburzony tym co usłyszał.
- Stracił władzę na Ziemi, jednak w Asgardzie wciąż jest królem. Nie mogę tak po prostu odebrać mu władzy tylko dlatego, że wypowiedział wam wojnę.
- Czy ty próbujesz mi powiedzieć, że mamy się szykować na kolejny atak?
Telefon na biurku zabrzęczał. Fury spojrzał tylko na wyświetlacz, odetchnął z ulgą widząc informację od jednego z agentów, że znaleźli dziewczynę i wiozą ją z powrotem do bazy.
- Nie, zawarłem z nim pewną umowę. Nie zaatakuje was, jeżeli dziewczyna wróci do Asgardu w ciągu dwudziestu czterech godzin. \
- Świetnie, bo ostatnio jak próbowaliśmy się z nim dogadać, to nie chciał nas oszukać. Hawykeye wciąż nie odzyskał w pełni sił. Chyba mu nie uwierzyłeś? To oczywiste, że kłamał.
- O to się nie martw. Dopilnowałem, żeby nie mógł nas w żaden sposób oszukać. Warunki umowy spisali najlepsi magowie w Asgardzie. Próba oszustwa będzie się równać jego natychmiastowej śmierci.
- Jesteś pewien, że to zadziała? - Fury wciąż był sceptycznie nastawiony do tego pomysłu. Wyjaśnienie z magią jakoś nie do końca go przekonywało.
- Całkowicie.
- Skonsultuję to z innymi, jeżeli się zgodzą, możesz zabrać dziewczynę.
- Thor, sądziłem, że jesteś w Asgardzie.
- Mam do ciebie pewną sprawę. Chodzi o Amy. - Thor usiadł na krześle po drugiej stronie biurka.
- Już o tym rozmawialiśmy, nie zmieniłem zdania. Musi ponieść konsekwencje swoich czynów. Jeżeli, Loki naprawdę tak się o nią martwi, to przekaż mu, że dziewczyna jest cała i zdrowa. Niczego jej nie brakuje. Zresztą sam jest więźniem, nie ma prawa niczego od nas żądać. - Powiedział tonem świadczącym, że rozmowę uważa za zakończoną, jednak Thor nie zrezygnował.
- Loki nie jest więźniem. Mogłem zabrać go do Asgardu, ale nie mogę go zamknąć.
- Słucham? Nie mówisz chyba poważnie? Po tym wszystkim on sobie tak po prostu chodzi wolny? - Fury był mocno oburzony tym co usłyszał.
- Stracił władzę na Ziemi, jednak w Asgardzie wciąż jest królem. Nie mogę tak po prostu odebrać mu władzy tylko dlatego, że wypowiedział wam wojnę.
- Czy ty próbujesz mi powiedzieć, że mamy się szykować na kolejny atak?
Telefon na biurku zabrzęczał. Fury spojrzał tylko na wyświetlacz, odetchnął z ulgą widząc informację od jednego z agentów, że znaleźli dziewczynę i wiozą ją z powrotem do bazy.
- Nie, zawarłem z nim pewną umowę. Nie zaatakuje was, jeżeli dziewczyna wróci do Asgardu w ciągu dwudziestu czterech godzin. \
- Świetnie, bo ostatnio jak próbowaliśmy się z nim dogadać, to nie chciał nas oszukać. Hawykeye wciąż nie odzyskał w pełni sił. Chyba mu nie uwierzyłeś? To oczywiste, że kłamał.
- O to się nie martw. Dopilnowałem, żeby nie mógł nas w żaden sposób oszukać. Warunki umowy spisali najlepsi magowie w Asgardzie. Próba oszustwa będzie się równać jego natychmiastowej śmierci.
- Jesteś pewien, że to zadziała? - Fury wciąż był sceptycznie nastawiony do tego pomysłu. Wyjaśnienie z magią jakoś nie do końca go przekonywało.
- Całkowicie.
- Skonsultuję to z innymi, jeżeli się zgodzą, możesz zabrać dziewczynę.
niedziela, 25 października 2015
Hej hej hej :) Ostatnio licznik zaczął pokazywać już ponad 16 000 wyświetleń, co jest dla mnie naprawdę ogromnym sukcesem. Dlatego chciałam wam bardzo serdecznie podziękować, za każdy komentarz, ocenę, za to że czytacie i poświęcacie swój czas, za cierpliwość, gdy odstępy między rozdziałami są naprawdę długie. Każdy ślad waszej obecności to zawsze ogromną motywacja żeby pisać dalej. Jeszcze raz dziękuję i zapraszam na kolejny rozdział.
Rozdział 30
Dni w zamknięciu dłużyły się okropnie. Bezczynne siedzenie i czekanie, na jakąś informację, że coś się zmieniło. Przez bardzo długi czas nie działo się zupełnie nic. Ktoś przynosił jedzenie, zmieniali się strażnicy przed drzwiami. Zupełny spokój, jakby czas się zatrzymał. Dopiero piątego, a może szóstego dnia, gdy drzwi celi otworzyły się i zobaczyłam agenta, który mnie przesłuchiwał, coś się zmieniło. Mężczyzna nadal wyglądał na zmęczonego, ale też sprawiał wrażenie, jakby ubyło mu zmartwień. Jakby to, co od długiego czasu spędzało mu sen z powiek, wreszcie zniknęło.
- Już nie potrzebujemy od ciebie, żadnych informacji.
Podniosłam głowę i spojrzałam na niego zaciekawiona.
- To dobrze, bo i tak nic bym wam nie powiedziała.
- Złapaliśmy go bez twojej pomocy. - Satysfakcja w jego głosie była tak wyraźna, że aż mnie to zirytowało.
- I co? Chcesz za to medal?
- Nie. Pomyślałem, że może chciałabyś się z nim zobaczyć. No, ale najwyraźniej nie chcesz z nikim rozmawiać. - Odparł i wyszedł, zanim zdążyłam cokolwiek dodać. „Cholera, trzeba było ugryźć się w język." - Pomyślałam, podeszłam do krat i wyjrzałam, jednak wszystkie cele, które obejmował mój wzrok były puste. Ze złością uderzyłam otwartą dłonią w żelazne pręty. Zmarnowałam szansę. Pozostało mieć nadzieję na kolejną.
Kolejnego dnia znów odwiedził mnie ten sam agent. Tym razem postanowiłam być dla niego milsza. Może dzięki temu przynajmniej na chwilę wyjdę z tej paskudnej celi.
- Nadal mogłabym się zobaczyć z Lokim? - Nie udało mi się ukryć nadziei w głosie.
- To zależy, jeżeli szczerze ze mną porozmawiasz. Może to również wpłynąć na wyrok, jaki na tobie ciąży. Jeżeli wszystko mi opowiesz, może znajdą się jakieś okoliczności łagodzące.
Zastanowiłam się przez chwilę, w sumie nie miałam już nic do stracenia. Pogorszyć swojej sytuacji i tak już nie mogłam.
- No dobrze. Co chcesz wiedzieć? - Rozsiadłam się wygodniej na łóżku. A mężczyzna wyciągnął dyktafon.
Opowiedzenie wszystkiego zajęło mi sporo czasu. Niektóre informacje i tak zachowałam dla siebie. Agent słuchał z uwagą, czasami tylko przerywając mi jakimiś pytaniami. Na początku rozmowy nie omieszkałam mu wytknąć, że agencja, w której pracuje, również przyczyniła się do tych wydarzeń. W końcu, gdyby nie aresztowali moich przyjaciół, nigdy nie zgodziłabym się na współpracę z Lokim. Wydał się trochę oburzony tym, co powiedziałam, ale nie skomentował tego w żaden sposób.
Wracanie do niektórych wspomnień wcale nie było łatwe ani przyjemne. Dlatego opowiadałam o nich w znacznym skrócie. Czasami zdarzało się też, że nie potrafiłam odpowiedzieć, na zadane pytanie. Jednak ostatecznie cała ta historyjka musiała wypaść bardzo przekonująco mimo wielu przemilczanych faktów.
- To wszystko. Teraz wasza kolej. Chcę się zobaczyć z Lokim.
- Zobaczę, co da się zrobić.
Wiedziałam, że nie pozwolą nam się zobaczyć jeszcze tego samego dnia. Jednak z każdym kolejnym dniem traciłam nadzieję, że w ogóle to nastąpi. Zaczęłam myśleć, że po prostu mnie oszukali, a ja naiwnie im uwierzyłam. Minęły dwa tygodnie, a ja niemal straciłam cierpliwość. Dlatego, gdy znów zobaczyłam tego agenta, miałam ochotę się na niego rzucić, jednak się powstrzymałam.
- Dyrektor Fury wyraził zgodę na wasze spotkanie. Macie pięć minut i ani chwili dłużej. Możecie tylko rozmawiać. Nie wolno ci się do niego za bardzo zbliżać. Nie chcemy żadnych problemów. Będziecie stale obserwowani, jeżeli złamiesz, którąś zasadę spotkanie natychmiast się zakończy. Zrozumiałaś?
- Oczywiście. - Starałam się nie pokazywać, jak bardzo się cieszę, jednak uśmiechałam się mimo woli.
- Świetnie, idziemy. - Wskazał na drzwi, pokazując, że mam wyjść pierwsza. - Nie ciesz się tak. Thor zabiera go dzisiaj do Asgardu i więcej się nie spotkacie. - Niemal się zatrzymałam, słysząc to, ale agenci idący za mną popchnęli mnie lekko, dając znać, że mam iść dalej. Nie docierało do mnie, że po tym kilku minutowym spotkaniu nigdy więcej go nie zobaczę. Dotarliśmy przed pokój, w którym za pierwszym razem mnie przesłuchiwali. Przy wejściu czekali Thor i niestety Fury szef Tarczy. Jakoś nie lubiłam go, odkąd pierwszy raz się spotkaliśmy. Patrzyłam na niego z miną: "dlaczego skoro zginęło tylu ludzi, akurat ty musiałeś przeżyć"
- Pięć minut. - Oznajmił tylko, odstawiając na stolik kubek z kawą. Oczywiście zamierzali tu stać i wszystko obserwować. Powstrzymałam się od złośliwego komentarza. Przeszłam przez drzwi i niemal od razu złamałam jedną z zasad. Podeszłam do Lokiego, objęłam go i pocałowałam.
Agenci ustawieni w rogach pomieszczenia natychmiast zareagowali, jednak ktoś kazał im się wycofać.
- Dlaczego płaczesz?
Nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy. Dopiero teraz poczułam, że policzki mam mokre od łez.
- Więcej się nie spotkamy. Musisz wrócić do Asgardu, a ja zostanę tutaj.
- Nie koniecznie. - Powiedział to na tyle cicho, że tylko ja mogłam go usłyszeć.
Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem. Nie miałam pojęcia, co on kombinuję, jak dla mnie sytuacja była bez wyjścia. Zastanawiałam się nad wieloma możliwościami, ale to, co usłyszałam, nigdy nie przyszłoby mi do głowy.
- Amy, wyjdziesz za mnie?
Zgłupiałam, niby jak to miałoby nam w tej chwili pomóc. Thorowi szczęka opadła, a Fury zaczął dławić się kawą. Nie miałam pojęcia, kiedy weszli do środka. Może zaraz na samym początku, tylko ja nie zwróciłam na nich uwagi.
Podjęcie takiej decyzji wymagało czasu na zastanowienie, a ja niestety go nie miałam. Agenci znajdujący się w pomieszczeniu, musieli dostać, jakiś sygnał. Podeszli i próbowali siłą wyciągnąć mnie z pomieszczenia. W ostatniej chwili z trudem im się wyrwałam. Skończył się czas na zastanowienie.
- Tak. - Miałam nadzieję, że nie będę musiała później żałować tego, co powiedziałam.
- To niczego nie zmienia. - Fury, był wyraźnie wściekły.
- Owszem zmienia. Od tej chwili Amy jest obywatelem Asgardu i tylko tam może zostać osądzona i skazana.
- Thor, powiedz, że to bzdura.
- Nie, pod warunkiem, że ślub się odbędzie.
Thor wciąż patrzył na Lokiego z miną świadczącą o tym, że nie rozumie, co tu się właśnie wydarzyło.
- Możemy pogadać, na zewnątrz? - Zapytał Fury, po chwili obaj wyszli.
Domyślałam się, że ta rozmowa zajmie im chwilę.
- Sądzisz, że to zadziała? - Jakoś nie chciało mi się wierzyć, że Tarcza tak po prostu odda więźnia. Nie wypuszczą mnie stąd.
- Nie wiem, ale było warto. Nigdy nie zapomnę miny Thora.
Faktycznie ciężko będzie wymazać to z pamięci. Po kilku minutach narada na zewnątrz się skończyła. Byłam naprawdę bardzo ciekawa, jaką decyzję podjęli. Fury zmierzył Lokiego lodowatym spojrzeniem, w którym jednak czaiła się satysfakcja.
- Odprowadźcie ją z powrotem do celi.
Mimo że się tego spodziewałam, to jednak poczułam się zawiedziona. Thor musiał siłą powstrzymywać Lokiego przed próbą zamordowania szefa Tarczy. Dopiero gdy trochę się uspokoił, podeszłam do niego i przytuliłam.
- Żegnaj.
- Wrócę po ciebie. - Szepnął mi do ucha. Nie wierzyłam w to, nie chciałam sobie robić fałszywej nadziei.
Ostatkiem sił powstrzymywałam łzy, gdy mnie wyprowadzali. Nie chciałam pokazać im, jak bardzo zabolała mnie ta decyzja.
środa, 14 października 2015
Rozdział 29
Minął tydzień, tyle czasu potrzebowałam, żeby w miarę dojść do siebie. Jedynym towarzyszem, jakiego tolerowałam dłużej niż kilka minut, był kot. Spędzał ze mną niemal cały ten czas, jakby wyczuwając mój smutek i chcąc go złagodzić. Usłyszałam jakiś podejrzany dźwięk na zewnątrz, podniosłam się i wyjrzałam przez okno. Przez chwilę przeczesywałam wzrokiem okolicę. Coś było nie w porządku, ale nie mogłam dostrzec co. Po chwili stało się to dla mnie oczywiste, ślady na śniegu. Nie powinno ich być. Nikt nigdy nie wychodził do tej części ogrodu. Tylko jakim cudem podchodzi tak blisko domu. To prawie nie możliwe, ktoś by go zauważył, albo wyczuł. Wybiegłam z pokoju, chcąc jak najszybciej lepiej przyjrzeć się śladom. Musiały być świeże inaczej śnieg już by je zasypał. Minęłam salon i chwilę później, byłam już w miejscu, które obserwowałam z okna. Przykucnęłam, chcąc lepiej przyjrzeć się odciskom na śniegu, były głębokie i duże. Na pewno zostawił je mężczyzna. Te w stronę domu były zatarte. Dlaczego więc zostawił te biegnące w stronę ogrodzenia? Może coś go spłoszyło? Zaczęłam iść równolegle ze śladami, kroki były duże. Wyglądało jakby, chciał jak najszybciej się wydostać. Biegł. Raczej nie był to profesjonalista, przeskakując przez ogrodzenie, rozdarł kawałek spodni i trochę materiału zostało na płocie. Wzięłam skrawek materiału do ręki i zbliżyłam do nosa, starając się skupić na każdym szczególe. Niestety nie mogłam, bo usłyszałam, że ktoś mnie woła.
- Co ty robisz? - Usłyszałam moment później, bo wcześniejsze wołanie zignorowałam.
- Patrz. - Powiedziałam, pokazując Lokiemu materiał.
- No i co? To mogło tu wisieć od tygodni.
- Nie, zapach jest świeży, ślady tak samo. Ktoś nas obserwuje. Skądś znam ten zapach.
- Nawet jeżeli ktoś tu był, to już poszedł. Chodź, wracamy. - Położył mi rękę na ramieniu. Poszłam za nim, jednak w myślach wciąż szukałam, skąd znam ten zapach.
Opadłam na kanapę, w dłoni obracając kawałek materiału. Denerwowałam się, bo nic konkretnego nie przychodziło mi do głowy. Loki siedział obok i przyglądał mi się, wiedziałam, że powinnam z nim porozmawiać. Przez ostatni tydzień miałam dużo czasu na przemyślenia. Tylko że nic to nie dało. Próbowałam sobie wmówić, że to, co się stało to nie do końca jego wina. Nie potrafiłam jednak tak po prostu o tym zapomnieć, tyle razy mu wybaczałam i wciąż działo się to samo. Ginęli niewinni ludzie. Może stając po jego stronie, ciągle popełniałam ten sam błąd. Podciągnęłam kolana pod brodę i otuliłam się ramionami. Przez chwilę wpatrywałam się w jeden punkt na podłodze. Loki przysunął się bliżej i delikatnie przyciągnął mnie do siebie. Przez ostatni tydzień odrzucałam jego wsparcie, teraz uświadomiłam sobie, jak bardzo go potrzebowałam.
Niestety nie było mi dane długo cieszyć się tą chwilą, usłyszałam parkujące na podjeździe samochody. Było ich kilka co najmniej cztery lub pięć. Momentalnie oderwałam się od Lokiego czując zagrożenie. Ktoś na zewnątrz wykrzykiwał rozkazy.
- Znaleźli nas. - Naprawdę sądziłam, że ponowne zorganizowanie się zajmie im trochę dłużej. Tarcza najwyraźniej działała bardzo szybko. Leo już dwa dni temu powiedział mi, że avengersi wrócili na Ziemię i podjęli poszukiwania. Jak widać, nie potrzebowali wiele czasu. - Tylne drzwi, szybko. - Mówiąc to, podniosłam się z kanapy i ruszyłam w kierunku kuchni, skąd drugie drzwi prowadziły na zewnątrz.
- Potrafisz, określić ilu ich jest? - Zapytał Loki.
- Piętnaście może dwadzieścia osób. Są uzbrojeni. - Odparłam, ostrożnie wyglądając przez okno co dzieje się na zewnątrz. W tym samym momencie otworzyły się drzwi, zarówno w salonie, jak i te, którymi planowałam uciekać. Wchodzili parami, wszyscy ubrani w czarne stroje zakrywające ich od stóp do głów. Usłyszałam, że część, która weszła przez główne drzwi, weszła schodami na górę. Pozostali wymierzyli karabiny w naszą stronę. Cofnęłam się, stając bliżej Lokiego.
- Nie ruszać się! Ręce tak, żebym je widział! - Wykrzykiwał jeden z mężczyzn. Gdybym nie była w ciąży, prawdopodobnie zaryzykowałabym podjęcie walki. Jednak w tej chwili strzelanina mogłaby mieć fatalne skutki.
- Nie. - Syknęłam, widząc, że Loki zamierza użyć magi. Zaraz za uzbrojonymi agentami weszli avengersi. Również w pełnej gotowości do walki. Nagle ktoś złapał mnie za rękę i odciągnął od Lokiego. Szarpnęłam się przestraszona, jednak widząc broń wycelowaną w moją głowę, zrezygnowałam ze stawiania oporu. Nie wiedziałam najpierw, czym spowodowana była tak gwałtowna reakcja. Ktoś wykręcił mi ręce za plecami i zakuł w kajdanki. Dopiero wtedy zauważyłam, że miejsce, w którym wcześniej stałam, jest puste. Loki zniknął.
- Gdzie on jest? - Zapytał ostro jeden z mężczyzn w czarnym stroju.
- Nie wiem. - Odpowiedziałam szczerze. Byłam równie zdezorientowana, jak pozostali. Nie mogłam dostrzec wyrazu twarzy mężczyzny, ale miałam wrażenie, że mi nie wierzy.
- Nie mamy na to czasu. Zabrać ją! - Pchnął mnie w stronę dwóch innych, stojących najbliżej drzwi. Ich silne ręce momentalnie zacisnęły się na moich przedramionach. Pociągnęli mnie na zewnątrz w stronę zaparkowanych czarnych samochodów. Zastanawiało mnie, skąd tak szybko wzięli tyle sprzętu. Chociaż taka agencja jak Tarcza na pewno miała gdzieś jakąś dobrze ukrytą i wyposażoną bazę. Nie mogłam uwierzyć, że Loki tak po prostu mnie zostawił. Ryzykowałam życie, żeby go ratować, a on po prostu zwiał. Co za tchórz. "Widzę cię" - usłyszałam w głowie. Rozejrzałam się dyskretnie, ale nikogo nie dostrzegłam. "Gdy dam ci znak, uciekaj" Dalej posłusznie szłam, jednak w głowie obmyślałam, którędy najszybciej i najłatwiej wydostanę się w bezpieczniejsze miejsce. Nagle jeden z prowadzących mnie mężczyzn zatrzymał się, byliśmy już dosłownie kilka kroków od samochodu. Jedną rękę miałam częściowo wolną. Wykorzystując zaskoczenie drugiego, spróbowałam się szarpnąć i uciec, jednak on błyskawicznie zacisnął ramię na mojej szyi. Był strasznie silny, przez sposób, w jaki mnie trzymał, nie mogłam nabrać powietrza. Rzucałam się, desperacko próbując się uwolnić. Niestety tlen wciąż nie docierał do płuc i bardzo szybko traciłam siły. Przez moment widziałam pierwszego z mężczyzn w kałuży krwi, która wciąż sączyła się na śnieg. W końcu ucisk na szyi zniknął, upadłam na ziemię, rozpaczliwie łapiąc powietrze. Nie wiem, co dokładnie się stało. Przez kilka minut nie zwracałam uwagi na to, co się dzieje, jednak gdy już byłam w stanie się rozejrzeć, drugi z mężczyzn leżał na śniegu, prawdopodobnie nieprzytomny. Loki podniósł mnie z ziemi, tak jakbym nic nie warzyła. Gdy już stałam, korzystając, ze zwiększonej siły rozerwałam kajdanki.
- Uciekaj! - Nakazał, widząc, że agenci już nas zauważyli.
- A co z tobą?
- Poradzę sobie, idź już.
Miałam wątpliwości czy powinnam go tak po prostu zostawić. Nie powinnam walczyć, więc to było chyba najrozsądniejsze. Pobiegłam w stronę lasu, licząc, że znajdę jakąś bezpieczną kryjówkę, z której będę mogła wszystko bezpiecznie obserwować i w razie czego spróbować jakoś pomóc. Zatrzymałam się zaraz za pierwszymi drzewami i obejrzałam za siebie, niestety stąd mogłam jedynie nasłuchiwać dźwięków walki. Byłam zbyt daleko żeby widzieć co się dzieje. Usłyszałam skrzypienie śniegu gdzieś w pobliżu, a po chwili zauważyłam cień przemykający między drzewami. Nie sądziłam, że jest ich na tyle dużo, żeby obstawić jeszcze teren dookoła domu. Moja kryjówka przestała być bezpieczna, Ostrożnie, rozglądając się dookoła pobiegłam dalej wgłąb lasu. Po chwili nie słyszałam już odgłosów walki, tylko szybkich lekkich kroków. Niestety nie moich, ja poruszałam się niemal bezszelestnie.
- Zatrzymaj się! - Trochę zaskoczył mnie dźwięk kobiecego głosu. Nie zwolniłam jednak ani na moment. Zaczęłam się zastanawiać, co z Lokim, skoro wysłali za mną pościg. - Nie zmuszaj mnie, żebym użyła broni! - Kilka sekund później usłyszałam strzał ostrzegawczy. Robiło się niebezpiecznie, musiałam się zatrzymać. Gdy się odwróciłam, przypomniało mi się, że już kiedyś widziałam tą kobietę. W Asgardzie podczas egzekucji. Czyli to musiała być Czarna Wdowa. Chciałam chociaż spróbować się bronić, mimo że szanse miałam niewielkie. Sprowokowałam ją, ale zależało mi żeby to ona mnie zaatakowała. Dzięki temu mogłam ocenić jak szybko wymierza ciosy. Gdyby nie przyspieszony czas reakcji z pewnością leżałabym na ziemi.Uchyliłam się przed ciosem w głowę, przy okazji zbierając trochę śniegu. Skoro nie mogłam w pełni korzystać ze swoich zdolności musiałam pomóc sobie tym co miałam pod ręką. Rzuciłam śniegiem prosto w jej oczy, licząc że uda mi się ją oślepić na krótki moment. Chciałam skutecznie uniemożliwić jej dalsze ściganie mnie. Dlatego z całej siły kopnęłam celując w kolano. Wszystko wyszło pięknie ale tylko w moim planie. W praktyce zamiast uciec, nawet nie wiem kiedy i w jaki sposób wylądowałam na śniegu. Nie było to przyjemne zwłaszcza, że bluza którą miałam na sobie, bardzo szybko przemokła.
- Nie szarp się bo ci rękę połamię. - Zagroziła. - Pójdziesz grzecznie ze mną. Spróbuj uciekać, to cię zastrzelę. Jasne? - Nie czekała na odpowiedź tylko gwałtownie poderwała mnie z ziemi. Do jednej ręki wzięła pistolet, cały czas wymierzony w moją stronę. Próba ucieczki nie wchodziła w grę. Nie chciałam ryzykować.
Kilka minut później znów ujrzałam dom i czarne samochody do których ostatnim razem nie dotarłam. Tylko, że tym razem nikt już nie walczył. Kusiło mnie żeby zapytać o wynik walki, ale wiedziałam że nikt mi nie odpowie. Wsiadłam na tylne siedzenie jednego z samochodów, z przodu siedziało już dwóch mężczyzn, byłam odgrodzona od nich kratą. Drzwi zostały zablokowane i samochód powoli ruszył. Po chwili pozostałe również zaczęły odjeżdżać.
Podróż trwała naprawdę długo, kilka razy zdrzemnęłam się opierając głowę o szybę. Nie miałam ochoty zastanawiać się co ze mną będzie gdy dotrzemy na miejsce. Żadna z możliwości nie wydawała się szczęśliwa.
Gdy obudziłam się ostatnim razem samochody zjeżdżały pod ziemię. Wszystko już mnie bolało od tego ciągłego siedzenia bez ruchu. Więc gdy w końcu zatrzymaliśmy się w jakimś dużym pomieszczeniu, które prawdopodobnie służyło za garaż, a kierowca odblokował drzwi. Niemal z radością wysiadłam z samochodu. Mężczyźni ustawili się dookoła mnie i poprowadzili ciemnymi korytarzami. To miejsce musiało być bardzo stare, betonowe ściany, chłód i irytująco brzęczące lampy to najbardziej rzucało się w oczy i jeszcze wymalowane co jakiś czas na ścianach logo Tarczy. W końcu wprowadzili mnie do jakiegoś pomieszczenia, na jednej ścianie znajdowało się lustro weneckie, za którym pewnie ktoś stał i obserwował. W środku był tylko stół i dwa krzesła wszystko przymocowane do betonowej podłogi.
Byłam spokojna takie miejsca mnie nie przerażały. Wiedziałam, że za chwilę ktoś przyjdzie i będzie zadawał pytania, bardzo dużo pytań. Nie myliłam się chwilę później do pomieszczenia wszedł mężczyzna. Nie widziałam go wcześniej. Był średniego wzrostu, krótko przystrzyżone włosy. Wydawał się miły, gdy wszedł lekko się uśmiechał. Poprawił marynarkę i usiadł na przeciw mnie.
- Witaj, ja jestem agent Phil Coulson. Muszę zadać ci kilka pytań. Mam nadzieję, że na nie odpowiesz i nie zrobi się nie przyjemnie. Ustaliliśmy, że na imię masz Amy, a nazwisko?
- Nie mam nazwiska. Nigdy nie miałam. - Odparłam szorstko, mógł być miły to nie oznaczało, ze ja mam ochotę na zwierzenia.
- No dobrze wrócimy jeszcze do tego. A więc powiedz mi jak doszło do tego, że pomagałaś przestępcy z innej planety?
- Zlecił mi kradzież jednej rzeczy, więc wykonałam zadanie. To była moja praca.
- Dlaczego pomagałaś mu później?
- Lubię go. - Celowo odpowiadałam na pytania w taki sposób, aby nie udzielić żadnych konkretnych informacji. Mimo to mężczyzna nie zwrócił na to uwagi i pytał dalej:
- Tylko lubisz? Są osoby które twierdzą, że łączy was coś więcej. - Próbowałam wyczytać z jego twarzy co chce osiągnąć,pytając o takie rzeczy. Niestety doskonale to ukrywał, - Twoje milczenie jest dla mnie wystarczającą odpowiedzią. Przejdę więc do sedna sprawy. Gdzie jest teraz Loki?
- Jak to? Nie złapaliście go? - Popatrzyłam na tego agenta szczerze zaskoczona.
- Udało mu się wymknąć, ale ty na pewno wiesz gdzie on jest.
- Nie mam pojęcia.
- Posłuchaj mnie dziewczyno, tam są ludzie, którzy niemal stracili życie próbując naprawić twoje błędy. Miliony osób zginęło walcząc o wolność planety. Twój los jest teraz w naszych rękach. Powtórzę pytanie jeszcze raz, ale tym razem dobrze zastanów się nad odpowiedzią. Gdzie jest Loki? -Nie mówił już spokojnym i przyjaznym tonem jak przedtem. Jednak ja sama chciałabym znać odpowiedź na to pytanie.
- Naprawdę nie wiem.
Mężczyzna przetarł twarz dłońmi, jakby był bardzo zmęczony. Dopiero teraz dostrzegłam, że chyba faktycznie tak było. Miał podkrążone oczy, jakby nie spał już kilka nocy. Zauważyłam, że wstaje i zmierza w kierunku drzwi. Zostałam sama na kilkadziesiąt minut jednak miałam świadomość, że cały czas jestem obserwowana. W końcu drzwi znów się otworzyły. Sądziłam, że wrócił tamten agent, ale gdy podniosłam wzrok zobaczyłam Thora.
- Po co przyszedłeś? - Zapytałam, chociaż domyślałam się odpowiedzi.
- Pamiętam, że próbowałaś mi pomóc, teraz ja chcę pomóc tobie. Nie jesteś taka jak Loki, nie musisz go dłużej chronić. Powiedz mi co wiesz, a obiecuję, że nikt cię nie skrzywdzi.
- Ale ja się go nie boję. Naprawdę nie wiem gdzie jest. A nawet gdybym wiedziała. To co go czeka, gdy go złapiecie?
- Nie wiem. Nie podjąłem jeszcze decyzji. Zawsze uważałem go za brata, gdyby nie to decyzja byłaby oczywista.
- Mogłabym dostać szklankę wody? Jestem w ciąży i nie czuję się najlepiej.
Chyba trochę go zaskoczyłam, przez luźną bluzę którą miałam na sobie nie dało się po mnie poznać.
- W ciąży? Loki jest ojcem?
Naprawdę byłabym mu bardzo wdzięczna gdyby swoje zaskoczenie zechciał wyrażać trochę później.
- Tak! - Warknęłam, licząc, że się pospieszy.
- Woda, jasne. Zaraz wracam. - Wyszedł, zostawiając uchylone drzwi. Słyszałam przez chwilę podniesione głosy i kolejne okrzyki zaskoczenia. Przyłożyłam dłoń do brzucha czując stopniowo nasilający się ból. Ktoś tu najwyraźniej dawał mało przyjemne znaki że limit na stres się skończył.Wzięłam kilka głębokich oddechów, chcąc się zupełnie uspokoić, w tym momencie wrócił Thor, a za nim wpadli pozostali avengersi, agent który mnie przesłuchiwał i jeszcze jeden mężczyzna, który ostatnio pełnił funkcję dyrektora Tarczy. Wzięłam wodę, ignorując wszelkie pytania i rozmowy. Po chwili zaczęłam czuć się znacznie lepiej. Po tym incydencie odprowadzili mnie do celi i dali spokój. Było tu tak samo ponuro jak w innych częściach tej bazy, jedno łóżko na którym leżał poskładany koc, betonowe ściany i krata. Pozostałe cele były puste. Ułożyłam się na łóżku chcąc trochę odpocząć. Miałam nadzieję, że już dzisiaj nikt nie będzie mi przeszkadzał.
niedziela, 27 września 2015
A więc będzie chłopiec
Dzisiaj aż dwa posty, z tym że ten tylko informacyjny. Jestem pod wrażeniem ilości oddanych głosów, a było ich aż 84. Z czego bardzo dużo zostało oddanych dzisiaj. Zdecydowałam się zakończyć ankietę. Mam nadzieję, że ci którzy oddali głos na dziewczynkę, nie będą bardzo zawiedzeni. :)
Wyniki przedstawiają się następująco:
Chłopiec 47 głosów
Dziewczynka 37 głosów
Jeżeli macie jakieś pomysły na imiona, możecie pisać w komentarzach, jeżeli któreś szczególnie mi się spodoba to zostanie wykorzystane. Dziękuję wam bardzo za takie zaangażowanie.
Rozdział 28
Wróciłam z poszukiwań czegoś do jedzenia. Hotelowa restauracja nie oferowała nic wybitnego, ale byłam tak głodna, że nie robiło mi to różnicy. Nie dane mi jednak było zjeść w spokoju, bo cały czas czułam na sobie czyś wzrok. Dokończyłam więc szybko, zabrałam kanapkę dla Lokiego i wyszłam z restauracji jakby nic się nie stało. Chwilę później usłyszałam kroki za sobą. Dyskretnie spojrzałam za siebie, dowiedziałam się jedynie, że ten kto prawdopodobnie mnie obserwuje to mężczyzna. Przystanęłam na schodach słysząc, że rozmawia z recepcjonistką. Wystarczyło mi tylko, że zapytał, czy jestem tutaj sama. Nie czekając na odpowiedź pognałam do pokoju.
- Musimy się stąd wynosić. - Powiedziałam, podając Lokiemu przyniesioną kanapkę i zabrałam z szafki nocnej kluczyki do auta. - Zjesz w samochodzie. - Ponagliłam go.
- Dokąd ci się tak spieszy?
- Czy ty choć raz możesz zrobić to o co ktoś cię prosi?! - Odkąd byłam w ciąży miewałam wahania nastroju, a ostatnie dni nie należały do łatwych. Mimo to sama byłam zaskoczona tak nerwową reakcją, - Zaczekam w samochodzie. - Dodałam i wyszłam, uznając że chwila na ochłonięcie dobrze mi zrobi.
Mroźne powietrze i kilka głębokich oddechów, okazały się naprawdę skuteczne. Próbowałam pojąć co się dzisiaj ze mną dzieje. Raczej nie zdarzało mi się tak agresywnie reagować, bez żadnego powodu. Postanowiłam, że dalej zastanawiać się będę już w samochodzie, moje ubrania nie były odpowiednie do spokojnego stania sobie na śniegu. Gdy otwierałam auto, poczułam że coś ociera mi się o nogi, spojrzałam w dół i tym czymś okazał się mały czarny kotek.
- Tobie też zimno? - Zagadnęłam do zwierzęcia. Otworzyłam drzwi, wsiadłam do auta i natychmiast włączyłam ogrzewanie. Wzięłam małego przybłędę i położyłam sobie na kolanach. - Ogrzej się trochę. - Powiedziałam, pogładziłam kota po lśniącym futerku na grzbiecie i zamknęłam drzwi. Po chwili zwierzę cicho pomrukując zasnęło zwinięte w uroczy czarny kłębek. Dopiero gdy Loki przyszedł, oderwałam wzrok od tego widoku.
- Przepraszam, za tamto. Sama nie wiem czemu tak zareagowałam. - Uznałam, że najlepiej będzie zacząć od wyjaśnienia sytuacji.
- W porządku. - Stwierdził. Dopiero po chwili zwrócił uwagę na kota śpiącego na moich kolanach. Tak właściwie to teraz już całkiem rozbudzonego, bo otworzył oczy, gdy tylko usłyszał nieznajomy głos.
- Jest taki uroczy. Nie mogłam go tak zostawić, żeby zamarzł. - Wytłumaczyłam, bo Loki wciąż patrzył na mnie pytającym wzrokiem. Kot najwyraźniej bardzo zaciekawiony nową osobą, trochę niezdarnie przeskoczył na drugie siedzenie.
- Nie możemy go zabrać.
- Będzie grzeczny. - Powiedziałam, ale w złym momencie. Jakby chcąc zaprzeczyć moim słowom, ta grzeczna puchata kulka wbiła swoje ząbki w palec Lokiego. Przez co błyskawicznie znalazła się na tylnym siedzeniu samochodu prychając z niezadowolenia.
- Tak, ja też cię nie lubię. - Było to oczywiście skierowane do kota, który nic sobie z tej wiadomości nie robił, tylko ułożył się i zapadł w kolejną drzemkę.
Chwilowe rozbawienie sytuacją i dobry nastrój szybko minęły, gdy w lusterku zobaczyłam jak mężczyzna, który mnie obserwował wychodzi z hotelu. Natychmiast uruchomiłam silnik i odjechałam z parkingu.
- Wyjaśnisz mi teraz skąd ten pośpiech?
- Ktoś nas obserwuje. Jakiś mężczyzna, pytał o nas recepcjonistkę. Ludzie raczej za tobą nie przepadają, chciałam uniknąć kłopotów. - Co chwilę spoglądałam w boczne lusterka, chcąc się upewnić, że nikt za nami nie jedzie. Na szczęście nie zauważyłam nic podejrzanego.
- Może ci się wydawało.
- Może. - Przyznałam mu racje, chociaż wcale się nie uspokoiłam. Zapadła cisza, więc zaczęłam się zastanawiać, dokąd w sumie teraz. Nie możemy tak jeździć bez celu, bo skończy nam się paliwo. Ciężko niestety znaleźć bezpieczne miejsce, skoro nikomu nie możesz zaufać. Minęły jakieś dwie godziny, a w głowie miałam totalną pustkę. Znów zaczęłam odczuwać ten silny gniew, nadal nie miałam pojęcia skąd to się bierze. Nagle coś przyszło mi do głowy. Coś co mogło być wyjaśnieniem. Przecież skoro jesteśmy na Ziemi to wróciły moje zdolności. Znów jestem wilkołakiem,
- Jaki kształt miał księżyc tej nocy? - Zapytałam, gwałtownie hamując.
- Nie mam pojęcia. A co?
- Bo jeżeli dziś jest pełnia to mamy poważny problem. - Sądząc po tym co się ze mną dzisiaj działo niemal na sto procent tej nocy będzie pełnia. Już wiem gdzie mam jechać. Muszę znaleźć Leo i to jak najprędzej.
- Co się dzieje?
- Nie bez powodu pierwszym czego się uczymy jest kontrola. - Zaczęłam wyjaśniać, mając nadzieję, że nie będę mieć problemu ze znalezieniem drogi. - To bardzo ważne, szczególnie jeżeli ktoś tak jak ja potrafi przemienić się całkowicie. Jeżeli przemienię się, kiedy jestem w ciąży, to zabiję dziecko. Ne ma szans, żeby to przeżyło.
- Przecież ty potrafisz się kontrolować. - Powiedział wyraźnie zaniepokojony tym co właśnie usłyszał.
- Przez ostatnie miesiące, działanie pełni księżyca mnie nie dotyczyło. Teraz będzie o wiele silniejsze. Nie wiem czy dam sobie radę sama. Dlatego muszę znaleźć Leo. Alfa może pomóc zatrzymać przemianę.
Mimo, że z każdą kolejną godziną rosło zmęczenie, nie pozwoliłam sobie na postój. Coraz mocniej zaciskałam dłonie na kierownicy, starając się skupić równocześnie na prowadzeniu i kontrolowaniu emocji. Niestety z tym drugim radziłam sobie bardzo słabo. W końcu, gdy słońce było już bardzo blisko horyzontu, zatrzymałam samochód na poboczu. Drogi i tak były prawie puste, przynajmniej rzadko mijaliśmy jakiś ludzi. Oparłam głowę o kierownicę, starając się zebrać myśli. Doskonale poznawałam tę okolicę, zostało jakieś pół godziny drogi. Moje zmysły pierwszy raz od tak dawna maksymalnie się wyostrzyły. Znów z odległości słyszałam bicie serca i czułam tą potworną chęć, zatrzymania go raz na zawsze. W tamtej chwili wydawało się to takie kuszące i normalne jak wyłączenie zbyt głośno grającej muzyki Nie. Włączyłam z powrotem silnik, skupiając się na drodze przed sobą. Ostatni odcinek trasy, był dla mnie prawdziwą męczarnią. Na szczęście w końcu zobaczyłam upragniony cel podróży. Oby tylko ktoś był w środku. Zatrzymałam samochód i od razu wypadłam na zewnątrz. Oczywiście moment później w drzwiach pojawiła się znajoma mi postać. Nie było możliwości, żeby nie usłyszał nadjeżdżającego samochodu. Oczywiście wiedział też, że nie jestem sama, jego wzrok powędrował w stronę samochodu. Nie dał tego po sobie poznać, ale ja wyczuwałam, że jest wściekły. Wszelkie wyjaśnienia trzeba było jednak zostawić na później. Zgięłam się w pół czując potworny ból. Zapomniałam już jakie to potrafi być nieprzyjemne. Przemiana trwa zazwyczaj nie dłużej niż kilka minut i wszystko mija, Jednak ja nie mogłam dopuścić do przemiany, czyli czeka mnie bardzo ciężka noc. Leo błyskawicznie znalazł się przy mnie.
- Co ty wyprawiasz? Przemień się. - Zawsze stawiał dobro pozostałych na pierwszym miejscu. Nawet mimo długiej rozłąki, mimo że na pewno miał mnóstwo pytań, nie zadał ani jednego. Skupił się na tym, aby mi pomóc. Trudno jest wyjaśnić więzi między wilkołakami w stadzie, jednak są one chyba nawet silniejsze niż więzy krwi. Niestety Leo jak każdy miał też swoje wady, jeżeli ktoś kiedykolwiek skrzywdził jego lub kogoś mu bliskiego, bywał bardzo impulsywny. Gdy zobaczył Lokiego, jego oczy niebezpiecznie błysnęły na czerwono.
- Nie mogę się przemienić, jestem w ciąży. - Z wielkim trudem wydusiłam z siebie to jedno zdanie.
- Mat. - Nie można powiedzieć, że zawołał, bo powiedział to tak jakby ta osoba stała tuż obok niego. Mimo to moment później ujrzałam drugą znajomą twarz. - Piwnica, szybko. - Chodziło mu o specjalne miejsce w domu, gdzie młode wilkołaki uczyły się kontroli. Piwnica pewnie dlatego, że znajdowało się pod ziemią. Ostatni raz byłam tam bardzo dawno temu i nie sądziłam, że jeszcze kiedyś tam zejdę.
- Ja mam tu coś do załatwienia. - Usłyszałam, gdy Mat ciągnął mnie już w stronę drzwi.
- Nie. Zostaw. On jest ze mną. - Widziałam jak zaciska pięści, kusiło go, żeby mnie nie posłuchać. Ograniczył się jednak tylko do wypowiedzenia jednego słowa:
- Morderca. - Loki bez problemu wytrzymał to nieprzyjemne spojrzenie, przez które ja zawsze odwracałam wzrok.
Gdy tylko przekroczyliśmy próg domu, Matt otworzył nam drzwi prowadzące do piwnicy. Sam został na górze i Lokiemu również nie pozwolił przejść.
- Nie możesz tam wejść. - Powiedział, zatrzaskując drzwi.
- Dlaczego? Sądzisz, że taki ktoś jak ty mnie zatrzyma?
- Nie. Bo żaden z nas nie chce jej śmierci. A ona nie chce skrzywdzić ciebie, rozumiesz? - Mat zawsze potrafił zachować spokój, nawet w najtrudniejszych sytuacjach. Wiedziałam, że poradzi sobie z Lokim.
Zeszliśmy po kamiennych schodach i minęliśmy kolejne solidne drzwi, które Leo dokładnie zamknął. Pomieszczenie wyglądało dokładnie tak jak je zapamiętałam, nie duże, prostokątne, biały ściany poznaczone śladami pazurów, kilka niedomytych plam krwi. Zdarza się, że wilkołak, aby wyładować złość rani sam siebie.
- Skup się. - Głos Leo przebił się przez nieznośny szum w uszach. - Pamiętaj czego cię uczyłem, pamiętaj kim jesteś.
Skuliłam się przy ścianie, próbując skupić się na jednej najsilniejszej rzeczy, która czyniła mnie człowiekiem. Dla każdego było to coś innego, dla jednych jakiś cel, dla innych ważna osoba. Ja w tym momencie pomyślałam o dziecku, które umrze jeżeli się poddam. Za nic w świecie nie chciałam do tego dopuścić. Na krótką chwilę odzyskałam całkowitą kontrolę nad sobą nie czułam gniewu, agresji, ani bólu.
- Dobrze, świetnie. - Usłyszałam pochwałę od Leo. Niestety moment wytchnienia nie trwał długo, znów wszystko wróciło. Nie zdołałam się powstrzymać i zaatakowałam, na szczęście nie trafiając w cel. Słyszałam, że czasami przy nauce kontroli stosuje się łańcuchy, żeby nikomu nie stała się krzywda. Leo jednak nie chciał nawet o tym słyszeć, uznał, że jeżeli nie jest w stanie zapanować nad tym kogo przemienił to nie nadaje się na przywódcę.
To była dla mnie naprawdę długa i ciężka noc. Zdarzały się momenty, że miałam ochotę się poddać. Byłam totalnie wyczerpana, nie miałam już sił dłużej z tym walczyć.
- Nie dam rady.
- Jeszcze tylko trochę, zaraz świta.
Leżałam na zimnej podłodze skupiając się tylko i wyłącznie na wsłuchiwanie w bicie własnego serca. Tętno się uspokoiło, czyli to naprawdę już końcówka. Leo również wyglądał na wykończonego. Nie liczyłam ile razy tej nocy musiał mnie obezwładnić, żeby nie zrobiła mu krzywdy.Siedział przy mnie, wciąż bardzo czujny.
- Myślę, że możemy wrócić na górę. - Powiedział, gdy przez dłuższy czas byłam spokojna. - Tylko pamiętaj, żadnych emocji. - Przytaknęłam i powoli podniosłam się z ziemi. nie spieszyliśmy się, Leo dawał mi czas żebym oswoiła się z każdym nowym pojawiającym się dźwiękiem czy zapachem. Przed otwarciem drzwi dzielących nad od salonu, jeszcze raz uważnie mi się przyjrzał.
- Dam sobie radę. - Zapewniłam naciskając na klamkę. Weszliśmy do salonu, gdzie panowała całkowita cisza najwyraźniej Mat nie miał ochoty rozmawiać z Lokim zapewne z wzajemnością. Na kanapie leżał przygarnięty wcześniej przeze mnie kot. Usiadłam obok i podrapałam zwierzaka za uszami.
- Możemy tu zostać? - Zapytałam, spoglądając na Leo.
- Ty zawsze, to twój dom. Ale on, nie będę tolerował mordercy.
- Proszę, tylko na kilka dni.
- Już raz mu zaufałem. Skończyło się to więzieniem dla mnie i pozostałych. Potem wybuchła ta przeklęta wojna, udało nam się uciec. Było ciężko, ja i Mat jakoś przeżyliśmy, ale nie wszyscy mieli tyle szczęścia. - Słyszałam ból i gniew w jego głosie.
- Gdzie są pozostali? - Bałam się tego co mogę zaraz usłyszeć.
- Zamordowani, przez jego żołnierzy. - Leo wyraźnie starał się zachować pozory, że już się z tym uporał, ale tak nie było. W końcu stracił siedem bliskich mu osób. - Sądziliśmy, że gdy przestałaś mu być potrzebna ciebie też zamordował. Jeżeli nadal tego chcesz może zostać, jednak kiedy po niego przyjdą, ja nie stanę w jego obronie.
- Jak mogłeś? Mówiłeś... że nic im nie grozi! Że są tutaj bezpieczni! - Byłam zrozpaczona, mój głos załamywał się gdy mówiłam. Cori, była dla mnie jak matka, a pozostali jak bracia i siostry.
- Nie wiedziałem o tym.
- Oni wypełniali twoje rozkazy!
Loki przysunął się do mnie, jednak ja natychmiast odskoczyłam. Był ostatnią osobą która mogła mnie teraz uspokoić. - Zostaw mnie! - Krzyknęłam.
- Chodź, musisz ochłonąć. - Powiedział Mat, otoczył mnie ramieniem i zaprowadził na górę, do mojego dawnego pokoju. Skuliłam się na łóżku i starałam jakoś opanować, poukładać to sobie.
- Wypłacz się, dobrze ci to zrobi. - Nie wiem, jak długo tak leżałam. Nie starałam się hamować łez. Mat cały czas siedział przy mnie, nie próbował mnie uspokoić. Wiedziałam, że doskonale rozumie co czuję, sam przecież jakiś czas temu zapewne czuł się podobnie. W końcu zasnęłam, dzięki czemu chociaż na trochę zapomniałam o tym co się stało.
niedziela, 13 września 2015
Rozdział 27
Sądziłam, że skoro wojna dobiegła końca, nie ma się już czym przejmować. Jednak, gdy tylko Thor odszedł, Loki przywołał do siebie strażnika.
- Czy Njord i jego żołnierze wrócili już do Wnaheim?
- Tak, panie. Przed chwilą.
- Dobrze, niech dwóch strażników dopilnuje, żeby Heimdall nie otwierał Bifrostu, nikomu. - Żołnierz wydał się mocno zaskoczony takim rozkazem. Mimo to posłuchał nie zadając kolejnych pytań.
- Co chcesz zrobić? - Ja musiałam zapytać. Niepokój oczywiście powrócił. Czy to się nigdy nie skończy?
- Idź do siebie. - Odparł krótko i poszedł w tym samym kierunku co wcześniej Thor. Oczywiście ruszyłam za nim - Kazałem ci iść do swojej komnaty, nie za mną. - Zignorowałam to i dalej uparcie szłam za nim. Po kilku minutach dotarliśmy do sali tronowej, gdzie czekał Thor i reszta avengersów. Wszyscy w świetnych nastrojach. Papier, który wcześniej podpisał Loki znów pojawił się w jego dłoni. Wszyscy patrzyli mocno zaskoczeni, gdy po chwili kartkę strawił zielony płomień.
- Loki co ty robisz? - Zapytał Thor, a pozostali sięgnęli po broń.
- Chyba nie sądziliście, że podpisanie tego ma dla mnie jakiekolwiek znaczenie. - Wyraźnie słyszałam drwinę w jego głosie. Nie mogłam zrozumieć co on wyprawia, przecież nie miał szans z nimi wszystkimi sam. Szybko okazało się, że nie mam racji. Loki musiał użyć jakiegoś zaklęcia, bo wszyscy avengersi padli na podłogę, wijąc się z bólu.
- Dosyć tego. - Thor zacisnął palce na uchwycie mjolnira, a gdzieś w oddali dało się słyszeć grzmot. Po chwili kolejny znacznie bliżej, cofnęłam się parę kroków, co wcale nie sprawiło, że poczułam się bezpieczniej. Później stało się coś co sprawiło że krzyknęłam ze strachu i cofnęłam się jeszcze bardziej. Wyglądało to tak jakby piorun wybił okno i uderzył w podłogę kilka metrów od Lokiego. Kawałki szkła wpadły do sali, jakimś cudem nikogo nie raniąc.
- Jeżeli mnie zabijesz twoi przyjaciele, będą umierać jeszcze wiele godzin. Nie ma sposobu żeby złagodzić ból jaki teraz czują. - Obserwowanie cierpienia avengersów najwyraźniej sprawiało Lokiemu sporo satysfakcji. A mnie coraz bardziej przerażało.
- Loki, proszę przestań. - Powiedziałam błagalnie. Złapałam go za rękę żeby w ogóle zwrócił na mnie uwagę. Usilnie starałam się wymyślić coś co go przekona, jednak przez strach w głowie miałam totalną pustkę.
- Nie pamiętasz już jak jeden z nich wbił ci topór w plecy?
- Pamiętam, ale zabicie ich nie cofnie czasu. Stało się, to był wypadek. - Nie łudziłam się, że to go przekona. Niestety nic więcej nie mogłam zrobić. Sytuacja była dramatyczna, a czasu coraz mniej. W kilku miejscach na podłodze zobaczyłam krew. Thor najwyraźniej miał już dosyć bezczynności. Loki widząc zbliżającego się brata odepchnął mnie od siebie. Zrobił to na tyle mocno, że na chwilę straciłam równowagę. Udało mi się zobaczyć, że bez problemu uniknął pierwszego ciosu oraz kilku kolejnych. W momencie gdy Thor uniósł mjolnira, w ręce Lokiego pojawił się sztylet, który jednym szybkim ruchem wbił przeciwnikowi pod żebra.
- Tyle lat razem walczyliśmy, że znam każdy twój ruch i każdy błąd. - Powiedział, wbijając ostrze po samą rękojeść.
- Zapominasz o czymś. - Odparł Gromowładny. - To działa w obie strony. - Krzywiąc się z bólu, opuścił młot, trafiając Lokiego w ramię, a drugą ręką wyszarpnął sztylet i odrzucił na podłogę. W tym samym momencie został odepchnięty przez jakąś niewidzialną siłę, poleciał kilka metrów i z łoskotem uderzył w kolumnę, po czym osunął się na ziemię. Trwało dłuższą chwilę zanim zdołał się podnieść. Zauważyłam, że Loki skrzywił się z bólu próbując poruszyć zranioną ręką. Od tego momentu starał się nią nie poruszać, czyli było źle. Avengersi byli coraz słabsi, skóra każdego z nich zrobiła się nienaturalnie blada. Jeżeli ta walka potrwa jeszcze trochę dłużej to zginą. Zaczęłam uważniej obserwować jednego z nich, bo wyraźnie próbował się podnieść. Udało mu się to po dłuższej chwili. Następnie sięgnął po łuk, a drugą drżącą ręką wyciągnął strzałę. Przecież jest za słaby, żeby strzelić. - Pomyślałam w pierwszej chwili. Obserwował przez moment walczących, skupiając się na celu. Nie do końca podobało mi się, że tym celem jest Loki, ale było już za późno. Strzała błyskawicznie przecięła powietrze, na szczęście trafiając tylko w kolano. Odetchnęłam bo nie była to rana zagrażająca życiu, ale dosyć poważna, aby uniemożliwić Lokiemu dalszą walkę. Chciałam do niego podbiec, jednak gestem nakazał mi zostać na miejscu. Posłuchałam, chociaż zrobiłam to bardzo niechętnie. W końcu strasznie się martwiłam, naprawdę nikomu nie polecam takich przeżyć. Thor podszedł do Lokiego i siłą postawił go na nogi.
- Cofnij zaklęcie, już!
- Nie. Dla jednego z nich i tak jest już za późno. - Thor zacisnął dłoń na zranionym ramieniu Lokiego, który odruchowo szarpnął się czując ból. Rozejrzałam się, strzelec jako jedyny leżał nieruchomo wciąż z łukiem w dłoni.
- Nie obchodzi mnie jak, w końcu zmuszę cię żebyś cofnął zaklęcie.
Musiałam coś zrobić, zanim ten idiota da się zabić. Podbiegłam do nich, gdy zobaczyłam, że Thor szykuje się do zadania kolejnego ciosu.
- Zaczekaj! - Zawołałam, chwilowo podziałało bo kolejne uderzenie nie nastąpiło. - Loki, posłuchaj go. Proszę. Ja cię potrzebuję. - Nie potrafiłam odgadnąć czy go przekonałam. - Chcesz tutaj umrzeć razem z nimi? - Ulżyło mi bo tym razem się udało. Thor poszedł sprawdzić co z pozostałymi, a Loki oparł się o kolumnę i osunął na ziemię. Ta próba przechytrzenia avengersów zdecydowanie nie wyszła mu na dobre.
- Zawołam uzdrowicieli. - Powiedziałam, jednak spotkałam się ze stanowczym protestem.
- Nie. Nie dam się zamknąć tej bandzie idiotów. Musimy się stąd wydostać. - Myślałam, że się przesłyszałam.
- Zwariowałeś! Nie możesz chodzić, potrzebujesz pomocy.
- Nic mi nie będzie. Wyleczę się. Jednak jestem za słaby, żeby nas stąd zabrać. Musisz mi pomóc. - Nie podobało mi się to ani trochę. No ale takiemu nie wytłumaczysz.
- Co mam zrobić?
- Złap mnie za rękę. Później ci wszystko wyjaśnię.
Obserwowałam jak wstaje, co wyraźnie sprawiło mu problem, jednak nie chciał mojej pomocy. Dopiero gdy wstał wziął mnie za rękę. Nadal uważałam, że to beznadziejny pomysł i powinniśmy tutaj zostać. Po chwili obraz przed oczami zaczął się zamazywać, następnie bardzo szybko obracać, żeby po chwili na jakiś czas zupełnie zniknąć. Zdawało mi się, że trwa to strasznie długo i zdecydowanie mi się nie podobało. Jak zamknięcie w ciemnym dźwiękoszczelnym pokoju, okropność. Ucieszyłam się czując grunt pod nogami, niestety zanim zdążyłam zobaczyć, gdzie się znajduję coś szarpnęło i znowu tylko ciemność. Było równie nieprzyjemnie co wcześniej, ale na szczęście trwało znacznie krócej. Znowu poczułam coś twardego pod nogami i tym razem nie zniknęło. Zaczęłam się rozglądać, ulica, domy, najwyraźniej była noc, bo wszędzie było ciemno. Dopiero gdy zobaczyłam zaparkowany przy drodze samochód coś zaczęło mi się nie zgadzać, przecież w Asgardzie nie ma samochodów. Do tego dookoła leżał śnieg, czyli zima. Szybko zaczęłam odczuwać panującą tutaj temperaturę, wciąż byłam tylko w cienkiej koszuli i spodniach do tego cała poplamiona krwią.
- Czy my jesteśmy na Ziemi? - Zapytałam starając się powstrzymać szczękanie zębami.
- Jak widać. - Odparł, był znacznie bardziej wykończony niż przed tą całą dziwną podróżą, dlatego pytania zdecydowałam się zostawić na później. Teraz trzeba było znaleźć jakieś schronienie zanim ja tutaj zamarznę, a Loki się wykrwawi. Spojrzałam jeszcze raz na zaparkowane auto, wyglądało na porzucone, przykryte grubą warstwą śniegu.
- Mam pomysł, zaczekaj tu chwilkę. - Podeszłam do pojazdu, zrzuciłam zalegający na nim biały puch. Spróbowałam otworzyć drzwi, spodziewając się, że trafię na zdecydowany opór zamka, a tu proszę. Okazało się otwarte, ktoś naprawdę musiał się spieszyć, skoro zostawił otwarty samochód i już po niego nie wrócił. Weszłam do środka i zaczęłam rozglądać się za kluczykami, w stacyjce ich nie było, otworzyłam więc schowek i nie mogłam uwierzyć we własne szczęście, znalazłam nie tylko kluczyki, ale również skórzany portfel, w którym było trochę pieniędzy i jakieś dokumenty. Początkowo samochód w ogóle nie chciał ze mną współpracować, jednak w końcu silnik charakterystycznie zawarczał.
- Chodź tutaj! - Zawołałam do Lokiego, zamykając drzwi od strony kierowcy. Dziękowałam teraz w duch Leo, za to, że kiedyś dał mi kilka lekcji prowadzenia samochodu. Korzystając z chwili zanim Loki wsiądzie, starałam się sobie wszystko dokładnie przypomnieć.
- Lepiej zapnij pasy, - Powiedziałam gdy siedział już obok mnie.
- Umiesz tym kierować? - Zapytał, przyglądając mi się uważnie.
- Mniej więcej. - Odpowiedziałam, bo sama nie byłam do końca pewna.
- To znaczy, że uderzymy w najbliższy budynek? - Posłałam mu w odpowiedzi tylko wściekłe i wielce oburzone spojrzenie. Samochód ruszył zgodnie z moją wolą. Szkoda tylko, że zamiast wycofać, pojechał do przodu, błyskawicznie zareagowałam naciskając hamulec. Szarpnęło i znów staliśmy w miejscu. Loki postanowił jednak zapiąć pasy, czego wcześniej nie zrobił.
- Ale w nic nie uderzyliśmy. - Powiedziałam, uprzedzając jego komentarz do tego co się stało. Reszta drogi obyła się już bez niespodzianek. Postanowiłam spróbować znaleźć jakiś czynny hotel, chociaż po tej całej wojnie raczej wątpliwe żeby cokolwiek było otwarte. Nie rozmawialiśmy bo musiałam się skupić na prowadzeniu, drogi były mocno śliskie a moje doświadczenie w kierowaniu samochodem niemal zerowe. Po jakieś godzinie jeżdżenia i szukania czynnego hotelu zamierzałam zrezygnować i spróbować poprosić o pomoc jakiś ludzi. Jednak w ostatnim miejscu, obok którego przejeżdżaliśmy, w kilku oknach widać było światła, a przed parkingiem stała tabliczka na której widniał napis "Zapraszamy". Zaparkowałam nawet w miarę sprawnie.
- Zaczekaj tutaj, ja pójdę sprawdzić czy pozwolą nam tu zostać do rana. - Powiedziałam, zabrałam ze schowka znaleziony wcześniej portfel i wysiadłam. Znów ten okropny mróz a w samochodzie zrobiło się już tak przyjemnie ciepło. Jak najszybciej przemierzyłam parking uważając, żeby się nie poślizgnąć i znalazłam się w budynku. W środku było ciepło czyli ktoś musiał tutaj być, podeszłam do recepcji i czekałam przez chwilę rozglądając się dookoła. Od drzwi do miejsca w którym stałam rozłożony był wyblakły dywan, który okres swojej świetności z pewnością miał już dawno za sobą. Na suficie zawieszony był spory żyrandol. Zarówno w środku jak i na zewnątrz budynek był mocno zniszczony. Kiedyś zapewne przyjemnie błękitny kolor ścian mocno poszarzał przez co hol wydawał się strasznie ponury. Usłyszałam, że ktoś się zbliża i po chwili za ladą pojawiła się kobieta w średnim wieku. Wyglądała na zaskoczoną, że ktoś przyszedł o tej porze. Jej uwagę przykuło również moje poplamione krwią ubranie. Nie zapytała jednak o to, tylko przywołała ciepły uśmiech na twarz i zapytała:
- W czym mogę pomóc?
- Chciałam się dowiedzieć czy znajdzie się jakiś wolny pokój?
- Oczywiście, nie mamy tu ostatnio zbyt wielu gości. - Ulżyło mi, nie miałam ochoty dalej siedzieć w samochodzie, byłam też jakoś dziwnie zmęczona. Chociaż może to dlatego, że adrenalina opadła i zaczęłam odczuwać skutki ostatnich wydarzeń. - Pokój ma być jedno czy dwuosobowy? - Zapytała nadal bardzo uprzejmym tonem.
- Dwu i jeżeli możliwe to na parterze. - Odpowiedziałam, biorąc pod uwagę stan Lokiego, raczej nie powinien chodzić po schodach.
- Niestety na parterze nie ma pokoi gościnnych, dopiero na piętrze.
- Może być. Na razie tylko na jedną noc.
- Pani nazwisko? - Zapytała. No tak oczywiście, nie mogłam jej podać mojego nazwiska. Nawet go nie znałam. Spojrzałam na cennik pokoi na ścianę i coś przyszło mi do głowy. Wyciągnęłam ze znalezionego portfela trochę więcej pieniędzy niż to konieczne.
- Zapomnijmy o nazwisku. - Powiedziałam podając kobiecie banknoty. Najpierw wydała się oburzona, jednak po dłuższym zastanowieniu przyjęła pieniądze i podała mi klucz do pokoju. Wyszłam przed hotel i zawołałam Lokiego. Gdy wróciliśmy do środka recepcjonistka nadal stała na swoim miejscu. Uważnie nas obserwowała do czasu aż znaleźliśmy się poza zasięgiem jej wzroku. Weszliśmy po schodach, których na szczęście nie było dużo. Rana na nodze Lokiego wciąż krwawiła co bardzo mnie martwiło, był jednak w tak podłym nastroju, że wolałam nie mówić nic typu: trzeba było zostać w Asgardzie. Jak tylko znaleźliśmy się w pokoju udałam się do łazienki w poszukiwaniu apteczki. Znalazłam choć nie można było powiedzieć, że jest profesjonalnie zaopatrzona, wzięłam więc szybko bandaż i wodę utlenioną. Coś do oczyszczenia rany zawsze się przyda. Wróciłam do pokoju, Loki siedział na łóżku, wyglądał jakby był półprzytomny. Usiadłam przed nim na podłodze i zaczęłam przyglądać się ranie. Wyglądała na bardzo głęboką. Obawiałam się, że moja pomoc może tutaj nie wystarczyć.
- Muszę to opatrzyć. - Mój głos idealnie oddawał to jak bardzo się martwiłam.
- Nie trzeba. - Usłyszałam, gdy już miałam zabrać się do pracy.Loki przyłożył dłoń do rany, najwyraźniej zamierzał użyć magi, aby się uleczyć. Zastanawiałam się czy to dobry pomysł skoro był tak osłabiony. Mimo wszystko czekałam w ciszy, aż skończy wypowiadać zaklęcie. Nie zrozumiałam z tego ani słowa, ale najwyraźniej podziałało, bo gdy osunął rękę po ranie nie było nawet śladu. Przynajmniej nie groziło mu już, że się wykrwawi.
- Może lepiej się połóż. - Zasugerowałam, słysząc jak ciężko oddycha. Siedział jeszcze przez chwilę, jakby w ogóle nie usłyszał, że coś do niego powiedziałam, po czym stracił przytomność. Nie wiedziałam czy jest to spowodowane utratą dużej ilości krwi, czy nadużyciem czarów. Przestraszyłam się, ale szybko opanowałam nerwy. Spróbowałam go obudzić, jednak moje wysiłki na nic się nie zdały. Postanowiłam więc trochę poczekać, w sumie to nie miałam wyboru. Usiadłam na drugim łóżku i okryłam się kołdrą, w pokoju mimo ogrzewania było jednak chłodno. Po pewnym czasie gdy zrobiło mi się przyjemnie ciepło, powieki same zaczęły mi opadać.Powalczyłam ze zmęczeniem jeszcze przez jakąś godzinę, a gdy uznałam, że Loki oddycha już zupełnie normalnie i nie wygląda żeby jego stan się pogarszał. Ułożyłam się wygodnie i natychmiast zasnęłam.
niedziela, 6 września 2015
Rozdział 26
Musiało wydarzyć się coś złego.Władcy z innych światów raczej nie wpadają sobie z niezapowiedzianą wizytą, na pogawędkę. Wolałabym, aby moje przypuszczenia nie były słuszne. Jednak przez dwa dni wiele się zmieniło. W zamku wyraźnie przybyło żołnierzy, atmosfera była wyraźnie napięta. Lokiego praktycznie nie widywałam. Mimo że według uzdrowiciela wyczerpałam już limit na stres. Zbyt wiele już przeszłam jak na pierwszy miesiąc ciąży. Jednak zmartwienia nie dawały mi spokoju. Nie da się nie denerwować, równocześnie mając świadomość, że nadchodzi wojna i nie można jej już uniknąć. Mimo tych wszystkich zapewnień, że zamek jest nie do zdobycia i chronią go najlepsi żołnierze, jakieś przeczucie nie dawało mi spokoju. Przecież nikt nie wypowiada wojny wiedząc, że przegra.Loki trochę za bardzo lekceważył avengersów, jakby zapomniał, że już raz go pokonali. Teraz mają przecież sojusznika i armię. Teraz już było zbyt późno, żeby cokolwiek zmienić. Miałam tylko nadzieję, że moje przeczucie nie okaże się słuszne.
***
Wszyscy starali się wypocząć przed kolejnym trudnym dniem. Omawiali plan do ostatniej chwili. Wynik wojny zadecyduje o ich dalszym losie. Nie było więc miejsca na pomyłkę. Thor powiedział im o obronie zamku wszystko co tylko mogło się jakoś przydać. Dużym problemem okazała się różnica w ilości żołnierzy. Trzeba było jakoś wyrównać szansę.
- Żadna armia, nawet najlepsza nie może sprawnie walczyć na dwóch frontach. Szczególnie jeżeli nie spodziewa się ataku. - Powiedziała Wdowa, podczas ostatniej narady. Długo zastanawiała się nad tym co przyszło jej do głowy już jakiś czas temu. Wiązało się to z dużym ryzykiem i narażeniem wielu cywili.
- Co masz na myśli? - Zapytał Njord.
- To niebezpieczne i nie jestem nawet pewna czy możliwe/ Byłaby możliwość, żeby ktoś z nas przedostał się z powrotem na Ziemię?
- Sądzę, że tak.
- Ludzie wciąż chcą walczyć. Na pewno nie poddali się do końca. Potrzebują tylko kogoś kto ich poprowadzi. Jeżeli połączą siły i staną do walki mogą narobić Lokiemu sporych i niespodziewanych kłopotów.
- Nie możemy narażać ludzi. To nie ich wojna, nie są żołnierzami, nie potrafią walczyć. Zginą. - Zaprotestował Kapitan Ameryka.
- Cały czas umierają i to nadaremno. Nie chcę nikogo zmuszać, to będzie ich decyzja. Niech sami ją podejmą. Jeżeli znajdzie się dość dużo chętnych, żołnierze na pewno wezwą pomoc. To zwiększy szanse na wygranie tej wojny.
- Nie podoba mi się to, ale niech będzie. Powiedzmy, że to zadziała, przedrzemy się przez żołnierzy i mur obronny, ale co dalej? Thor, wspominałeś coś o jakieś niezniszczalnej barierze, którą Heimdall może uruchomić. Da się to jakoś powstrzymać?
- Barierę uruchamia specjalny mechanizm, nie zadziała tylko wtedy jeżeli zostanie zniszczony.
- Gdybym miał odpowiednie materiały. Mógłbym zrobić bomby, które wybuchną przy próbie włączenia mechanizmu. Tylko ktoś musiałby je podłożyć, a to niemożliwe skoro ten wasz strażnik widzi wszystko. - Stwierdził Stark.
- Heimdall widzi wszystko, ale zawsze kierował się też dobrem Asgardu. Nie koniecznie będzie o wszystkim informował Lokiego. Sądzę, że możemy liczyć na jego pomoc. - Odparł Thor.
- Świetnie, gdy bomby będą gotowe, Stark wracasz z Wdową na Ziemię. W walce polegasz na pancerzu, bez niego na niewiele nam się przydasz. Będzie wam łatwiej i przekonacie więcej ludzi. -Powiedział Rogers.
- Czyli wszystko ustalone, bierzemy się do pracy, bo czasu mamy naprawdę niewiele.
***
Nie mogłam pojąć, dlaczego mam siedzieć w swojej komnacie, aż ktoś przyjdzie mi powiedzieć, że jest bezpiecznie, skoro nie było możliwości, aby wrogowie wdarli się do zamku. Wytrzymałam zaledwie godzinę takiej bezczynności. Ciekawość była silniejsza, wyszłam, szybko przemierzyłam kilka pustych korytarzy. Panująca cisza była aż dziwna, dopiero gdy zeszłam kilka pięter niżej usłyszałam hałasy. Z tego co wiedziałam były tam sale przeznaczone do pomocy rannym żołnierzom. Uzdrowiciele mieli pełne ręce roboty, mimo że zajmowali się tylko najciężej rannymi. Opatrywaniem lżejszych ran zajmowała się grupa pomocników. Mimo że było ich naprawdę wielu, potrzebujących pomocy wciąż przybywało. Wiedziałam, że przyda się każda pomoc, znałam się trochę na opatrywaniu ran, postanowiłam więc zabrać się do pracy. Podeszłam do młodej kobiety, która od dłuższego czasu próbowała zaszyć głębokie rozcięcie na przedramieniu żołnierza. Z daleka widziałam jak trzęsą jej się ręce, w takim stanie nikomu nie pomoże.
- Daj, ja to zrobię. - Powiedziałam łagodnie. - Przynieś mi wodę i czyste opatrunki. - Kobieta nadal stała bez ruchu. - No już. - Ponagliłam ją i dopiero wtedy wykonała moje polecenie.
- Potrafisz zszywać rany, pani? - Zapytał żołnierz, najwyraźniej z obawą czy moja pomoc nie będzie taka jak mojej poprzedniczki.
- Tak. Zdarzyło mi się zaszyć kilka. - No dobra, trochę nagięłam prawdę. Robiłam to tylko dwa razy w życiu. Nigdy też nie spotkałam się z tak głęboką raną. Na szczęście, gdy wróciła kobieta, którą wysłałam po opatrunki, już prawie kończyłam. Byłam całkiem zadowolona ze swojej pracy, żołnierz chyba też nie miał zastrzeżeń, bo tylko skinął z uznaniem głową. Umyłam dokładnie ręce i zabrałam się za pomaganie kolejnym. Byłam tak pochłonięta pracą, że spędziłam na opatrywaniu kilka godzin. Dopiero wtedy postanowiłam zrobić sobie krótką przerwę, wyszłam na korytarz i usiadłam na podłodze opierając się o ścianę. Ubranie które miałam na sobie nadawało się wyłącznie do wyrzucenia. Zarówno spodnie jak i bluzka były tak umazane krwią, jakbym sama była ciężko ranna. Nic dziwnego, że kilka osób zapytało mnie czy nie potrzebuję pomocy. Posiedziałam tak może pół godziny i mino protestów obolałych nóg, wróciłam do pracy.
- Daj, ja to zrobię. - Powiedziałam łagodnie. - Przynieś mi wodę i czyste opatrunki. - Kobieta nadal stała bez ruchu. - No już. - Ponagliłam ją i dopiero wtedy wykonała moje polecenie.
- Potrafisz zszywać rany, pani? - Zapytał żołnierz, najwyraźniej z obawą czy moja pomoc nie będzie taka jak mojej poprzedniczki.
- Tak. Zdarzyło mi się zaszyć kilka. - No dobra, trochę nagięłam prawdę. Robiłam to tylko dwa razy w życiu. Nigdy też nie spotkałam się z tak głęboką raną. Na szczęście, gdy wróciła kobieta, którą wysłałam po opatrunki, już prawie kończyłam. Byłam całkiem zadowolona ze swojej pracy, żołnierz chyba też nie miał zastrzeżeń, bo tylko skinął z uznaniem głową. Umyłam dokładnie ręce i zabrałam się za pomaganie kolejnym. Byłam tak pochłonięta pracą, że spędziłam na opatrywaniu kilka godzin. Dopiero wtedy postanowiłam zrobić sobie krótką przerwę, wyszłam na korytarz i usiadłam na podłodze opierając się o ścianę. Ubranie które miałam na sobie nadawało się wyłącznie do wyrzucenia. Zarówno spodnie jak i bluzka były tak umazane krwią, jakbym sama była ciężko ranna. Nic dziwnego, że kilka osób zapytało mnie czy nie potrzebuję pomocy. Posiedziałam tak może pół godziny i mino protestów obolałych nóg, wróciłam do pracy.
***
- Hawkeye! Niech łucznicy osłaniają Hulka. Musimy zniszczyć ten mur, inaczej przegramy! - Zawołał Kapitan Ameryka. Bitwa trwała już od kilku godzin i wszyscy byli już zmęczeni. Coraz bardziej dawało się też odczuć przewagę liczebną przeciwnej armii. Po chwili świst kilkuset strzał przeciął powietrze. Dało się słyszeć krzyki trafionych. - Hulk! Teraz! - Wielka zielona bestia przebiła się przez osłabiony szyk żołnierzy, odrzucając na boki każdego kto stanął jej na drodze, na koniec potężną pięścią uderzyła w mur. Dało się słyszeć huk i na powierzchni muru pojawiło się kilka głębokich pęknięć. Kolejne potężne uderzenie pięści. Żołnierze desperacko i bezskutecznie starali się odciągnąć Hulka zanim zniszczy mur do końca. Ostatnie uderzenie i dziura wystarczająca, aby przedostało się nią kilkudziesięciu żołnierzy na raz, była gotowa.
- Thor, idziemy! - Zawołał Rogers. - Trzeba dopaść, Lokiego i to zakończyć! Hulk, ty zostajesz, przepuszczasz tylko naszych.
***
- Wrogowie przedostali się do zamku, panie. - Oznajmił żołnierz. - Pomaga im jakaś wielka zielona bestia. Nie mieliśmy szans.
- Wyślijcie tam destroyera niech zajmie się potworem.
- Jest jeszcze coś. Straciliśmy Midgard, panie.
- Co? Jak to?
- Wszczęli potężny bunt, gdy tylko część żołnierzy wróciła do Asgardu, aby walczyć. Buntem dowodziło dwoje avengersów. Wysłaliśmy tam oddział, ale nie wrócił.
- Problemem ze śmiertelnikami zajmę się później...
- Niczym się już nie zajmiesz, Loki. Nie wyślesz też destroyera i nikt już nie zginie z twojego rozkazu. - Powiedział, Thor, sprawnie ogłuszając strażnika, który spróbował go zaatakować, Następnie wycelował miecz w stronę Lokiego. - Przegrałeś, poddaj się.
- A gdzie masz swój młotek? - Zapytał, odsuwając się poza zasięg ostrza.
- Powinieneś się cieszyć, że nie przy sobie. Nie chcę cię zabijać, wciąż możemy się dogadać - Thor wyciągnął przed siebie kawałek papieru. - Wiesz co to jest, podpisz to.
- Naprawdę wzruszające, że wciąż trzymasz ten świstek. Po tym jak odebrałem ci królestwo, ojca, planetę, którą miałeś chronić, zabiłem twoją ukochaną. - W tym momencie silne uderzenie w twarz posłało Lokiego na podłogę.
- Podpisz to i nigdy więcej nie waż się wspominać przy mnie o Jane. - Wycedził wściekle Thor.
- To twoja ostatnia szansa, drugą opcją jest śmierć. - Dodał Kapitan Ameryka.
***
Znajome głosy przyciągnęły moją uwagę. Wyglądało na to, że moje przeczucia się spełniły, wszyscy dookoła mówili o przegranej. Nie wiedziałam, gdzie jest Loki i coraz bardziej się martwiłam. Odetchnęłam, gdy usłyszałam jego głos, w końcu znalazłam się w korytarzu z którego dochodziła rozmowa. Przyspieszyłam chcąc jak najszybciej znaleźć się bliżej.
- Co się dzieje? - Zapytałam, stając na przeciw Lokiego, który przed chwilą podniósł się z podłogi.
- Przegraliśmy. - Odparł, wyrwał Thorowi jakiś kawałek papieru i zniknął gdzieś na chwilę. Spojrzałam pytająco na dwóch avengersów, jednak oni nic nie powiedzieli, Minęło kilka minut w zupełnej ciszy po czym Loki pojawił się z powrotem. Oddał zabraną wcześniej kartkę, właścicielowi, mierząc go lodowatym spojrzeniem. Cokolwiek było na tym kawałku papieru najwyraźniej bardzo mu się nie podobało.
- Przekaż pozostałym, że wojna dobiegła końca.- Powiedział Thor, ten drugi tylko skinął głową i natychmiast pobiegł przekazać wieści. - Dobra decyzja. - Dodał jeszcze. Loki najwyraźniej już go nie słuchał, tylko wyraźnie zaniepokojony przyglądał się krwi na moich ubraniach.
- Nie jestem ranna. Pomagałam opatrywać żołnierzy. - Wyjaśniłam szybko, dzięki czemu zobaczyłam wyraźną ulgę w jego oczach.
- Miałaś zostać w swojej komnacie. - Wzruszyłam tylko ramionami i zrobiłam minę totalnego niewiniątka.
- Będziemy musieli jeszcze pogadać, ale chyba mogę dać wam kilka minut. - Stwierdził Thor. Cieszyłam się, że już nikt nikogo nie próbuje zabić, przynajmniej na razie. - Jednak Stark miał rację. - Usłyszałam jeszcze, zanim zostaliśmy sami. Wiedziałam, że koniec wojny nie oznacza wcale końca kłopotów. Postanowiłam jednak skorzystać z tych kilku minut i chwilowo niczym się nie przejmować.
poniedziałek, 24 sierpnia 2015
Rozdział 25
Obudziłam się słysząc stukanie kropel deszczu o szyby. Przez uchylone okno wpadało zimne powietrze. W tej chwili leżenie w wygodnym łóżku, pod ciepłą kołdrą, sprawiło, że poczułam się bardzo błogo. Do tego znajdowałam się w objęciach Lokiego, co również było całkiem przyjemne. Chociaż on zdecydowanie, nie ogrzewał, jego skóra zawsze pozostawała zimna. Zastanawiało mnie to, uznałam więc, że zapytam przy najbliższej okazji. W tym momencie miałam ochotę na jeszcze chociażby krótką drzemkę. Dlatego przewróciłam się na drugi bok, wtuliłam z powrotem w Lokiego, który najwyraźniej swoje wieczorne zamiary, postanowił spełnić rano.
- Jeszcze pięć minut. - Wymamrotałam, czując jego rękę sunącą pod kołdrą po moim biodrze. Mogłabym się z nim trochę podroczyć i tak stanowczo zbyt często mu ulegałam i dostawał to czego chciał, ale nie byłam jeszcze do końca rozbudzona, przez co bardzo łatwo mu się poddawałam. Zdjął ze mnie kołdrę, otworzyłam więc oczy, chcąc odzyskać źródło przyjemnego ciepła. Oczywiście, Loki nie dał mi takiej możliwości. Zanim zdążyłam się rozejrzeć, przewrócił mnie na plecy i znalazł się nade mną, przypierając mnie do łóżka. Na szczęście mój niedawno porządnie poturbowany organizm nie zaprotestował.
- Zimno. - Stwierdziłam, czując kolejną falę chłodnego powietrza, które dostało się do pomieszczenia.
- Zaraz będzie ciepło.
- Czy tobie to tylko jedno w głowie? - Zapytałam, widząc pożądanie w jego oczach. Nie uzyskałam odpowiedzi. Loki zajął się pozbawianiem mnie ubrań i obdarowywaniem bardzo namiętnymi pocałunkami każdego odkrytego kawałka ciała.
- Nie chcę ci przerywać, ale w każdej chwili ktoś może tutaj wejść.
Loki machnął tylko ręką w kierunku drzwi. Usłyszałam dźwięk jakby przekręcanie klucza w zamku.
***
Leżałam głowę opierając na jego ramieniu. Pod dłonią, czułam spokojne bicie jego serca.
- Zawsze masz taką zimną skórę. Dlaczego? - Zapytałam, niby w zamyśleniu. Tak jak sądziłam, pytanie mu się nie spodobało.
- To rodzinne. - Nie o taką odpowiedź mi chodziło. Postanowiłam zaryzykować i pytać dalej.
- To znaczy? Wiem, że Odyn nie był twoim ojcem, a powiesz mi kto nim był? - Uniosłam głowę, żeby spojrzeć mu w oczy.
- Nie. - Ton jego głosu wyraźnie sugerował, że mam nie zadawać kolejnych pytań. Poczekałam chwilę, żeby się uspokoił,
- Dlaczego? - Najwyraźniej zadałam o jedno pytanie za dużo, bo Loki odsunął mnie od siebie i zaczął się zbierać do wyjścia. - Zaczekaj. - Złapałam go za rękę, wiedziałam, że jeśli teraz ustąpię to już się nie dowiem. - Proszę, powiedz mi. - Nastała długa cisza. Nie wiedziałam czy udało mi się go przekonać. Delikatnie pociągnęłam go z powrotem, zachęcając żeby usiadł obok mnie. Cierpliwie czekałam, aż sam zacznie mówić.
- Jestem Jotunem.
Nadal niczego nie rozumiałam. Dla kogoś, kto mieszkał w Asgardzie wszystko zapewne byłoby jasne, ale niestety nie dla mnie.
- Co w tym złego?
- Dla ciebie nic. Bo nikt przez całe życie nie wmawiał ci, że to potwory. Bo nigdy nie słyszałaś jak ktoś kogo uważałaś za swojego brata wypowiada się o nich z pogardą. Tylko przez to kim jestem, Odyn zawsze chciał, żeby to Thor objął władzę. Jeszcze liczył na to, że nigdy nie poznam prawdy.
Odczekałam chwilę chcąc się upewnić, że skończył. Teraz przynajmniej rozumiałam skąd nienawiść do Odyna i chęć zabicia Thora. Gdy mówił czułam złość w jego głosie, jednak teraz nie potrafiłam odgadnąć jego uczuć. Zrobiło mi się go żal. Choćbym chciała coś zrobić, nie zmienię tego co już się stało. Objęłam go ostrożnie, nie byłam pewna jak zareaguje. Nie spotkało się to jednak z sprzeciwem.
- Jak się dowiedziałeś?
- Byliśmy w Jotunheim, gdzie przez tego durnia Thora zostaliśmy zaatakowani. Normalnie dotyk lodowego giganta wywołuje odmrożenia, jednak gdy jeden z nich złapał mnie za rękę, zaklęcie rzucone przez Odyna musiało zostać przerwane i moja ręka na chwile odzyskała dawną barwę. Po powrocie do Asgardu tylko potwierdziłem moje podejrzenia.
- Pokażesz mi?
- Nie spodoba ci się.
- Pozwól, że sana zdecyduję.
Odsunęłam się kawałek i obserwowałam. Byłam przyzwyczajona do patrzenia jak czyjś wygląd zmienia się w kilka sekund. W końcu wychowałam się między wilkołakami. Loki zamknął oczy, a po chwili jego dłonie zaczęły robić się niebieskie, minęło kilka sekund, a po wcześniejszym kolorze skóry nie został nawet ślad. Gdy otworzył oczy okazało się, że również zmieniły kolor, teraz były czerwone. Położyłam dłoń na jego policzku, nie poczułam nic co by świadczyło o tym, że odmroziłam sobie rękę. Całe szczęście, bo niedawno zniknął ból po oparzeniach. Przysunęłam się więc bliżej i pocałowałam go. Wydawał się tym mocno zaskoczony i szybko przerwał pocałunek.
- Widzisz? Nic się nie zmieniło. Nadal cię kocham. - Powiedziałam, gdy jego skóra przybrała dawną barwę. W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Loki poszedł otworzyć, rozmawiał przez chwilę ze strażnikiem przy drzwiach, jednak nie słyszałam o czym. Musiało to być coś ważnego, bo po krótkiej rozmowie wyszedł.
- Jestem Jotunem.
Nadal niczego nie rozumiałam. Dla kogoś, kto mieszkał w Asgardzie wszystko zapewne byłoby jasne, ale niestety nie dla mnie.
- Co w tym złego?
- Dla ciebie nic. Bo nikt przez całe życie nie wmawiał ci, że to potwory. Bo nigdy nie słyszałaś jak ktoś kogo uważałaś za swojego brata wypowiada się o nich z pogardą. Tylko przez to kim jestem, Odyn zawsze chciał, żeby to Thor objął władzę. Jeszcze liczył na to, że nigdy nie poznam prawdy.
Odczekałam chwilę chcąc się upewnić, że skończył. Teraz przynajmniej rozumiałam skąd nienawiść do Odyna i chęć zabicia Thora. Gdy mówił czułam złość w jego głosie, jednak teraz nie potrafiłam odgadnąć jego uczuć. Zrobiło mi się go żal. Choćbym chciała coś zrobić, nie zmienię tego co już się stało. Objęłam go ostrożnie, nie byłam pewna jak zareaguje. Nie spotkało się to jednak z sprzeciwem.
- Jak się dowiedziałeś?
- Byliśmy w Jotunheim, gdzie przez tego durnia Thora zostaliśmy zaatakowani. Normalnie dotyk lodowego giganta wywołuje odmrożenia, jednak gdy jeden z nich złapał mnie za rękę, zaklęcie rzucone przez Odyna musiało zostać przerwane i moja ręka na chwile odzyskała dawną barwę. Po powrocie do Asgardu tylko potwierdziłem moje podejrzenia.
- Pokażesz mi?
- Nie spodoba ci się.
- Pozwól, że sana zdecyduję.
Odsunęłam się kawałek i obserwowałam. Byłam przyzwyczajona do patrzenia jak czyjś wygląd zmienia się w kilka sekund. W końcu wychowałam się między wilkołakami. Loki zamknął oczy, a po chwili jego dłonie zaczęły robić się niebieskie, minęło kilka sekund, a po wcześniejszym kolorze skóry nie został nawet ślad. Gdy otworzył oczy okazało się, że również zmieniły kolor, teraz były czerwone. Położyłam dłoń na jego policzku, nie poczułam nic co by świadczyło o tym, że odmroziłam sobie rękę. Całe szczęście, bo niedawno zniknął ból po oparzeniach. Przysunęłam się więc bliżej i pocałowałam go. Wydawał się tym mocno zaskoczony i szybko przerwał pocałunek.
- Widzisz? Nic się nie zmieniło. Nadal cię kocham. - Powiedziałam, gdy jego skóra przybrała dawną barwę. W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Loki poszedł otworzyć, rozmawiał przez chwilę ze strażnikiem przy drzwiach, jednak nie słyszałam o czym. Musiało to być coś ważnego, bo po krótkiej rozmowie wyszedł.
***
Njord, niecierpliwie czekał na Lokiego w sali tronowej. Powiedział strażnikom, że to bardzo pilne, dzięki temu nie musiał długo czekać. Wiedział, ze rozmowa, która go czeka nie będzie łatwa. Przed przybyciem do Asgardu uzgodnił jeszcze wszystko z Thorem. Teraz wszystko zależało od wyniku tej rozmowy.
- Witaj, Loki. - Powiedział, gdy tylko ten wszedł do sali.
- Witaj. Co takiego się stało, że nie uprzedziłeś mnie wcześniej o swym przybyciu?
- Sprawa jest poważna, nie było czasu czekać. Wczoraj przybył do mnie twój brat, z prośbą o pomoc. To co usłyszałem było dla mnie niemiłym zaskoczeniem. Jak mogłeś oskarżyć go o zamordowanie Odyna?
- Thor wraz z kilkoma śmiertelnikami są zbiegami. Ciąży na nich wyrok śmierci, ukrywanie ich jest przestępstwem. Rozumiem, że ty jedynie ich pojmałeś.
- Źle zrozumiałeś. Oni są pod moją ochroną. Thor chce dojść do porozumienia, a ja jestem tu, żeby mu w tym pomóc. Proszę oto warunki dalszego pokoju między naszymi królestwami. Podpisz to i rozstańmy się w zgodzie. - Oznajmił twardo Njord, wyciągając zwinięty kawałek papieru i podając Lokiemu.
- Dlaczego Thor sam nie przyszedł mi tego dać? - Zapytał.
- Dobrze wiesz dlaczego. - Odparł Njord i zapadła pełna napięcia cisza. Loki uważnie przeczytał wiadomość. Na koniec zwinął ją i oddał właścicielowi.
- Nie widzę żadnego powodu dla którego miałbym to podpisać. Oferujecie mi zachowanie władzy, jednak pod ścisłą kontrolą mego brata, który oczywiście ma zostać uniewinniony. Do tego mam wycofać swoich żołnierzy z Midgardu i zagwarantować, że już nigdy nie spróbuję zaatakować Ziemi. Co zyskam, jeżeli to podpiszę?
- Unikniesz kolejnej wojny. Tysiące ludzi zachowa życie. Pamiętaj, że twoje wojsko nie jest już tak potężne. Straciłeś wielu żołnierzy w Midgardzie. Jeżeli przegrasz trafisz do więzienia, a twoja ukochana może zginąć. Zastanów się jeszcze.
- Nie podpiszę tego. Zmarnowałeś tylko swój i mój czas. Thor nie ma żadnych praw do tronu, a co do liczby żołnierzy, to nie zapominaj, że oprócz Asgardu podlega mi jeszcze kilka innych królestw. Nie odważysz się wypowiedzieć mi wojny.
Było dokładnie tak jak Njord się spodziewał. Loki był uparty i zbyt pewny swojego zdania, żeby zgodzić się na jakiekolwiek warunki.
- Zastanów się jeszcze i odpowiedź wyślij mi przez posłańca za dwa dni.
Subskrybuj:
Posty (Atom)